Moja młodsza siostra ma na imię Kinga. Od zawsze potrafiła przedstawiać się jako ofiara. W jej świecie wszystko jest trudne, wszyscy są winni, tylko nie ona. Nie przywykła do rozwiązywania problemów—woli czekać, aż ktoś rzuci swoje sprawy i przybiegnie jej na pomoc. Delikatnie mówiąc, żyła w przekonaniu, iż „świat jej coś winien”.
Tuż po obronie dyplomu Kinga wyszła za mąż. I nie powiem, iż miała pecha—wręcz przeciwnie, trafił jej się los, o którym wielu marzy. Jej teściowa, Jadwiga Nowak, okazała się kobietą o złotym sercu i zdrowym rozsądku. Miała kawalerkę w Warszawie, odziedziczoną po ciotce. Zamiast od razu ją wynajmować, jak planowała, pozwoliła młodym mieszkać tam za darmo. Sama została w swoim dwupokojowym mieszkaniu na obrzeżach miasta—wszystko po to, by młodzi mogli oszczędzić na własne lokum. Niestety, takie gesty często kończą się niewdzięcznością.
Kinga nie przepadała za pracą. Z rozkoszą wylegiwała się na kanapie z serialami, kawą i mediami społecznościowymi. Praca po studiach? Po co, skoro można gwałtownie urodzić dziecko i pójść na macierzyński? Tak też zrobiła—rok później woziła wózek, a kolejnego roku jej mąż złożył pozew o rozwój i zniknął. W praktyce została sama. I kto ją przygarnął? Oczywiście teściowa.
Jadwiga znów okazała dobroć—pozwoliła Kindze zostać w mieszkaniu, aż „stanie na nogach”. W jej rozumieniu oznaczało to: znaleźć pracę, odłożyć na wkład własny, powoli uczyć się samodzielności. Ale Kinga rozumiała to inaczej—odpoczywać, dopóki ktoś jej nie wykopie.
Teściowa pomagała, jak mogła: pilnowała wnuka, kupowała zabawki, dokładała się do jedzenia. A Kinga? Zamiast oszczędzać, leciała na wakacje za granicę, kupowała markowe ubrania, wrzucała do mediów zdjęcia nowych torebek i makijaży. Mieszkanie wciąż zajmowała za darmo. Jej były mąż, nawiasem mówiąc, nie próżnował—wziął kredyt, ożenił się ponownie, ułożył sobie życie. A moja siostra uznała, iż może nic nie robić—inni i tak powinni za nią.
Minęło siedem lat. Jadwiga, która od dawna jest na emeryturze, przypomniała, iż planowała wynajmować mieszkanie dla dodatkowego dochodu. Grzecznie poprosiła Kingę, żeby pomyślała o wyprowadzce. I co się stało? Siostra urządziła przedstawienie, przy którym bledną choćby najlepsze dramaty. Z krzykiem i płaczem oskarżała, iż chce się ją wyrzucić z dzieckiem na bruk. Oczywiście, robiła to przy dziecku i w obecności byłego męża.
Nikt jej nie wyrzucał. Nasi rodzice mieszkają pod Wrocławiem, w dużym domu, gdzie Kinga z dzieckiem ma własny pokój. Ale ona nie chce tam jechać. Dlaczego? Bo tam trzeba czasem pomóc w domu, posprzątać po sobie, wstać wcześniej—a ona przywykła do wygodnego życia. Postanowiła więc przerzucić problem na mnie.
Z mężem dopiero co spłaciliśmy pierwszy wkład do kredytu, zrobiliśmy remont i zaczęliśmy wynajmować mieszkanie. Dochód z najmu pokrywa nasze raty. Na razie mieszkamy w kawalerce męża. Kinga się o tym dowiedziała i bez skrupułów zaproponowała, żeby „przygarnąć ją na pół roku”. Oczywiście, za darmo. I zapewniała, iż pół roku wystarczy, by „wszystko ogarnąć”.
Ale ja znam Kingę. Pół roku zamieniłoby się w osiem lat. A nasz remont zostałby zniszczony w pierwszych miesiącach. Potem obrażałaby się, iż jestem „skąpą jędzą” i nie chcę pomóc rodzonej siostrze. Dlatego od razu odpowiedziałam stanowczo: Nie. To była najlepsza decyzja. Kinga wpadła w szał, zaczęła rozsyłać wiadomości—skarżyć się rodzinie, przedstawiać nas jako bezdusznych, podjudzać syna przeciw wszystkim.
Ale już się nie dam manipulować. Z mężem pracujemy, budujemy przyszłość. Nie odpoczywaliśmy nad morzem, nie kupowaliśmy drogich ubrań—tylko oszczędzaliśmy. Nie musimy płacić za czyjąś leniwość i lekkomyślność.
Do dziś nie rozumiem—jak można przez siedem lat nie pomyśleć o przyszłości? Sądziła, iż będzie wiecznie żyć w mieszkaniu teściowej? A może czekała, aż ktoś z rodziny podaruje jej nowe? Najgorsze jest to poczucie, iż świat jej coś winien. choćby własne dziecko stało się kartą przetargową w przedstawieniu pt. „Jestem biedna, nieszczęśliwa, wszyscy mnie opuścili”.
Co zrobić z taką siostrą? Kontynuować kontakt, czy postawić kropkę? Mam dość bycia dla niej „dłużniczką”.