Pudełko z pierścionkiem
Ania i Marek przyjaźnili się od podstawówki. Mieszkali w tym samym bloku, w sąsiednich klatkach, chodzili do jednej klasy. Pierwsze dwa lata nauki babcia Marka odbierała ich ze szkoły. Mama Ani pracowała na zmiany, a ojciec często wyjeżdżał w delegacje.
– Aniu, chodź do nas, nakarmię cię obiadem – zapraszała gościnnie babcia Marka.
Podchodząc do bloku, Ania z niepokojem czekała, czy babcia znów ją zaprosi. Z przyjemnością zjadała aromatyczny rosół, kotlety schabowe z ziemniakami lub makaron z parówkami.
– Znowu nic nie jadłaś? Dla kogo ja gotuję? Jakbyś w domu głodowała – strofowała ją mama, otwierając wieczorem lodówkę.
Ania tłumaczyła, iż sama jeść jej się nie chce, iż babcia ją zaprosiła, a odmówić nie wypada. Ale od trzeciej klasy zaczęli uczyć się na popołudniową zmianę. Babcia już nie zapraszała Ani, bo mama czekała na nią w domu. W końcu w ogóle przestała przychodzić po Marka i Anię.
– Co, jestem dzieckiem? Nikt już swoich dzieci nie odbiera, tylko mnie. Wstyd – Mark odpowiedział na pytanie Ani, dlaczego babcia więcej po nich nie przychodzi.
Ania zauważyła, iż Marek nie czeka już na nią w szatni, wymyka się, zanim zdąży się przebrać. Albo szedł z innymi chłopakami, ignorując Anię, która wlekła się z tyłu.
W szkole też się od niej odsuwał. A wszystko dlatego, iż koledzy drażnili ich, iż są narzeczonymi. Ania dąsała się na Marka. Gdy prosił o odpisywanie zadań, odmawiała, dumnie unosząc podbródek.
W liceum większość kolegów zaczęła spotykać się z dziewczynami. Marek przestał się Ani wstydzić. Znów wracali razem. Często wpadał do niej, żeby ściągnąć pracę domową albo przygotować referat.
Pewnego dnia Ania wróciła ze szkoły i zastała mamę w łzach.
– Coś się stało z tatą? – przeraziła się.
– Stało. Nas zostawił. Poszedł do innej. Żeby mu wszystko odpadło…
Od tamtej pory mama zamknęła się w sobie, płakała albo wpatrywała się w ścianę. W domu zrobiło się nie do wytrzymania. Ania nie miała ochoty wracać. U Marka zachorowała babcia. Zapominała choćby zjeść. Marek musiał pilnować jej do czasu, aż rodzice wrócą z pracy, żeby nie wyszła i nie zginęła, nie zostawiła gazu ani wody. Widywali się tylko w szkole.
Przed maturą wszyscy gadali, kto gdzie będzie studiował. Ania wiedziała, iż z mamą nie stać ich na studia, więc od razu poszła do technikum. Marek dostał się na uniwersytet.
Teraz widywali się rzadko, tylko przypadkiem na ulicy. Z początku zamieniali parę słów. Potem tylko się witają i każdy idzie w swoją stronę. Czasem Ania widziała Marka z dziewczyną. Udawał, iż jej nie zauważa.
Ania wściekała się i bolało ją to. Marek jej się podobał. Nie wiedziała, czy to miłość, czy tylko przyjaźń, ale patrzeć, jak jest z inną, było okropne.
Na ostatnim roku do technikum przyszedł nowy nauczyciel, świeżo po ukończeniu studiów pedagogicznych. Wstydził się, na dziewczyny prawie nie patrzył. Nosił ogromne okulary w grubej czarnej oprawie.
Pewnego dnia na dworze lało, wiosenna ulewa. A Ania nie wzięła parasola. Stała pod daszkiem przy wejściu, czekając, aż przestanie padać.
Wyszedł Wojciech Andrzejewicz, wyjął parasol z teczki.
– Kowalska, daleko pani mieszka? – zapytał niespodziewanie.
– Cztery przystanki autobusem – odpowiedziała Ania.
– Jadę samochodem, mogę podwieźć – zaproponował.
– Co pan, Wojciechu Andrzejewiczu. Zaraz przestanie – odmówiła.
– Wątpię. Chodźmy. – Przykrył ją parasolem i podeszli do srebrzystego Fiata.
Wojciech Andrzejewicz usiadł za kierownicą i zdjął okulary.
– A pan bez okularów jeździ? – spytała Ania, zerkając na niego.
Nauczyciel uśmiechnął się.
– To szkła bez mocy. Zakładam je dla powagi – wyznał konspiracyjnym tonem. – Tylko między nami, dobrze? Nikomu nie mów.
– Dobrze – przystała Ania.
„Bez okularów choćby przystojny” – pomyślała.
– Lubisz się uczyć? Będziesz zdawać na studia czy od razu do pracy? – Wojciech Andrzejewicz przeszedł na „ty” razem z okularami.
Ania też kilka razy zwróciła się do niego per „ty”. Dlaczego nie? Starszy od niej tylko o kilka lat.
Pod domem Ani Wojciech Andrzejewicz wysiadł, żeby odprowadzić ją pod parasolem, choć deszcz prawie ustał.
Potem jeszcze kilka razy ją podwiózł. Zaczęła podejrzewać, iż specjalnie na nią czeka. Chodzili choćby do kina, jedli lody w kawiarni. Wciąż mówiła do niego per „pan”, a w krawacie i okularach wyglądał dorosło. Schlebiało jej, iż zaleca się do niej nauczyciel. Koleżanki zazdrościły.
Pewnej niedzieli przyszedł do nich z kwiatami i czekoladkami. Przy herbacie mama wypytywała o pracę, dlaczego został nauczycielem. Ania milczała, wpatrzona w stół.
– Ania niedługo będzie szukać pracy – wtrąciła mama.
– Właśnie po to przyszedłem – odezwał się Wojciech Andrzejewicz. – Od nowego roku zwalnia się etat w technikum. Chciałem zaproponować Ani. Uczyła się dobrze, ma szansę zostać.
– Naprawdę? Aniu, słyszysz? – ucieszyła się mama.
– Nie chcę uczyć. To nie dla mnie. Przepraszam, Wojciechu Andrzejewiczu. – Ania spojrzała mu prosto w oczy.
Zmieszał się. Sięgnął automatycznie po okulary, ale ich nie miał.
– adekwatnie to przyszedłem… – Odsapnął. – Ireno Stanisławo, przyszedłem prosić o rękę Ani.
Mama osłupiała, potem spojrzała na córkę.
– Rozumiem, iż to dla was zaskoczenie. Nie śpieszę. Mam samochód, stary, ale planuję nowy. Mieszkanie. Ani niczego nie zabraknie – mówił pośpiesznie, bardziej do mamy niż do niej.
– To takie nagłe. Aniu, co ty na to? Pan ją speszył. Potrzebuje czasu… – mama ciągnęła.
„Przydałoby się pudełko z pierścionkiem” – pomyślała Ania, ale milczała. „Niezdara. Tak się nie robi oświadczyn…” Zawsze marzyła, iż będzie romantycznie, a nie przy herbacie.
OPo roku wspólnego życia Ania i Marek stanęli na ślubnym kobiercu, a małe pudełeczko z brylantowym pierścionkiem w końcu trafiło na jej palec, spełniając wszystkie jej marzenia.