Awantura we wsi z powodu siostry
„Jak mogłaś ich wyrzucić za próg? To przecież twoja rodzona ciocia Zosia i kuzynka Lidia! Im i tak jest ciężko, Lidka się rozwiodła, sama syna wychowuje!” — krzyczała na mnie mama, Nina Stanisława, niemal ze łzami w oczach. A teraz jeszcze po wsi poszły plotki, iż ja, Kasia, jestem bez serca i wystawiłam rodzinę na ulicę. Sąsiedzi szeptają, znajomi patrzą krzywo, a ja już mam dość tego wszystkiego. Nie jestem potworem, miałam powody, żeby ich poprosić o wyjście! Ale kto mnie wysłucha, kiedy na wsi łatwiej osądzić niż zrozumieć? Męczy mnie ciągłe tłumaczenie, ale nie mogę już milczeć — muszę opowiedzieć, jak to naprawdę było.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu, gdy ciocia Zosia i Lidia z pięcioletnim Bartkiem przyjechali do nas. Lidka niedawno się rozstała z mężem, który, jak mówiła, „nie był prezentem”. Została sama z synem, bez pracy i bez dachu nad głową — ich mieszkanie zabrał były. Ciocia Zosia, jej matka, też postanowiła przeprowadzić się ze miasta na wieś, bo „w bloku jej ciasno”. Zadzwoniły do mnie i poprosiły, by mogły u nas zamieszkać, aż znajdą swoje miejsce. Naturalnie, nie odmówiłam — to przecież rodzina. Mieszkamy z mężem w dużym domu, mamy dwoje dzieci, ale miejsce się znajdzie. Myślałam, iż pobędą tydzień czy dwa. Jakże się myliłam.
Od pierwszego dnia ciocia Zosia zachowywała się, jakby to był jej dom. Przestawiała meble, bo „tak lepiej światło pada”, wtrącała się do kuchni, krytykując moje zupy: „Kasia, ty bez liścia laurowego gotujesz?”. Cierpliwie znosiłam, uśmiechałam się, ale w środku już wrzeło. Lidia zamiast szukać pracy czy mieszkania całymi dniami siedziała w telefonie albo narzekała, jak jej ciężko. Bartek, choć miły chłopiec, biegał po domu jak wicher, niszczył zabawki naszych dzieci, a Lidka tylko wzruszała ramionami: „To dziecko, czego od niego chcesz?”. Proponowałam pomoc — znalezienie pracy, opiekę nad Bartkiem, gdy będzie na rozmowach. Ale odpowiadała: „Kasia, nie naciskaj, i tak jest mi trudno”.
Po dwóch tygodniach zrozumiałam, iż nie zamierzają się wyprowadzać. Ciocia Zosia oznajmiła, iż chce zostać na wsi na stałe, i zaczęła sugerować, żeby „dla nich dobudować pokój”. Lidia ją poparła: „No właśnie, Kasia, wam dom po rodzicach został, a my z Bartkiem mamy pod płotem stać?”. Zaniemówiłam. Czy ja teraz mam ich utrzymywać, bo są „biedną rodziną”? Z mężem latami pracowaliśmy, żeby wyremontować ten dom, wychowaliśmy dzieci, spłacaliśmy kredyt. A teraz mam dzielić przestrzeń z ludźmi, którzy choćby „dziękuję” nie potrafią powiedzieć?
Próbowałam porozmawiać z nimi spokojnie. Powiedziałam: „Zosiu, Lidko, chętnie pomożemy, ale musicie znaleźć swoje miejsce. Nie możemy żyć razem wiecznie”. Ciocia Zosia załamała ręce: „Kasia, ty nas na bruk wyrzucasz? Ja cię przecież wychowałam!”. Lidia się rozpłakała, Bartek zaczął marudzić, a ja poczułam się jak ostatnia podłość. Ale wiedziałam: jeżeli nie postawię kropki, będą siedzieć nam na karku. W końcu dałam im tydzień na znalezienie mieszkania i zaoferowałam opłacenie pierwszego czynszu. W odpowiedzi obraziły się i wyniosły do znajomych, rzucając: „Jeszcze tego pożałujesz, Kasia”.
I teraz cała wieś huczy. Mama przyszła do mnie zapłakana: „Kasia, jak mogłaś? Lidka sama z dzieckiem, a ty je wygoniłaś!”. Starałam się wytłumaczyć, iż nie wyganiałam, tylko prosiłam, by wzięły los w swoje ręce. Ale mama tylko kręciła głową: „We wsi już gossipy chodzą, iż rodziny nie szanujesz”. Sąsiadki szeptają, ktoś choćby powiedział, iż „sobie nieszczęście na głowę sprowadziłam”. A mnie to boli do żywego. Nie jestem z kamienia, pomagałam, jak mogłam! Ale dlaczego mam poświęcać swój dom i spokój, żeby innym było wygodnie?
Porozmawiałam z mężem, który mnie wsparł: „Kasia, masz rację, nie jesteśmy ich opiekunami. Są dorośli, niech sami rozwiązują swoje problemy”. Ale choćby jego słowa nie zdejmują z serca ciężaru. Czuję się winna, choć wiem, iż postąpiłam słusznie. Lidia mogła znaleźć pracę — we wsi jest parę ofert, a i do miasta blisko. Ciocia Zosia mogła wrócić do swojego mieszkania albo przynajmniej nie zachowywać się jak u siebie. Ale wybrały rolę ofiar, a ja zostałam złoczyńcą.
Czasem myślę: może powinnam była wytrzymać dłużej? Dać im kolejny miesiąc, pomóc więcej? Ale wtedy przypominam sobie, jak ciocia Zosia wyrzuciła moje stare wazony, bo „zabierały miejsce”, i jak Lidia choćby nie przeprosiła, gdy Bartek stłukł naszą lampę. Nie, nie mogę tak żyć. Mój dom to moja oaza, moja rodzina. I nie chcę, żeby stał się schronieniem dla tych, którzy nie potrafią stanąć na własnych nogach.
Mama mówi, iż powinnam przeprosić i zabrać je z powrotem. Ale nie zrobię tego. Niech plotkują, ile chcą. Wiem, dlaczego tak postąpiłam, i nie wstydzę się tego. Lidia i ciocia Zosia to moja krew, ale to nie znaczy, iż mam je dźwigać na plecach. Życzę im, by znalazły swoje miejsce — ale nie kosztem mojego domu. A plotki? Niech sobie huczą. Nie żyję dla ludzkich języków, ale dla swojej rodziny. I kropka.
*Czasem trzeba postawić granice, choćby przed najbliższymi — bo miłość nie oznacza zgody na wykorzystanie.*