„CHUSTECZKA DO NOSA”
— Znowu ten Irek chrapie! — pomyślała z irytacją Dominika. Odsunęła rękę męża, na której leżała, i przewróciła się na drugi bok.
Spojrzała na telefon — druga w nocy.
— No świetnie, teraz już nie zaśnę, a jutro do pracy — warknęła w duchu. — Znów będę kiwać nosem nad klawiaturą. Choć, szczerze mówiąc, mogę sobie pospać, bo mam popołudniową zmianę, ale jednak! To nie te czasy, gdy miało się dwadzieścia lat i całą noc można było tańczyć, a rano wstać jakby nigdy nic. Albo te randki pod księżycem, po których wracałam do domu i zamiast spać, analizowałam każde słowo, każde spojrzenie… A teraz? Pamiętam tylko kilka zdawkowych fraz i głupio się uśmiecham. A ten jego wzrok, szary, spokojny, taki… zwyczajnie szczery.
Tymczasem Irek, jakby nigdy nic, wydał z siebie donośny pomruk, choćby nie drgnąwszy, i dalej spokojnie pochrapywał.
— Co ja mam teraz zrobić? Może zacząć spać w oddzielnych pokojach? — rozmyślała Dominika.
Z braku lepszego zajęcia zaczęła przeszukiwać pamięć w poszukiwaniu dawnych uraz i wymyślać nowe. Wydawało jej się, iż zebrałaby się z tego cała ciężarówka skarg, a jeszcze zostałoby miejsce na wózek z Biedronki.
Co nią kierowało? Żal? Złość? Rozczarowanie? Kto wie.
— Dzieci już dorosłe. Zostaliśmy sami. Wszystko niby w porządku, a jednak… Coś jest nie tak. Ale co? — Niepokojące myśli wierciły dziury w jej głowie tępym świdrem, a teraz choćby miotłą by ich stamtąd nie wyrzuciła.
W ciemności spojrzała na śpiącego męża. Chrapał jak trąbka, nieświadomy, iż padł ofiarą skrupulatnej inspekcji żony, która w mrokach nocy wyolbrzymiała każdą jego wadę, mnożyła je przez dwa, zapominając podzielić przez zero. Chociaż gdzieś tam, głęboko, pozostała jej szkolna wiedza, iż przez zero się nie dzieli. Ale przecież w cudzym oku widzimy choćby pyłek, prawda?
— Całkiem posiwiał. I przytył. Zmarszczki jak rzeki na mapie pokryły jego czoło, zdradzając wiek, wspólne trudy i choroby. A jaki był przystojny!…
— I już nie cieszy się, gdy wracam z pracy. Nie wybiega do przedpokoju, nie całuje, nie pyta, jak mi minął dzień. A jak pije herbatę, to siorbie tak, iż aż uszy bolą! Brudne koszule chowa przede mną, a ja i tak, jak tylko zaśnie, wrzucam je do pralki. Rano leżą czyste, a on jest naburmuszony: „Nie zdążyłem się przyzwyczaić do starej koszuli, a ty mi nową dajesz!” — nakręcała się Dominika.
— Oczywiście, nie raz mnie zranił. Przechodziliśmy nie jeden kryzys. Kłóciliśmy się, godzili, znów kłócili… A jego rodzina! Uważali, iż nie jestem odpowiednią żoną dla ich Irka. Na weselu życzyli mu wszystkiego najlepszego, kwiaty wręczali tylko jemu, a ja stałam obok jak mebel. Do tego liczyłoI wtedy Dominika zdała sobie sprawę, iż po tych wszystkich latach wspólnych zmartwień, euforii i codziennych irytacji, to właśnie jego chrapanie – tak dobrze jej znane – jest dźwiękiem, bez którego nie potrafiłaby zasnąć.