Dziś stałam przed lustrem w białej sukni, nie mogąc uwierzyć, iż to naprawdę dzieje się tak. Kreacja leżała idealnie – mama trzy tygodnie poprawiała każdą fałdkę, każde koraliki. A teraz to piękno wisiało na mnie jak całun.
– Bożenno, gotowaś? – zajrzała ciocia Jagoda, przyjaciółka mamy. – Goście schodzą, auta już są.
– Gotowa – skłamałam, poprawiając welon. – Ciociu, może jednak odwołamy? To takie… nienaturalne.
– Co ty pleciesz, dziecko! – załamała ręce. – Twoja mama tyle sił włożyła, tyle złotówek wydała! Goście zjechali, stoły zastawione. A ten twój Krzysiek… – pokręciła głową. – Sam sobie winien. Nie miał w ostatnią chwilę uciekać!
Mama weszła z czerwonymi od płaczu oczami, ale zdecydowana.
– Koniec narzekania, Bożenko! – powiedziała twardo. – Nie pozwolę temu ćwokowi zepsuć nam święta. Wesele się odbędzie! Niech cały Kraków zobaczy, jaką mam piękną córkę!
– Mamo, ależ to absurd! Ślub bez pana młodego! Co ludzie powiedzą?
– A cóż powiedzą? – Mama podeszła, poprawiła moje kolczyki. – Powiedzą, iż Zuzanna Nowańska to kozak, bo nie zaszyła się w domu z płaczem, tylko pokazała światu, iż córka zasługuje na więcej! Oto, co powiedzą!
Westchnęłam. Mama była w swoim stylu – gdy coś postanowiła, nie było odwołania. Zdecydowała wczoraj wieczorem, gdy Krzyś zadzwonił i oznajmił, iż nie gotów do małżeństwa.
– Mamo, pomyśl, jaka kompromitacja! – próbowałam jeszcze.
– Kompromitacją jest dziewczyna, co życie marnuje na niegodziwego chama! My pokażemy, iż damy radę bez niego! – Odwróciła się. – Koniec gadania. Idziemy!
W domowym klubie „Zacisze” zebrało się z czterdzieści osób. Rodzina, sąsiedzi, mamy koleżanki z PESEL-banku. Szeptali, rzucali współczujące spojrzenia. Czułam się jak w teatrze absurdu.
– Ojej, Bożenko, jaka piękna jesteś! – podbiegła kuzynka Mirosława. – A gdzie… no wiesz… jak sprawy?
– Jak widzisz – odparłam oschle.
Mama weszła na małe podwyższenie, gdzie zwykle gra kapela, i stuknęła łyżeczką w kieliszek.
– Drodzy! – rzekła. – Dziś dzień wyjątkowy. Moja córka Bożenna wychodzi za mąż… za życie własne! Za wolność od niegodziwców! Za prawo do szczęścia!
Zapadła cisza. Ktoś zakrztusił się niezgrabnie.
– Zuziu, kompletnie ci odbiło? – szepnęła mama siostra, ciocia Bronisława.
– Przeciwnie, pierwszy raz trzeźwo myślę! – odparła mama. – Bożenko, chodź tu!
Niechętnie podeszłam. Objęła mnie za ramiona.
– Oto moja piękność! Mądra, dobra, złote ręce! A ten… Krzysiek, był jej niegodny! Niech wszyscy wiedzą – my nie płaczemy, my świętujemy!
– Mamo, przestań – syknęłam przez zęby.
– Nie przestanę! – Uniosła kieliszek. – Za moją córkę! Za to, iż w porę pojęła, z kim wiązać życia nie warto!
Goście niepewnie wznieśli toast. Ktoś mruknął: „Za Bożennę”, ktoś po prostu wypił w milczeniu.
– Czas na stoły! – ogłosiła mama. – Bawmy się!
Usiadłam na honorowym miejscu. Obok stał pusty fotel, przystrojony wstęgami – miejsce pana młodego. Widok był żałosny.
– Słuchaj, może ten fotel zabierzemy? – zaproponowała ciocia Jagoda.
– Ani myśl! – odcięła mama. – Niech widzą, kogo tu brak! Niech wyciągną wnioski!
Podano sałatkę jarzynową i śledzika. Goście jedli w milczeniu, rzucając błahe frazy. Atmosfera była napięta jak struna.
– Czemu tak pochmurni? – Mama wstała. – Bożenna, opowiedz, o coś się z Krzysiem pokłóciła!
– Mamo, nie teraz! – błagałam.
– Właśnie teraz! – obstawała Zuzanna Nowańska. – Niech poznają prawdę!
Spojrzałam na pełną salę, na zaciekawione i współczujące twarze. Coś we mnie pękło.
– Dobra – rzekłam, wstając. – Opowiem. Krzyś zadzwonił wczoraj i oznajmił zmianę zdania. Powiedział, iż nie gotów wziąć odpowiedzialności, iż chce jeszcze ‘pożyć dla siebie’. A chodziliśmy trzy lata! Trzy lata czekałam na oświadczyny, planowałam życie, marzyłam o dzieciach!
Zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
Wpatrując się w swoje odbicie, jeszcze raz musnęłam dłonią idealnie dopasowane sukno ślubnej sukni i uśmiechnęłam się do siebie w lustrze, pełna niedowierzania, iż ta szalona decyzja mamy – świętowanie bez pana młodego – obnażyła we mnie siłę, o której istnieniu choćby nie wiedziałam, i spoiła wszystkie kobiety na sali mocniejszą więzią niż kiedykolwiek wcześniej; poczułam teraz, iż to niezgrabne pół roku zalotów z Jakubem, jego zniknięcie w przeddzień ceremonii i ta cała komedia były jedynie koniecznym prologiem do czegoś zupełnie nowego, czegoś co należało tylko do mnie, jak ta śnieżnobiała suknia, którą dziś z dumą ofiarowałam samej sobie jako dowód niezależności. Nagle poczułam, iż każda falbana tej sukni to jak odrębny rozdział w książce, którą od dziś sama zapisuję, bez lęku przed pustymi stronami.