Złamane skrzydła miłości: gdy przeszłość puka do drzwi
Katarzyna wróciła do domu wcześniej niż zwykle. Projekt, nad którym pracowała bez wytchnienia, był wreszcie oddany, postanowiła więc sprawić przyjemność sobie i mężowi – Markowi. Wstąpiła do sklepu, kupiła jego ulubione przysmaki – ser, owoce, owoce morza i, nucąc pod nosem, weszła po schodach.
– Marek, jesteś w domu?! – zawołała, widząc jego buty i kurtkę w przedpokoju.
Cisza. Ani telewizora, ani kroków, ani zwykłego: „O, już jesteś! Co przyniosłaś?”
Katarzyna zaniepokoiła się. Postawiła torby na podłogę i przeszła przez mieszkanie. Wszędzie leżały rzeczy Marka – koszule, skarpetki, pasek. W sypialni w końcu go znalazła. Stał do niej plecami, przy otwartej szafie, w jednej ręce trzymał torbę, w drugiej – koszule.
– A, tu jesteś! Przygotuję kolację – powiedziała wesoło, ale głos jej zadrżał. – Znowu w delegację?
Marek odwrócił się. Jego twarz była dziwnie spokojna. Podeszedł do niej, wziął ją za ręce.
– Kasia, idź na chwilę do kuchni. Przygotujesz. Zaraz przyjdę. Muszę ci coś wyjaśnić.
Katarzyna nic nie rozumiała, ale poszła.
W kuchni ręce jej drżały, nogi nie słuchały. Włączyła piekarnik, zaczęła przygotowywać ulubioną zapiekaną rybę Marka, pokroiła świeżą sałatę, ułożyła ser. Trochę się uspokoiła. „Pewnie znów sobie coś wymyśliłam” – próbowała się pocieszyć.
Ale głęboko w środku już rodziło się przeczucie burzy.
Minęło dwadzieścia minut. Z sypialni – cisza. Wtedy otworzyła okno – do pokoju wdarł się ciepły wiatr. A potem, prawie niesłyszalnie, za jej plecami pojawił się Marek. Objął ją od tyłu.
– Kolacja gotowa – szepnęła, chcąc się odwrócić. Ale on jej nie puścił. Przeciwnie, przyciągnął ją mocniej.
– Katarzyna… Zawsze byłaś mądra. Wyczuwająca. Mam nadzieję, iż zrozumiesz i teraz. Odchodzę.
Czas się zatrzymał.
– To silniejsze ode mnie… Wybacz.
Długo się wahał, męczył, nie mógł się zdecydować. Pół roku wahał się między przeszłością a teraźniejszością. Ale dziś wszystko stało się jasne.
– Jesteś wspaniała. Dobra. Mądra. Ale cię nie kocham. Kochałem, może. Albo myślałem, iż kocham…
Gwałtownie się odsunął, chwycił torbę i wybiegł, zostawiając Katarzynę w osłupieniu. Za jej plecami stygła z miłością przygotowana kolacja.
Stała tak – z pustym wzrokiem, w ciszy wypełnionej pustką.
W nocy nie spała. Płakała, zawodziła w poduszkę, wpatrywała się w sufit. Nad ranem ledwo zaczynała zasypiać, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
W progu stał Marek. W tym samym, w czym wyszedł. Obok niego – szczupła blondynka z zimnymi niebieskimi oczami.
– To Inga – powiedział. – Pamiętasz, opowiadałem ci o swojej szkolnej miłości?
Tak, pamiętała. Właśnie po In**”** – To dobrze, iż pamiętasz – dodał cicho – bo teraz ona i ja będziemy razem naprawdę. **”**