**SERCE ZNOWU BIJE**
Narodziny Weroniki były dla Ewy całkowitą niespodzianką. Powiedzieć, iż „poślizgnęła się” przed ślubem, to mało. Tak, owszem, kręcił się wokół niej przystojny chłopak. O małżeństwie jednak nie wspominał. Za to był olśniewająco urodziwy i uprzejmy.
Ewa prowadzała go pod rękę, dumnie mijając babcie-słoneczniki, które niczym kwiaty za słońcem obracały głowy za każdym przechodniem. Młody człowiek nie pracował nigdzie. Wolał fruwać przez życie jak motyl. Ewa karmiła go, poiła, układała do snu. Była gotowa rozłożyć się przed nim jak barwny dywan.
Aż pewnego dnia oznajmił, iż jest z nią okropnie znudzony, iż nie docenia go jako mężczyzny. I w ogóle, gdyby go kochała, mogłaby go choć raz zawieźć nad morze…
Ewa wypłakała cały tydzień. Potem podarła zdjęcia „niedokochanego” i spaliła je. Przez miesiąc cierpiała w samotności. Aż poznała Jacka.
Pewnego ranka Ewa spóźniała się do pracy. Nerwowo przebierała nogami na przystanku, gdy nagle zatrzymała się taksówka. Kierowca otworzył drzwi i zaproponował podwiezienie. Ewa, bez wahania, wskoczyła do środka.
W drodze kierowca zagaił rozmowę. Ewa od razu go oceniła: mężczyzna po czterdziestce, zadbany, ogolony, w wyprasowanej koszuli. Zachwyciła ją też jego galanteria. Cały jego wygląd zdradzał troskliwą kobiecą rękę. Ewa pomyślała, iż to pewnie mama się nim opiekuje.
Jacek (bo tak się przedstawił) był przeciwieństwem tamtego pierwszego. Ewa bez zastanowienia podała mu swój numer. Chciała kontynuować znajomość. To był jedyny raz, kiedy przejechała się taksówką za darmo.
Zaczęli się spotykać. Jacek obsypywał ją kwiatami, obdarowywał prezentami, kochał czule.
Pewnej wiosny spacerowali po lesie. Ewę rozpierała radość. Zaczęła zbierać przebiśniegi. Jacek, widząc jej zapał, też się włączył. „Zbiory” zostały zebrane. Ewa usiadła w aucie ze swoim bukiecikiem. Jacek włożył swój ogromny pęk kwiatów na tylne siedzenie. „Dla żony” — przemknęło Ewie przez myśl. Nie odważyła się zapytać. A jeżeli był żonaty? A ona zdążyła już przywyknąć do uprzejmego Jacka. Wybrała słodkie złudzenie. Milczała…
Ale niedługo do drzwi Ewy zapukała żona Jacka. Przyszła z dwójką małych dzieci i oznajmiła:
— Proszę, kochanie, zajmij się nimi! One tak bardzo kochają tatusia!
Ewa, oszołomiona, wyjąkała tylko:
— Przepraszam, nie wiedziałam, iż Jacek jest żonaty. Nie zamierzam rozbijać rodziny. Pod cudzym progiem gniazda wić nie będę.
Tego samego wieczoru dała „żonatemu” kosza.
Następnym ukochanym okazał się Giorgi. Był Gruzinem. Ich romans był krótkotrwały. Wdarł się w życie Ewy jak huragan i zniknął tak samo szybko.
Poznali się na urodzinach koleżanki. Giorgi od razu wziął pod swoje skrzydła tę spokojną dziewczynę. Ewa nie opierała się urokowi charyzmatycznego mężczyzny.
Podbił ją swoją hojnością, optymizmem i życiową energią. Z nim nie miała czasu w smutki. Giorgi zawsze miał w zanadrzu tysiąc pomysłów. Zdawało się, iż nigdy nie znał trosk. Ewa była gotowa biec za nim na koniec świata. Ale niestety…
Rok nosił ją na rękach. A potem wyjechał do Gruzji. Nie zadomowił się w Polsce. Może klimat nie pasował, może chorująca matka go wezwała…
Ewa poczuła się porzucona i niepotrzebna. Starczyło jej łez. „Będę żyć sama. Przynajmniej bez płaczu”.
A potem, gdy już pogodziła się z losem samotnej kobiety, okazało się, iż pod jej sercem bije nowe życie. Ewa oniemiała na tę wiadomość. Po pierwsze — kto był ojcem? Po drugie — jak teraz żyć? Po trzecie — jak nie zwariować?
Urodziła dziewczynkę. Nazwała ją Zosia. To dziecko stało się sensem jej życia. Dziewczynka była podobna do Giorgiego — te same kręcone włosy, czarne oczy i uśmiech, który wciągał jak wir. I to jakoś cieszyło Ewę. Może dlatego, iż kochała go jak nikogo innego. Patrząc na Zosię, przypominała sobie beztroskie chwile spędzone z Giorgim.
Oczywiście, czasem chciało jej się wyć z bezsilności, gdy widziała zamężne koleżanki. Ale wychowanie Zosi pochłaniało cały jej czas. Na rozpaczanie nie było go za wiele.
W pierwszej klasie Zosia usiadła w ławce z chłopcem o imieniu Kuba. Od razu się nie polubili. Kuba nazwał ją „kędzierzawą głuptaską”. Dzieci pałały do siebie nienawiścią. Nauczycielka musiała ich rozdzielić, ale i tak potrafili się pobić na przerwie.
Ewa poszła do szkoły, by dowiedzieć się, dlaczego Zosia wraca podrapana.
Nauczycielka, czując się winna, od razu podała adres Kuby. Niech rodzice się między sobą dogadają.
Ewa, bez zastanowienia, ruszyła bronić córki.
Drzwi otworzył przystojny mężczyzna. Wycierał ręce w ręcznik zawieszony na szyi.
— Do mnie? Proszę wejść. Zaraz zrobię pani kawę. Tylko nakarmię tego urwisa — rzucił i zniknął w kuchni.
Ewa zdjęła buty i weszła do małego pokoju. Od razu było widać, iż kobiecej ręki tu brak. Bałagan, kurz i zapach papierosów.
„No tak…” — pomyślała.
Gospodarz wrócił z tacy. Dwie filiżanki aromatycznej kawy.
(Ten zapach Ewa zapamięta na zawsze.)
— Czym zawdzięczam wizytę tak pięknej kobiety? — zapytał.
— Jestem mamą Zosi — zaczęła Ewa.
— Aaa… Wszystko jasne. Mój Kuba jest zakochany w pani córce — uśmiechnął się.
— I dlatego moja Zosia jest poobijana? — zaatakowała Ewa.
— Hm… Nie rozumiem? — szczerze zdziwił się ojciec Kuby.
— Proszę, żeby pan porozmawiał z synem. Dziękuję za kawę — Ewa zbierała się do wyjścia.
— Na pewno to wyjaśnię. Proszę się nie martwić — uspokajał.
„Urwis” cisEwa wyszła, ale wiedziała, iż to nie koniec tej historii, bo w jej sercu znów zabiło życie.