Kolejny dzień, kolejne zmęczenie. Siedzę w domu, patrzę na stertę brudnych naczyń i kurczaka czekającego na swoją kolej na desce do krojenia. Nagle do kuchni wpada mój pięcioletni synek, Kacper.
„Mamo, obiecałaś, iż pogramy w samochodziki!” – woła, patrząc na mnie tymi dużymi, niebieskimi oczami. Wzdycham.
„Kacperku, jeszcze chwileczkę, dobrze? Zaraz przyjdę.” Mówię to cicho, bo sama nie wierzę w to „zaraz”.
„Znowu tak mówisz! Zawsze obiecujesz i nigdy nie przychodzisz!” – krzyczy i ucieka do pokoju. Jego krzyk budzi półtoraroczną Zosię, która natychmiast zaczyna płakać. Siadam na krześle, łapię się za głowę. Chciałabym dziś być gdzieś daleko, gdzie nie ma ciągłego sprzątania, gotowania, pieluch, logopedy, spacerów, wieczornych kąpieli…
Wiem, iż wiele kobiet tak żyje, ale większość ma pomoc – babcie, dziadków, mężów. U mnie inaczej. Moi rodzice są tysiąc kilometrów stąd, teściowa pracuje i zajmuje się sobą – nie ma czasu w wnuki. A mój mąż, Jacek, wraca z pracy, gdy dzieci już śpią. Zjada kolację, siada przed komputerem i adekwatnie w niczym mi nie pomaga. Ostatnio nasze relacje stały się napięte, jakby między nami wyrósł mur.
„Mamaaaa…” – słyszę przeciągły głos Zosi.
„Idę, córeczko!” – odpowiadam i biegnę do pokoju dziecięcego.
Po południu Kacper ma zajęcia z logopedą. Gdy on ćwiczy, ja z Zosią spacerujemy po placu zabaw. Wracamy pod wieczór. Kąpię dzieci, karmię je kolacją. Sama nie jem, tylko pochłaniam w pośpiechu herbatę. Patrzę na kurczaka – „nie zdążę”. Dla Jacka gotuję pierogi.
Wraca przed dziewiątą, jak zwykle w złym humorze.
„Jestem! Nikt choćby nie wychodzi powitać?” – krzyczy z przedpokoju.
„Jacku, nie krzycz, Zosia właśnie zasnęła.” – mówię łagodnie, by nie drażnić go jeszcze bardziej.
„Świetnie! Witaj w domu, gdzie wszyscy cicho jak makiem zasiał!” – warczy i idzie się myć.
Stawiam przed nim talerz z pierogami, obok miseczkę ze śmietaną i zieleniną. Kroję chleb, gotuję herbatę.
„Ola, znowu pierogi? Kupiłaś je na promocji i teraz musimy to jeść, aż się skończą?” – pyta sarkastycznie.
„Jacku, jutro usmażę kurczaka, obiecuję.” – tłumaczę się.
„Ostatni raz to jem! W poniedziałek były, dziś znowu!” – burczy i rzuca się na jedzenie.
Nie pyta, czy w ogóle coś jadłam. Ostatnio jakby przestał mnie widzieć.
„Jacku, oderwij się od telefonu. Jak tam w pracy?”
„Co tam może być? To samo co zawsze. Mam już dość, a ty jeszcze chcesz, żebym o tym w domu gadał!” – ucina i znów wpatruje się w ekran.
„Dobrze, to smacznego. Idę do dzieci.”
„Idź.”
Układam Kacpra i Zosię, gaszę światło. Wracam do kuchni.
„Idę spać.” – rzuca Jacek i wychodzi, nie odrywając wzroku od komórki.
„Dobranoc.” – szepczę w pustkę.
Kiedyś całował mnie na dobranoc, życzył miłych snów. Czasem, gdy Kacper zasnął, siedzieliśmy razem w kuchni, popijając herbatę i rozmawiając. Teraz to tylko wspomnienie.
Następnego dnia budzi mnie budzik. Pół do szóstej. Czuję się, jakbym w ogóle nie spała.
Jacka budzi zapach owsianki.
„Znów owsianka i kanapki?!” – warczy, zanim jeszcze wejdzie do kuchni.
„Dzień dobry, kochanie.”
„Moja mama zawsze smażyła mi naleśniki albo racuszki, a od ciebie tego nie doczekam się!” – rzuca i z wściekłością odsuwa talerz.
„Jacku, nie mam czasu. W weekendy smażę, a w tygodniu… Poza tym smażone codziennie to niezdrowo. Owsianka jest dobra dla ciebie i dla Kacpra.”
„Świetnie! Teraz mam się tym truć! Chociaż jajecznicę byś zrobiła!”
„Po pierwsze, nie krzycz, bo obudzisz dzieci. Po drugie, zapomniałam kupić jajek!”
„Jaka z ciebie żona – zapomniałaś, nie zdążyłaś, nie umiesz! Siedzisz w domu, nie pracujesz. Najprostsze rzeczy, a ty się wykręcasz! Już nie mogę do domu wracać! Mama miała rację…”
Nie kończy, bo z pokoju dziecięcego słychać płacz Zosi.
„Coraz częściej myślę, iż twoja mama nasila w tobie to wszystko.” – nie wytrzymuję.
„Nie mieszaj mojej mamy! Lepiej zajmij się dziećmi!” – wrzeszczy i wychodzi, trzaskając drzwiami.
Zanim wracam z dziećmi, Jacek już znika do pracy. Nie mówi choćby „do widzenia”.
Później spotykam na spacerze moją przyjaciółkę, Kingę.
„Ola, jakaś ty blada! Wszystko w porządku?”
„Tak, po prostu jestem zmęczona. Dwójka dzieci…”
„Twój Jacek w ogóle ci nie pomaga? Mój Krzysiek często zajmuje się córką. To przecież też jego dziecko!” – śmieje się Kinga.
„Jacek wraca późno…”
„To nic! Mój też pracuje, ale znajduje czas. Chodź z nami do galerii, jest tam nowy plac zabaw!”
Nie chcę iść, bo oszczędzamy. Jacek znów myśli o nowym aucie.
„Ola, przecież niedawno kupił sobie samochód! A dla dziecka na zabawę szkoda?” – pyta Kinga.
W galerii widzimy Jacka z jakąś dziewczyną. Całują się przy sklepie. Kinga aż prycha z oburzenia, a ja… Po prostu płaczę.
Wieczorem, gdy Jacek je smażonego kurczaka, pytam:
„Piszesz do swojej dziewczyny?”
„Co? O czym ty mówisz?”
„Widziałam was dziś. Kupowałeś jej prezent?”
Zastanawia się przez chwilę.
„Będziesz mnie jeszcze śledzić?! Tak, mam kogoś. I co z tego? Spójrz na siebie! Wstyd z tobą wyjść!”
„Rozwód.” – mówię stanowczo.
„Co?! Gdzie ty się wybierasz? Głupia jesteś!”
Sąd przyznał mi dzieci. Wyjechałam z nimi do rodzinnego miasta. Moi rodzice pomogli, znalazłam pracę, wzięłam kredyt.
„Nie masz prawa zabierać dzieci!” – krzyczał Jacek.
„Mam. Możesz je odwiedzać. Ale wiem, iż i tak byś tego nie robił. Bo one nigdy nie były dla ciebie ważne.”
Zamilkł. Po raz pierwszy nie miał odpowiedzi.
I tak oto zrozumiałOdeszłam, zabierając ze sobą nie tylko dzieci, ale też resztki godności, i w końcu odetchnęłam pełną piersią.