Zawsze myślałam, iż rodzina to podstawa. Że rodzonej siostrze można ufać bardziej niż komukolwiek innemu. Ale chyba się myliłam. Najgorsza zdrada przyszła nie od obcych, tylko od Weroniki. Od mojej własnej siostry.
Byłyśmy zupełnie inne. Ja – starsza, zawsze poważna, opanowana. Ona – młodsza, żywiołowa, z charakterem. W dzieciństwie zawsze ją kryłam przed rodzicami, wyciągałam z tarapatów, pomagałam w lekcjach. Potem z dyplomem, z pracą. Ale najważniejsze – z mieszkaniem.
Dom, w którym się wychowałyśmy, został po rodzicach. Trzy pokoje w centrum Warszawy – spory majątek. Papierki były na mnie, ale nigdy nie traktowałam tego jako wyłącznie swojego. Dogadałyśmy się z Weroniką: ona tam zostanie, aż wyjdzie za mąż, a ja tymczasem wynajmę coś, żeby nie przeszkadzać. Dostałam wtedy dobrą pracę na Woli i pomyślałam – no cóż, niech tak będzie. Wrócę później. Rodzina to rodzina.
Ale „tymczasowo” przeciągnęło się na lata. Weronika wyszła za mąż, urodziła dziecko, potem się rozwiodła. Potem przyprowadziła kolejnego faceta. Kiedy delikatnie wspominałam o powrocie, przerywała mi:
– No co ty, przecież to dla ciebie za dużo! A nam i tak ciasno z synem…
I to zawsze z tą sztuczną czułością. A gdy zapytałam wprost, nagle rzuciła:
– Wiesz co, tak naprawdę to mieszkanie jest też moje. Obie tu dorastałyśmy. Mama zawsze mówiła, iż wszystko po równo. To ty tylko pierwsza dopełniłaś formalności.
To był cios. Nigdy nie byłam chciwa. Ale usłyszeć to… od Weroniki?
Złożyłam pozew. Miesiąc później dostałam wezwanie – kontrpozew. Wynajęła prawnika. Wyciągnęła stare pokwitowania, znalazła świadków. Próbowała udowodnić, iż niby obiecałam „odstąpić” jej mieszkanie. choćby podrobiła jakieś listy, w których rzekomo rezygnowałam z praw. Wtedy po raz pierwszy poczułam – to już nie jest moja siostra.
Sąd ciągnął się pół roku. Ja udowadniałam oczywistość, a Weronika uśmiechała się, przychodziła z synkiem i mówiła: „Wszystko robię dla dobra dziecka”. Jakbym ja była wrogiem, a nie jego ciotką.
Gdy wyrok zapadł na moją korzyść, nie czułam radości. Tylko pustkę. Wróciłam do swojego domu, a tam wszystko było obce. Meble, zapachy, ściany. Jakbym była gościem w miejscu, które kiedyś było moje.
Dwa dni później przyszedł kurier. List. Od Weroniki. Jedno zdanie: „Nie przegrałaś ze mną – przegrałaś rodzinę”.
I wiesz, co jest najgorsze? Że miała rację. Rzeczywiście straciłam rodzinę. Ale nie dlatego, iż chciałam pieniędzy ani metrów kwadratowych. Tylko dlatego, iż pewnego dnia postanowiłam walczyć o swoje. I wtedy zrozumiałam: więzy krwi nie zawsze oznaczają bliskość. Czasem rodzona siostra jest gorsza niż wróg.