Serce Babci w Kawałkach: Rodzinna Drama

newsempire24.com 1 tydzień temu

Rozdarte serce babci: Dramat rodziny Barbary

Barbara smażyła kotlety w kuchni ich przytulnego mieszkania w Krakowie, gdy drzwi wejściowe gwałtownie się otworzyły, a do przedpokoju wbiegły jej córki, wracające od babci.
— O, moje dziewczynki! Jak było u babci? — Barbara otarła ręce o fartuch i wyszła, by przywitać córki z uśmiechem.
— Babcia nas nie kocha! — wykrzyknęły jednocześnie Zosia i Hania, ich głosy drżały z żalu.
— Co? Dlaczego tak myślicie? — Barbara zastygła, czując, jak serce ściska się z niepokoju.
— Babcia dziś zrobiła coś okropnego… — zaczęły dziewczynki, wymieniając się spojrzeniami.
— Co takiego? — głos Barbary stał się twardszy, a w piersi narastał chłód.
Zosia i Hania, ledwo powstrzymując łzy, opowiedziały wszystko. Barbara słuchała, a z każdym słowem jej twarz kamieniała z przerażenia.

— Babcia nas nie kocha! — powtórzyły dziewczynki, ledwo przekraczając próg.
— Skąd taki pomysł? — Jan, ojciec dziewczynek, oderwał wzrok od gazety, marszcząc brwi. Barbara spojrzała na męża, czekając na wyjaśnienia.
— Ona dała Jankowi i Ani wszystko, co najlepsze, widziałam! — zaczęła Zosia, szarpiąc rękaw bluzki. — A nam nic. Im wolno było biegać po domu, tupać, a my musiałyśmy siedzieć cicho. A kiedy wyjeżdżali, babcia napełniła im kieszenie słodyczami, każdemu dała czekoladę, przytuliła, odprowadziła na przystanek. A nas… — Hania łkając dokończyła — po prostu zamknęła za nami drzwi!

Barbara poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Od dawna zauważała, iż teściowa, Anna Maria, bardziej kocha dzieci córki Kasi niż ich córki. Ale aż tak otwarcie? To już przekraczało granice. Relacje z teściową zawsze były poprawne: bez czułości, ale też bez kłótni. Wszystko zmieniło się, gdy Kasia i jej mąż doczekali się Janka i Ani. Wtedy Anna Maria pokazała swoje prawdziwe oblicze.

Przez telefon mogła godzinami wychwalać dzieci córki:
— Takie mądre, wszystko po mamie odziedziczyli, prawdziwe aniołki! — zachwycała się babcia.

Barbara miała nadzieję, iż ich córki też dostaną choć odrobinę tej miłości. Ale gdy kilka lat później urodziły się Zosia i Hania, teściowa przyjęła wiadomość chłodno:
— Dwie na raz? No, dajcie spokój! Nie starczy mi sił, by się nimi zajmować.
— Nikt tego nie wymaga — zdziwił się Jan. — Sami damy radę.
— Oczywiście! — prychnęła teściowa. — Lepiej pomóżcie Kasi. Jej jest ciężko, dzieci prawie w tym samym wieku!
— A nasze to nie dzieci? — nie wytrzymała Barbara. — Mówiłaś, iż dzieci Kasi są spokojne, bezproblemowe.
Anna Maria spojrzała na synową spode łba i odparła:
— Brat powinien pomagać siostrze. To jej rodzony, nie jak ty.

Po tej rozmowie Barbara i Jan zrozumieli: nie mogą liczyć na pomoc teściowej. Bliźniaczki wymagały mnóstwa czasu i energii, ale wspierała ich mama Barbary. Przemierzała całe miasto, pomagając, jak tylko mogła, i nigdy się nie skarżyła. Anna Maria widziała tylko Kasię i jej rodzinę. O Janku i Ani gotowa była gadać godzinami, a o wnuczki Jana machała ręką:
— Normalnie, rosną powoli…

Barbara z mężem mieszkali daleko od teściowej, rzadko odwiedzali. Z Kasią starała się unikać spotkań: czworo dzieci w jednym mieszkaniu to chaos. Gdy tylko dzieci zaczynały się bawić, Anna Maria łapała się za głowę, narzekając na ciśnienie. Jan i Barbara natychmiast pakowali się do domu, zabierając córki. Kasia z dziećmi zawsze zostawała.

Gdy jednak przyjeżdżali, zaczynały się uwagi: to Zosia z Hanią zjadły cukierki bez pytania, to coś przewróciły, to za głośno się śmiały. I znów — ciśnienie, ból głowy i prośba, by gwałtownie wyjść. Tymczasem teściowa nie przestawała chwalić dzieci Kasi:
— Oto jakich wnuków dała mi córka! Ciche, posłuszne, kochające. Zawsze „babciu, babciu”!

Jankowi i Ani kupowała ubrania prawie co tydzień, rozpieszczała słodyczami i zabawkami. A Zosię i Hanię obdarowywała tylko na święta — i to byle czym.

Pierwsi niesprawiedliwość zauważyli znajomi. Gdy pytali, dlaczego Anna Maria faworyzuje dzieci córki, odpowiedziała dumnie:
— To moja krew!
— A córki Janka?
— Skąd mam wiedzieć, czyje są? Na syna zapisane, tyle.

Te słowa, jak trucizna, dotarły do Jana i Barbary przez życzliwych ludzi. Jan pierwszy raz wybuchnął i pojechał do matki na poważną rozmowę. Po tym Anna Maria na krótko ucichła.

Kasia z dziećmi mieszkała blisko teściowej, często ją odwiedzała. Jan rzadziej zabierał córki, ale dziewczynki lubiły bawić się z kuzynami. Z początku. Ale niedługo choćby Janek i Ania zauważyli, iż babcia traktuje ich inaczej. Naturalnie, wszystkie wybryki zaczęli zwalać na Zosię i Hanię, a babcia chętnie wierzyła faworytom.

Ostatnią kroplą była historia, którą opowiedziały dziewczynki. Anna Maria obsypała Janka i Anię słodyczami, dała im czekolady, przytuliła i odprowadziła na przystanek pod samym domem. A Zosię i Hanię po prostu wyrzuciła za drzwi, mówiąc, iż ma „ciężką głowę”. Ich autobus odjeżdżał daleko, dziesięć minut marszu przez pusty teren.

— Szłyście same?! — krzyknęła Barbara, blednąc.
— Tak — kiwnęła Zosia, ocierając nos.
— Były tam bezpańskie psy… Bałyśmy się — dodała Hania, jej oczy lśniły od łez. — Więcej nie pojedziemy do babci!

Barbara i Jan wymienili spojrzenia. Poparli decyzję córek, ale Jan zadzwonił do matki:
— Mamo, tak źle się czułaś?
— O czym mówisz? — zdziwiła się Anna Maria.
— To dlaczego puściłaś dziewczynki same? Wiedziałaś, gdzie jest ich przystanek! Mogłaś zadzwonić do mnie albo do Basi.
— Nie dramatyzuj, nie są już malutkie. Doszły przecież! Trzeba je uczyć samodzielności.
— Mamo, mają sześć lat! Szły przez pusty teren, gdzie są psy! A dzieci Kasi nigdy nie zostawiasz bez opieki. Dlaczego?
— Co? Zaraz będziesz oskarżał własną matkę?Babcia odłożyła słuchawkę z furią, a w jej oczach pojawił się gniew, który nigdy nie był skierowany na ukochane wnuki Kasi.

Idź do oryginalnego materiału