Leżące nad Padem lombardzkie miasto
Cremona od ponad 700 lat znane jest ze swojej campanili – czyli
dzwonnicy. Ta trzecia pod względem wysokości (ponad 100 metrów)
tego typu konstrukcja na Świecie trafiła choćby do łacińskiego
porzekadła:
Un porto in Ancona
Una torre in Cremona
Un
Papa in Roma.
Czyli jeden jest port w Ankonie, jedna wieża w
Cremonie i jeden rzymski papież (kiedy rymowanka ta dotarła do
Czech, ci dodali jeszcze wers, iż jedno piwo jest w Rakovniku) –
jako krótki opis cudownych skarbów Italii. W Ankonie nie byłem,
biskupa Rzymu – jednego z trzech EDIT: czterech urzędujących póki co za mojego
życia – widziałem kilka razy, przyszedł czas na kremońską
wieżę.
 |
Torrazzo w Cremonie
|
Nie da się ukryć – jest rzeczywiście imponująca,
podobnie jak i przylegająca do niej olbrzymia katedra, baptysterium
czy nieodległe ceglane budowle ratusza. Ot, taka starówka
niewielkiego w sumie, bo 60-tysięcznego miasta. Ok, u nas przed
reformą administracyjną mniejsze miasteczka były siedzibami województw, fakt.
 |
Olbrzymi gmach urzędu wojewódzkiego w niewielkim dziś mieście powiatowym w Polsce
|
W żadnym z nich natomiast nie
tworzyli tak znani lutnicy jak w Cremonie. Żeby bowiem pozostać w
zgodzie z tytułem wpisu trzeba powiedzieć, iż miasto przez
kilkaset lat było centrum produkcji skrzypiec (zresztą do dziś się
je tu wytwarza). Ulicami Cremony przechadzał się też
najwybitniejszy z twórców tego instrumentu (oraz jego wirtuoz)
Antonio Stradivari. Stradivarius, znaczy się.
 |
Ulice Cremony
|
Do dziś znawcy rozpływają się nad
idealnym brzmieniem instrumentów pochodzących z jego pracowni
(podkreślam, iż znawcy – Górale rzępolący swoją kocią muzykę
absolutnie nie potrzebują tak cudownych i drogich tworów, wystarczą
bele jakie śksypki, i już się można bawić). Idealne proporcje
pudła rezonansowego, charakterystyczny lakier, którego skład od
tych kilkuset lat usiłuje się odtworzyć – współcześni lutnicy
zrobiliby wszystko, by we własnych instrumentach odtworzyć
brzmienie stradivariusów. Niestety, trzeba ich rozczarować. Nigdy
się nie uda.
Dzięki zmianom klimatu. Kluczowym
bowiem elementem brzmienia skrzypiec (no, jednym z kluczowych) jest
wykorzystywane do ich produkcji drewno (drewno drewnu też nierówne, wie o tym ludowy rzeźbiarz, i wytwórca długich łuków). Stadivari na swoje
instrumenty nabywał drzewa rosnące w Alpach. Dzisiaj oczywiście
też jest to możliwe, czemu nie.
 |
Alpejski lodowiec Bernina w fazie regresji od połowy XIX wieku
|
Sęk – nomen omen – w tym, że
dawne drzewa rosły w innych, trudniejszych warunkach, tak zwanej
Małej Epoki Lodowcowej (klimatycznie okres ten rozpoczął się w
połowie XVI wieku, ale już wcześniej lodowce – w tym alpejskie –
poczęły się gwałtownie rozrastać). W trudnym górskim klimacie
przyrosty roczne pnia miały całkiem inną szerokość i – co
ważniejsze – strukturę. W ciągu roku zmienia się bowiem
wielkość naczyń (komórki służące do transportu wody w
roślinie, w dużym skrócie tworzą drewno) oraz grubość ich
ścian. Zmiana proporcji jasnego drewna wiosennego z dużymi
naczyniami i ciemnego drewna letniego sprawiała, iż w materiale
inaczej rozchodziły się fale dźwiękowe – czyli pudło
rezonansowe skrzypiec dawało nieco inny odgłos (powtarzam:
rozróżniają to tylko eksperci i zawodowi muzycy, większości
ludzkości to nie stanowi).
 |
Wykonany dawno temu przez Autora rysunek, pamięć podpowiada, iż prawdopodobnie korzenia lilii wodnej Widać zróżnicowanie średnicy naczyń
|
Tak oto zmiany klimatyczne – rzecz
jak najbardziej naturalna – mogą wpływać na każdy niemal aspekt
naszego życia. Przypomnę tylko, iż za Małą Epokę Lodowcową,
jak i za wcześniejsze Średniowieczne Optimum Klimatyczne,
odpowiadały zmiany aktywności Słońca. To tak na wypadek, gdyby
ktoś przypisywał Ludzkości zbyt wielką moc sprawczą.
 |
Katedra i baptysterium
|
I tym
akcentem powinienem skończyć wpis, ale byłby wtedy za krótki,
więc jeszcze ciekawostka dotycząca Cremony, miasta, jak
wspominałem, mającego trochę ponad 60 tysięcy mieszkańców. Oto –
rzecz nie do pomyślenia w Polsce – w nocy nie da się znaleźć
taksówki. Włosi po prostu w nocy pracować nie będą, i tyle.
Generalnie rozumiem tą postawę, ale – akurat byłem w Cremonie z
grupą turystyczną – jedna z moich podopiecznych oglądając
wspaniałości kremońskkiej starówki potknęła się na nierównych
tamtejszych chodnikach i złamała nogę. Do szpitala dostać się
nie było problemem, karetka zawiozła. Potem trzeba było swoje
odczekać (może nie tak długo jak u nas, ale kilka godzin zeszło)
i zrobiło się późno. A do hotelu te kilka kilometrów iść
trudno. Cóż. Miejscowi, całkiem pomocni, poczęli szukać
taksówek. Ale z góry poinformowali, iż przecież nocą nikt
pracować nie będzie. Karetka nas nie odwiezie. W końcu pojawili
się ochroniarze – a pani ze szpitalnej recepcji we wspaniały
sposób zaczęła z nimi flirtować (mieszkanki Cremony uznawane są
za, hm, najpełniej obdarzone przez naturę we Włoszech). Sam
uśmiech i mruganie oczami pewnie by nie pomogło, gdyby nie to, że
jeden z panów ochroniarzy zmierzył mnie wzrokiem i stwierdził, że
jak nie mam pieniędzy na taksówkę, to sobie powinienem piechotą
iść. I chyba mu się zrobiło głupio, kiedy panie w recepcji
wyjaśniły, iż jednak nie jestem kloszardem, tylko zwyczajnie o tej
porze nie ma taksówek. Do tego okazało się, iż miał okazję
widzieć i cenił naszego Jana Pawła II (ja niestety widziałem
tylko papę Franciszka, daj mu Boże zdrowie EDIT: światłość wiekuistą, a nam mądre konklawe),
więc łamiąc nieco przepisy zgodził się nas podwieźć do hotelu
(więcej szczegółów nie zdradzę, wszak rzecz odbyła się w
wielkiej tajemnicy i konspiracji).
Nie był to pierwszy raz, gdy Jan
Paweł II pomógł mi w podróży, zresztą pisałem kiedyś o tym.
Wychodzi, iż dla mnie to patron podróżowania. A do Cremony warto
zajrzeć – miasto nie jest przesadnie oblegane przez turystów.
 |
Jan Paweł II z Sieradza
|