– Zdaje się już Jan Serwiny – powiedziała Weronika mężowi, przygotowując sałatkę jarzynową.
– Skąd taki wniosek? – zdziwił się Marek.
– No, nie mógł Marysi podnieść, żeby gwiazdkę na choinkę zawiesić. A dawniej… – Weronika westchnęła.
– Ojciec jeszcze ma siłę, co ty, może po prostu zmęczony – odparł Marek.
– Nie, Marku, lata biorą swoje. Teraz będziesz raz w tygodniu wozić rodzicom zakupy i się nie sprzeczaj – poprawiła włosy i wzięła miskę z sałatką. – Chodźmy do stołu.
Jan Serwiny wszystko usłyszał. Zatrzymał się, by włączyć światło w łazience, i przypadkiem podsłuchał rozmowę syna z synową.
Wigilia Nowego Roku w rodzinie Kowalskich miała swoją tradycję: wszyscy zbierali się w domu rodziców na rodzinne biesiadowanie i wspólnie spędzali to ukochane zimowe święto. Ten rok nie był wyjątkiem. Najstarszy syn przyjechał z rodziną pierwszy. Synowa pomagała nakrywać do stołu, wnuki w salonie ochoczo ubierały choinkę.
Jan odkręcił wodę i usiadł na brzegu wanny.
„Miała rację Weronika, tak właśnie jest. Odkąd przeszedłem na emeryturę, od razu poczułem się niepotrzebny, a potem jakby lawina się toczyła. Taka ospałość mnie ogarnęła, wszystko znudziło, iż aż płakać się chce!”
– Janie Serwiny, wszystko w porządku? – cicho zapytała Weronika, podchodząc do drzwi łazienki.
– Tak, tak, wychodzę – odpowiedział.
Za drzwiami stał mały Staś, podskakując z niecierpliwości.
– Wchodź szybko! – Dziadek wpuścił wnuka.
Przy świątecznym stole Jan coraz bardziej się zamyślał. Niechętnie unosił kieliszek, gdy wznoszono toasty, ledwie sącząc trunek.
– Tato, czemuś taki smutny? Święta, trzeba się weselić, może źle się czujesz? – zapytał Marek, gdy już zbierali się do wyjścia. Stojąc w przedpokoju, Weronika szturchała męża, by podjął rozmowę.
– Nic, synu, wszystko dobrze. Przywoźcie wnuki na ferie. Nie wybieracie się gdzieś? – uśmiechnął się ojciec.
– U nas remont, Janie Serwiny, nie pojedziemy. Wam też odpocząć trzeba, dzieciaków do moich rodziców wyślemy, już się umówiliśmy – wtrąciła Weronika.
– No dobrze, skoro się umówiliście, teściowie też niech mają euforia – westchnął ojciec.
Weronika szepnęła coś cicho do męża.
– Do niedzieli przyjadę, przywiozę zakupów – powiedział Marek i ruszył ku drzwiom.
Matka rozłożyła ręce ze zdumieniem:
– Jakie zakupy, synu? Sklepy blisko, warzyw mam pod dostatkiem, jeżeli coś potrzeba, to ojciec pójdzie.
– Po co ma chodzić, Heleno? Marek wszystko przywiezie. Nie trzeba dźwigać bez windy na piąte piętro, lepiej odpoczywajcie – upierała się Weronika.
Gdy syn z rodziną odszedł, matka jeszcze długo burczała pod nosem:
– No proszę, wnuków nie damy, do sklepu nie chodźcie, o co jej znowu chodzi?
– Weronika jest bardzo dobra, Heleno, dba o nas, nie przejmuj się – powiedział Jan.
– Przecież nie mamy dziewięćdziesięciu lat, żeby o nas tak dbać. Wygląda na to, iż już nas spisali, a wnuków nie chcą zostawiać.
– Przywiozą, z czasem przywiozą. Słyszałaś, iż teraz do teściów jadą.
Matka zamilkła.
„A może jednak niesłusznie jestem taka chłodna dla Weroniki. Ona najbardziej się stara, najczęściej przychodzi i pomaga, zawsze uśmiechnięta, zawsze taktowna. Druga synowa tylko jeść przychodzi i słoiki z przetworami zabiera. O zięciu choćby nie warto mówić…”
– Czemu ty, Janie, taki markotny? – zwróciła się do męża Helena.
– Zmęczony trochę – machnął ręką.
– Ach, rozumiem, odpocznij sobie, włączę ci telewizor – powiedziała Helena.
Poszła do kuchni układać umyte przez Weronikę naczynia.
Jan leżał na kanapie i myślał, myślał, myślał.
„Teraz z gwiazdką na choinkę nie dałem rady, a latem na działkę przyjadą, i znów nie podniosę, żeby jabłko zerwać. A ona taka mała jeszcze… Zupełnie siły gdzieś się rozpierzchły.”
I wtedy Jan postanowił, iż do lata wróci do formy. Nie żeby jak dwudziestolatek, ale żeby starszą wnuczkę mógł bez trudu unieść.
I zaczęło się. Codziennie, bez przerwy, dużo chodził, żeby choć od czegoś zacząć. Znalazł pod łóżkiem hantle, stare, zakurzone. Podnoszenie ich okazało się przyjemnością. Potem poszło dalej – zaglądał choćby na siłownię plenerową, podciągał się razem z nastolatkami.
Stopniowo siły wracały. Przed sezonem letnim poczuł taki przypływ energii, iż na działce posprzątał teren pełen rupieci i zbudował dla wnuków plac zabaw. Żeby było im wesoło i ciekawie.
W sierpniu, gdy śliwki i jabłka zaczęły dojrzewać, starszy syn przywiózł wnuki na działkę. Marysia była zachwycona małym placem zabaw. Staś też docenił. Cały dzień dziadek spędził z wnukami: bawił się z nimi w ogrodzie, prowadził nad rzekę, budował zamki z piasku.
Następnego dnia Staś podszedł do śliwy i poprosił:
– Dziadziu, podaj mi tamtą śliwkę.
– No dalej, Stasiu, sam ją zerwiesz – Jan radośnie uniósł wnuka.
Staszek swoimi małymi paluszkami zerwał aż trzy śliwki.
– A ja, dziadku, a ja – natychmiast zaklaskała w dłonie Marysia.
– Ciebie też podniosę – zawołał dziadek, stawiając wnuka na ziemi i lekko chwytając wnuczkę. – Dziadek jeszcze ma siłę, oho-ho!
Nie traćcie ducha, nigdy nie poddawajcie się, gdy jest choć jedna szansa. Cieszcie się każdym dniem i doceniajcie życie, które dostajemy tylko raz.