– Przeczytałem na stronie www.selmaexpeditions.com o twoich i twojej załogi wyczynach, o żeglarskim rekordzie świata dopłynięcia najdalej na południe (78°43’926 S), o pokonaniu zamarzającego Morza Rossa, o dotarciu na szczyt jedynego na Antarktydzie aktywnego wulkanu Erebus (3794 m). Imponujące! Co oprócz wiatru pcha cię na ten ostatni z kontynentów?
– Przygoda, wyzwanie, przestrzeń, no i piękno tego kontynentu, bo jest niezaprzeczalnie piękny. A i pływanie w miejsca mało uczęszczane, odległe, nieznane jest po prostu ciekawe. To nie jest tak, że, powiedzmy, siódmy rejs na Półwysep Antarktyczny jest taki sam jak drugi albo trzeci, za każdym razem są inni ludzie, inny lód, inna przygoda, inne miejsca. Dużo miejsc jest do odkrycia, dotknięcia, zobaczenia. Ogrom przestrzeni.
– Jak i kiedy to się zaczęło? I skąd pomysł regularnych rejsów na biały kontynent?
– Pierwsza wyprawa odbyła się z AZS-em Wrocław na jachcie Panorama, na którym klub robił wyprawę dookoła Ameryki Płd. Udało się namówić zarząd, by wydzielić dodatkowy miesiąc i popłynąć na Antarktydę, jak już będziemy w Ushuai. To było w 2004 roku, a na Antarktydę dopłynęliśmy w styczniu 2005. Zderzenie z tym, co tam zobaczyliśmy, przestrzenią, lodem, pingwinami, pustką, zmiennością warunków, zrobiło takie wrażenie, iż zaowocowało marzeniem, aby tam wracać. I… w pewnym momencie życia wszystko się zmieniło. Impuls dała Gocha, współwłaścicielka Selmy (Małgorzata Wojtaczka, pierwsza Polka, która samotnie zdobyła biegun południowy; rozmowa z nią w poprzednim nie-co-dzienniku). Wcześniej mieliśmy razem drukarnię, ale ten biznes nie do końca nas pasjonował. Małgosia miała odwagę porzucić ustabilizowane życie, sprzedać drukarnię i zająć się przygodą. Sam chyba nie miałbym takiej odwagi. Tak więc oprócz tego pierwszego zauroczenia Antarktydą, to była jej inicjatywa. I do dziś ten efekt fascynacji Antarktydą nie minął, godzinami o niej rozmawiamy, a byliśmy tam kilkadziesiąt razy, trudno policzyć.
– Czy masz tam swoje ulubione miejsca?
– Owszem, miejsca, które się wbiły w pamięć z powodu cumowania w trudnych warunkach, w wietrze, z napierającym lodem albo jak była odjazdowa pogoda czy fantastyczna wycieczka w góry. To nie jest tak, iż jest jedno, dwa czy kilka takich miejsc; po tylu latach wypraw tych miejsc jest wiele. No i chce się tam wracać.
– Widać na Antarktydzie ów barometr zmian klimatycznych?
– To pytanie często pada, i o ile po 5 – 8 latach pływania powiedziałbym, iż tego nie widać, bo Antarktyda olbrzymia, lodowce wielkie i nie można tego stwierdzić, jedynie patrząc na nie, to teraz – tak, widać zmiany, widać cofające się lodowce i – niestety – widać to gołym okiem, nie trzeba robić jakichś superpomiarów, lodu jest mniej, cofa się. Są miejsca, przez które przepływaliśmy wiele razy i kiedyś czoło lodowca w całości tam opadało do wody, a teraz widać, iż jest cofnięty, widać wystające kamienie. Bez żadnych pomiarów można zobaczyć, iż pokrywa lodowa wyraźnie się cofnęła. Można dopłynąć dalej i łatwiej.
– Organizujesz wyprawy turystyczne…
– Jasne, jacht trzeba z czegoś utrzymać i my również musimy mieć jakieś środki utrzymania. Z pasji po godzinach pracy zrobiła się praca połączona z pasją na pełny etat. W tych rejsach-wyprawach może wziąć udział każdy, kto chce przeżyć przygodę, ale jest związana z pewnymi trudnościami, wyrzeczeniami, bo życie na jachcie i pływanie na Antarktydę to nie jest hotel Hilton, trzeba brać udział w wachtach, gotować, sprzątać, trochę zmarznąć na pokładzie. Nie ma stałego programu, iż dzisiaj jesteśmy w tym miejscu, a jutro w tamtym. To, co się dzieje podczas rejsu, dyktuje i pogoda, i skład załogi. To jest przygoda, a nie turystyka zorganizowana, choć przemysł turystyczny i tam ruszył. Kiedyś pływały na Antarktydę cztery wycieczkowce, w tej chwili tych statków jest kilkadziesiąt. Wszystko się zmienia. Dziś, aby nie mieć ich w pobliżu, musimy popłynąć dalej, w trochę inne miejsca.
– Masz swój ideał żeglarza?
– Nie powiedziałbym, iż mam jakiś jeden ideał, inspirowało mnie wielu. Jednym z nich był Bill Tilman, który na jachcie Mischief pływał po północy i południu, a wcześniej wspinał się po górach. Inny, David Lewis, popłynął samotnie na Antarktydę; facet musiał być mocno zakręcony, ale jego książka jest fantastyczna. Również Gérard Janichon i Jérôme Poncet i ich rejs na jachcie Damien, no i Francuz Bernard Moitessier, bo jak byłem w szkole, fascynowałem się samotnym pływaniem dookoła świata. Teraz wolę załogowe pływanie, nie mam już takich marzeń, ale wtedy te jego książki robiły na mnie wrażenie.
– A twoja najbliższa wyprawa – kiedy? Jaki jest jej cel?
– Teraz to ty płyniesz Selmą na Antarktydę, bez nas. Ja płynę w lutym: zabieramy ukraińskich naukowców do stacji Vernadsky’ego. Będziemy pływać między tą stacją a wyspą Adelajdy, gdzie jest dużo fiordów i wieją silne wiatry spadowe. Tam na ogół jest więcej lodu, przestrzeń bardziej surowa, mało przyjazna dla jachtów. prawdopodobnie powstaną jakieś naukowe artykuły, a zebrane okazy porostów, traw i roślin trafią do instytutu antarktycznego Ukraińskiej Akademii Nauk. Odwiedzamy ich bazę od wielu lat, jest położona na mniej uczęszczanej trasie. Zrobiliśmy z tymi naukowcami kilka rejsów i trochę się zaprzyjaźniliśmy, a iż jest wojna w Ukrainie, to chcemy ich wesprzeć, pomóc.