Siwizna w brodę. Opowieść z życia
Normalnie. Jak zawsze.
Feliksie, Felu, chodź na kolację! Nagotowałam pierożków, jak lubisz. No chodź, co?
Nie jestem głodny.
Feliksie, Felu, no jakże tak? Czekałam na ciebie, bez ciebie nie siadałam.
Słuchaj, Taniusiu, no czemu się tak czepiasz? Jak rzep psiego ogona, na Boga! Przykleiłaś się! Męczysz mnie, sił już nie mam. Czy ty, dziecko małe, bez mnie jeść nie potrafisz? Przez usta przeleci?
Feliksie, Felu, no nie krzycz, dobrze?
Feliksie, Felu! Tfu! Już słuchać obrzydliwie! Czy tobie samej nie nudno, Taniusiu? Po co się tak przede mną płaszczysz? Nic nie rozumiesz? Duszę się z twoją troską, rozumiesz? Z tobą nie da się oddychać, niedługo w ogóle przestanę. Duszna jesteś, i ta twoja troska, taka… Wszystko mi obrzydło, Taniusiu, sił nie mam. Nie żyję z tobą, męczę się. To twoje „Feliksie, Felu”! Ile razy mam mówić, iż słyszę, nie ma co powtarzać!
Feliksie, Felu. Napij się kieliszeczku, może lżej będzie. Zmęczyłeś się, odpocznij. Tania patrzyła winowajczo na męża i gniotła w rękach brzeg fartucha.
Czy ty naprawdę jesteś głupia, czy tylko udajesz? I ten fartuch! Inna u mnie jest, rozumiesz? Inna! Tylko ją kocham, tylko dla niej oddycham! Odchodzę od ciebie, Taniusiu.
Odchodzisz? Dobrze przemyślałeś? Nie patrz, iż taka jestem cicha, drogi powrotnej nie ma. Znasz mnie. Jak pójdziesz to idź, ale wiedz, iż nie przyjmę cię z powrotem. A czy jesteś potrzebny tej innej? Myślisz, iż łatwo mi patrzeć, jak nic się nie dzieje? Siedzieć z tobą przy stole i wiedzieć, iż masz inną? Patrz, Feliksie, pomyśl dobrze, czy twoja miłość aż taka silna, by dla niej rodzinę w mgnieniu oka rozwalić?
Nie wrócę, nie licz na to.
Feliks, nie rozzuwając się, przeszedł do sypialni. Na czystych, domowej roboty dywanikach zostały brudne ślady męskich butów. Wyciągnął plecak i zaczął pakować swoje nieliczne rzeczy. Obejrzał pokój, nie patrząc na Taniusię, i wyszedł do sieni. Gdy szedł z jednego końca wsi na drugi, w głowie roiły mu się myśli.
Po co to wszystko? Czy postępuje słusznie, odchodząc od żony? Przecież ponad 20 lat żyli razem, syn dobry, wojskowy. Mieszka wprawdzie daleko, więcej się tylko przez telefon rozmawia. Nie dojedzie się tak łatwo. Ciekawe, jak syn przyjmie wiadomość o rozwodzie? Ale nie dziecko już, zrozumie. Wszystko w Feliksie wypaliło się, nie zostało nic, choćby szacunku dla żony. Właśnie za to jej „Feliksie, Felu!” Przecież od dawna wiedziała, a milczała, patrzyła w oczy. Inna by się rzuciła, podrapała, a ta tylko czasem cicho patrzyła z wyrzutem. Za to można ją szanować, choć sama do szacunku nie ma prawa? I ta jej starościna. Zupełnie oszalała. Normalna kobieta była, a nie, wbiła sobie do głowy, iż potrzebuje kuchni z bali na starą modłę, koniecznie z samowarem i domowymi dywanikami. Jak głupia, na Boga, po całej wsi te chodniki zbierała, podłogę w kuchni rozwaliła, by drewnem obić.
Nie, Stella zupełnie inna. Już samo imię za nią mówi. Kobieta ze stalowym charakterem. A przecież młoda jeszcze. Tylko trochę starsza od ich syna. Mogłaby być synową, a patrz, żoną będzie i taka swojska, z nią Feliks znów się odmłodził, oddychać na nowo się nauczył. Żadnych pierogów, barszczów i dywaników z samowarami. choćby mówi inaczej niż Taniusia. Ta ze swoją starzyzną zupełnie rozum straciła, nie tylko w domu, ale i w głowie. U Stelli wszystko nowoczesne. Kolorowe szafki, modne ubrania. I figura nie to, co u Taniusi. Ta zupełnie się zaniedbała, rozlała się, jak barka, tylko mu w gębę zagląda, dogodzić próbuje. Dobrze zrobił, iż odszedł. Dawno powinien był ten krok zrobić. No nic, teraz wszystko będzie inaczej.
***
Taniusia siedziała na środku kuchni, patrzyła na brudne, ohydne plamy na dywanikach i cicho płakała. Bo on niczego nie zrozumiał! Nie pojął, po co ta cała starzyzna, dywaniki, samowar. A ona, głupia, wierzyła! I te plamy, jakby po duszy, po sercu brudnym butem przeszli!
Obejrzała się wokół, wstała z podłogi i ze złością zaczęła zdejmować brudne dywaniki. Komu to potrzebne? Nic nie pamięta, nic świętego w nim nie ma! A ta to już zupełnie wyfiokowana, on ją pamięta małą, tylko trochę starszą od ich syna, ta Stelka. Wróciła do wsi, modna, młoda, ładna. I od razu znalazła miejsce w gminnej spółdzielni. Stanowisko się znalazło, no bo jakże, specjalistka, a młodym trzeba drogę pokazać. W dwa lata doszła do głównej księgowej. Prezes spółdzielni się w niej zadurzył, często się spotykali. Ale z rodziny nie odszedł, co innego romansować z młodą, a co innego rodzinę rozwalać. A Feliks jak cielę skinęła, to i poszedł. Tylko czy on jej potrzebny? Na weterynarza pensji mocno nie rozhulasz. No trudno, wybór zrobił, drogi powrotnej nie ma.
***
Przypomniała sobie Taniusia rok, gdy pobrali się z Feliksem. Młodzi, żarliwi, wszystko im było jedno. Brak pieniędzy? Nic nie szkodzi, mają cały skład kartofli. I co, iż drobne! Wieczorem rozpalą ognisko na podwórku i siedzą przytuleni. Gdy ogień przygaśnie, wrzucą kartofle w gorący popiół. Potem jedzą je prosto ze skórką, twarze czarne, a im smaczno i wesoło. Dano im dom, w którym mieszkała samotna babcia. Dzieci babcię zabrały, a dom był gminny. I w tym domu Taniusia znalazła prawdziwe skarby. Dywany domowej roboty, nowiusieńkie, leżały na strychu, samowar, meble zostały. Taniusia dom wymyła, dywaniki w balii na podwórku prała, razem z Feliksem jeździli nad rzekę płukać. Wniosła do domu przytulność, piękno, dywaniki aż skrzypiały od czystości. Wracali z pracy i pili herbatę z samowaru.
Przypomniała sobie,











