Pamiętam ten ranek jak dziś. „Nie waż się dotykać mojej lalki! – pisnęła Kasia, wyrywając z rąk starszej siostry porcelanową piękność o złotych lokach. – Tato! Ewa znowu bierze moje zabawki!”
„A taka ważna? – warknęła ośmioletnia Ewa, choć i tak puściła lalkę. – Wszystkie księżniczki w jednej!”
„Co za wrzaski o poranku! – Henryk wyjrzał z kuchni, wycierając ręce o fartuch. – Ewa, daj siostrze spokój. Masz swoje zabawki.”
„Moje są stare, a jej nowe! – oburzyła się Ewa. – To niesprawiedliwe!”
„Bo ja jestem młodsza – oznajmiła Kasia z zadowoleniem, tuląc lalkę. – Tatuś to mówił.”
Ewa zacięła zęby i zamilkła. Tak, ojciec naprawdę to mówił. I babcia też. I ciocia Alina. Wszyscy tylko powtarzali: „Kasieńka jest malutka, trzeba jej ustąpić”, „Kasieńka chorowita, trzeba ją chronić”, „Kasieńka taka śliczna dziewczynka”.
A Ewa? Ewa duża, Ewa silna, Ewa ma rozumieć. Zawsze rozumieć i ustępować.
„Idź na śniadanie – powiedział ojciec zmęczonym głosem. – I zawołaj siostrę.”
W szkole Ewa starała się zapomnieć o domowych niesnaskach, ale choćby tam gonił ją cień młodszej siostry. Pani Barbara często pytała, jak się ma Kasieńka, czy nie choruje, kiedy pójdzie do podstawówki.
„Ewuniu, pomagasz siostrzyczce przygotować się do szkoły? – spytała pewnego dnia po lekcji.”
„Pomagam – skłamała Ewa.”
Prawda była taka, iż nie cierpiała tych lekcji. Kasia marudziła, nie chciała uczyć się literek, narzekała, iż jest zmęczona. A tata zawsze mówił: „Czego do niej czepiasz? Widzisz, iż dziecko padło”.
„Kasia, literka „A” tak się nie pisze! – gniewała się Ewa, ścierając krzywo narysowaną bazgrołę. – Patrz, jak trzeba!”
„Nie chcę! – jęczała siostra. – Ręka mnie boli!”
„Nic cię nie boli! Jesteś tylko leniem!”
„Tata! Ewa mnie przezywa! – wrzeszczała natychmiast Kasia.”
I tata, rzecz jasna, beształ Ewę. Zawsze beształ Ewę.
Gdy Kasia zaczęła podstawówkę, Ewa liczyła, iż siostra wreszcie pojmie, jak to jest uczyć się, starać, dostawać jedynki i trójki. Ale gdzie tam. Kasia uczyła się z łatwością, miała same piątki, a nauczyciele ją uwielbiali.
„Co za zdolna twoja siostra! – zachwycała się wychowawczyni Ewy. – Sam prymus rośnie. A ty, ucz się od niej jak się przykładać.”
Ewa milczała, zaciskając pięści. Co tu rzec? Że Kasia nie zdolna, tylko ma farta? Że wszystko dostaje za darmo, bez wysiłku? A Ewa musi harować do nocy, by zdobyć choć czwórkę.
W domu też nie było spokoju. Kasia wyrosła na prawdziwą piękność – jasnowłosą, błękitnooką, z cerą jak u lalki. Sąsiadki, ujrzawszy ją, wzdychały: „Oj, cóż za kruszynka! Aniołek nie dziecko!”
A Ewa? Ewa była zwyczajna. Nie piękność, nie brzydula – najzwyklejsza dziewczyna z kasztanowymi włosami i szarymi oczami. Jak miliony inne.
„Nasza Kasieńka będzie artystką – marzył tata, czesząc córce włosy. – Albo modelką. Z taką urodą grzech nie skorzystać.”
Ewa udawała głuchą, ale każde słowo boleśnie raniło. Więc jej uroda to nie grzech niewykorzystania? Więc z niej nic wielkiego nie wyrośnie?
„A ja będę lekarką – rzekła cicho pewnego dnia.”
„Lekarką? – zdziwił się tata. – Cóż, jak się uda. Trzeba się jednak przykładać.”
„Jak się uda”. Nie „na pewno zostaniesz” lub „dasz radę”, tylko „jak się uda”. Jakby tata wcale w nią nie wierzył.
Kasia tymczasem rosła i piękniała. W liceum już kręciło się za nią chłopaków. Kokietowała, strzelała oczkami, dostawała prezenty, kwiaty. Ewa patrzyła na to z goryczą i zazdrością.
„Patrz, jakie kolczyki dał mi Bartek! – świergotała Kasia, kręcąc się przed lustrem. – Mówi, iż pasują mi do oczu!”
„Ładne – wycedziła Ewa przez zęby.”
A przecież i ona marzyła, by ktoś jej coś podarował, powiedział komplement. Któż jednak zwróci uwagę na szarą myszkę, gdy obok jaśnieje takie piękno?
„Ewka, czegoś taka kwaśna? – spytała Kasia, wychwyciwszy siostrzyn nastrój. – Chcesz też kolczyki?”
„Nie trzeba – odcięła Ewa.”
Nie chciała jałmużny. Nie chciała litości. Chciała, by ją samą ktoś zauważył, docenił, pokochał. ale gdzie takiego
Ileż lat zmarnowanej zazdrości, gdy najcenniejsze trzymałyśmy w dłoniach – siebie.