Poślubiłam Krzysztofa prawie osiem lat temu. To człowiek dobry, wrażliwy, o złotym sercu. Jest tylko jeden problem — jego siostra. Kinga. Kobieta o nieskończonej wyobraźni i niezwykłej umiejętności zamiany każdego zdania w zawoalowaną prośbę… o drogi prezent.
Nigdy nie mówiła wprost. Jej słowa zawsze brzmiały jak niewinne uwagi:
— Dzieci tak marzą o tym nowym filmie, ale bilety teraz kosztują majątek — mówiła z nutką marzycielstwa. A mój Krzysztof, ledwie to usłyszał, już kupował bilety, sam zabierał siostrzeńców do kina i dokładał zestawy z popcornem.
— Taka piękna pogoda — ciągnęła Kinga — a wy ciągle w domu. Może byście pojechali do wesołego miasteczka? I zgadnijcie, kto jechał z dziećmi na karuzele? Oczywiście my. I oczywiście na nasz koszt.
Nie łapię aluzji. I nie chcę. Wolę szczerość. jeżeli czegoś potrzebujesz — powiedz. Poproś. Wytłumacz. Nie kręć, nie owijaj w bawełnę, udając, iż to tylko tak, mimochodem.
Ale Krzysztof zawsze błyskawicznie reagował na jej „sugestie”. Uwielbiał siostrzeńców, aż do przesady. Ale to, jak ich rozpieszczał, przekraczało wszelkie granice. Rowery, gadżety, rozrywki — to stało się normą. Wystarczyło, iż Kinga mrugnie, a mąż już biegł.
Ostatnio był imieniny Kuby — jej syna. Wcześniej podarowaliśmy mu świetny rower, który kosztował nas niemało. Byłam pewna, iż to więcej niż wystarczy. Ale dla Kingi „rower” to była przecież drobnostka. W jej oczach dziecko koniecznie powinno pojechać do Europy. Oczywiście nie samo — z nią. Przecież chłopiec nie może sam!
W języku Kingi brzmiało to tak:
— Kuba tak marzy o Paryżu. Aż oczy mu się świecą…
Tym razem Krzysztof przyniósł siostrzeńcu zamiast wycieczki — tort i zestaw poduszek z jego imieniem. Tego dnia pracowałam, a mąż pojechał sam. I to, jak pewnie się domyślacie, było jak zimny prysznic dla jego siostry.
Ale Kinga się nie poddała. Jej oczekiwania rosły z roku na rok. Mężowi niby to nie przeszkadzało. Nie mieliśmy swoich dzieci, więc całkowicie oddawał się siostrzeńcom. Może dlatego, iż nie miał gdzie wyrzucić swojej ojcowskiej energii.
Aż w końcu — długo wyczekiwana wiadomość: jestem w ciąży. Powiedziałam mężowi — płakał ze szczęścia, całował brzuch, nie mógł uwierzyć. Marzył o tym latami. A potem przyszła Kinga…
Znów z prośbą. Tym razem o wyjazd do Pragi na majówkę. Oczywiście z dziećmi. Mąż odmówił, po raz pierwszy. Powiedział, iż niedługo zostanie ojcem i teraz wszystko musi iść na rodzinę. Wtedy siostra wybuchła.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie. Krzyczała. Oskarżała:
— Jak śmiesz?! Ty to wszystko specjalnie, żeby zabrać moim dzieciom jedynego mężczyznę, który się o nich troszczył!
Milcząc, odłożyłam słuchawkę.
A potem — nowa scena. Siostrzeńcy zaczaili się na Krzysztofa pod biurem. Podali mu samodzielnie zrobione kartki:
„Wujku, proszę, nie zostawiaj nas…”
„Po co ci własne dzieci, skoro już nas masz?…”
Ktoś wyraźnie pomagał im układać tekst. I ten „ktoś” był dość oczywisty.
Krzysztof wrócił do domu, usiadł na kanapie, spojrzał na kartki… i coś w nim pękło.
— Jestem po prostu idiotą — powiedział. — Ile lat to znosiłem? Te „zepsute mikrofalówki”, „nie stać mnie na kurtkę”, „tata uciekł — wujku, pomóż”. Cały czas używała dzieci, żeby mną manipulować. A ja dałem się nabrać. Głupiec.
I nagle wyjął notatnik. Zaczął spisywać wszystko, co przypomniał: rowery, telefony, obozy, wyjazdy, elektronikę, kurtki, bilety do teatru. Suma — pokaźna.
A potem był finał. Finał w stylu Kingi.
Przyszła do naszego domu. Stanęła w przedpokoju jak u siebie i oznajmiła:
— Skoro niedługo będziecie mieć swoje dziecko, może zrobisz ostatnią dobrą rzecz? Dasz nam samochód. Używany, nie jestem bezczelna. Tylko żeby dzieci wozić…
Krzysztof bez słowa podał jej notatnik.
— Tu jest suma. Za wszystko, co otrzymałaś. Oddaj. Masz pół roku. Potem — sąd.
Wyleciała za drzwi, zatrzaskując je tak, iż z półki spadła miotła.
Potem zaczął się szturm wiadomości. Koleżanki Kingy zaatakowały moje social media. Pisały, iż zniszczyłam świętą więź wujka z siostrzeńcami. Że teraz dzieci są „porzucone, głodują, a matka w rozpaczy”.
Ale wiesz co? Nie drgnęłam.
Kinga ma dwa mieszkania. Jedno dostała po byłym mężu, drugie — po tym, jak Krzysztof zrzekł się spadku na jej rzecz. Dostaje alimenty, żyje wygodnie. Po prostu przywykła, iż wszyscy jej coś powinni. A teraz — nie powinni.
Będziemy mieć dziecko. I teraz mój mąż ma prawdziwą rodzinę. Bez manipulacji, bez histerii, bez teatru. I wiesz co? Myślę, iż dopiero zaczynamy.
*Czasem dopiero miłość do własnego dziecka otwiera człowiekowi oczy na to, jak długo dawał się wykorzystywać.*