Siostra męża postanowiła, iż to my mamy rozpieszczać jej dzieci – i tylko my.
Wyszłam za Kamila prawie osiem lat temu. Człowiek dobry, wrażliwy, o sercu na dłoni. Ale jest jeden problem – jego siostra. Kinga. Kobieta z nieskończoną wyobraźnią i niezwykłą umiejętnością przekształcania każdego zdania w zawoalowaną prośbę… o drogi prezent.
Nigdy nie mówiła wprost. Jej słowa brzmiały zawsze jak niewinne rozmyślania:
— Dzieci tak marzą o tym nowym filmie, ale bilety teraz kosztują majątek – wzdychała z udawanym zamyśleniem. A Kamil, ledwo to usłyszał, już kupował bilety, sam zabierał siostrzeńców do kina i dorzucał zestawy z popcornem.
— Taka piękna pogoda – ciągnęła Kinga – a wy siedzicie w domu. Powinniście wybrać się do Energylandii! I zgadnijcie, kto jechał z jej dziećmi na rollercoastery? Oczywiście my. I oczywiście na nasz koszt.
Ja nie łapię subtelności. I nie chcę. Wolę prostotę. jeżeli coś ci potrzeba – powiedz. Poproś. Wytłumacz. A nie kręć, udając, iż to tylko tak, mimochodem.
Ale Kamil zawsze łapał jej “podpowiedzi” w lot. Uwielbiał siostrzeńców, do szaleństwa. Ale to, jak ich rozpieszczał, przekraczało już granice. Rowery, gadżety, wycieczki – to stało się normą. Wystarczyło, iż Kinga mrugnie, a mąż już biegł.
Ostatnio miał imieniny Tymek – syn Kingi. Wcześniej podarowaliśmy mu rower za pół wypłaty. Myślałam, iż to więcej niż wystarczy. Ale dla Kingi “rower” to drobiazg. Według niej, dziecko musi koniecznie zobaczyć Wiedeń. Oczywiście nie samo – z nią. Przecież nie zostawi przecież chłopca samego!
W języku Kingi brzmiało to tak:
— Tymek tak marzy o Stephansdomie… aż oczy mu świecą…
Kamil zamiast wyjazdu przyniósł wtedy tort i poduszki z wyszytym imieniem. Byłam w pracy, a on pojechał sam. I to, jak się domyślacie, było jak wiadro zimnej wody dla jego siostry.
Ale Kinga się nie poddała. Jej żądania rosły z roku na rok. Mężowi jakby to nie przeszkadzało. Nie mieliśmy swoich dzieci, więc całym sobą oddawał się siostrzeńcom. Może dlatego, iż nie miał gdzie wyładować ojcowskiej energii.
Aż w końcu – ta upragniona wiadomość: zaszłam w ciążę. Kamil płakał ze szczęścia, całował mój brzuch, nie mógł uwierzyć. Marzył o tym latami. A potem przyszła Kinga…
Znowu z “prośbą”. Tym razem o wyjazd do Budapesztu na majówkę. Oczywiście z dziećmi. Mąż odmówił. Po raz pierwszy. Powiedział, iż niedługo zostanie ojcem i teraz wszystko idzie na naszą rodzinę. Wtedy siostra wybuchła.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie. Krzyczała. Oskarżała.
— Jak śmiesz?! To wszystko twoja sprawka, żeby odebrać moim dzieciom jedynego mężczyznę, który się o nich troszczył!
Cisza. Odłożyłam słuchawkę.
A potem – nowa scena. Siostrzeńcy zaczaili się na Kamila pod biurem. Podali mu samodzielnie zrobione kartki.
„Wujku, nie zostawiaj nas…”
„Po co ci własne dzieci, skoro masz nas?…”
Ktoś im wyraźnie podpowiadał te słowa. I ten “ktoś” był łatwy do zgadnięcia.
Kamil wrócił do domu, usiadł na kanapie, spojrzał na te kartki… i coś w nim pękło.
— Jestem idiotą – powiedział. – Ile lat to znosiłem? Te “zepsuta kuchenka”, “brakuje na kurtkę”, “tata nas zostawił – wujku, pomóż”. Wykorzystywała dzieci, by mną manipulować. A ja dawałem się nabrać. Głupi.
I nagle wyciągnął notatnik. Zaczął spisywać wszystko, co mu przyszło do głowy: rowery, telefony, kolonie, wyjazdy, elektronikę, ubrania, bilety do teatru. Suma wyszła pokaźna.
A potem – finał. Finał po królewsku.
Przyszła do naszego domu. Stanęła w przedpokoju jak u siebie i rzuciła:
— Skoro niedługo będziecie mieli swoje dziecko, może zrobisz ostatni dobry uczynek? Oddasz nam samochód. Używany, nie jestem wredna. Tylko żeby wozić dzieci…
Kamil bez słowa podał jej notatnik.
— Tu jest kwota. Za wszystko, co wzięłaś. Oddaj. Masz sześć miesięcy. Potem – sąd.
Wyleciała za drzwi, trzasnęła nimi tak, iż z półki spadła miotła.
Potem zaczął się szturm wiadomości. Znajome Kingy zaatakowały moje social media. Pisały, iż zniszczyłam świętą więź wujka z siostrzeńcami. Że teraz dzieci są “porzucone, głodne, a ich matka w rozpaczy”.
Ale wiecie co? Nie drgnęłam.
Kinga ma dwa mieszkania. Jedno dostała po byłym mężu, drugie – od Kamila, który zrzekł się swojego udziału w spadku. Dostaje alimenty, żyje dostatnio. Po prostu przywykła, iż wszystko jej się należy. A teraz – już nie.
Będziemy mieli dziecko. I teraz mój mąż ma prawdziwą rodzinę. Bez manipulacji, bez histerii, bez teatru. I wiecie co? Czuję, iż dopiero zaczynamy…