**Sekretarka z niespodzianką**
Alicjo, przypomnij, gdzie jest moja kawa? głos Marka Kowalskiego, jej szefa, brzmiał rozdrażniony.
Na górnej półce, jak zawsze odparła spokojnie Alicja, podnosząc wzrok z kalendarza.
Masz dobrą pamięć, przynajmniej do czegoś się nadajesz zaśmiał się szyderczo i zatrzasnął drzwiczki szafki.
Biuro zamarło. Jak zawsze. Jak codziennie. Marek Kowalski, czterdziestoletni przystojniak z siwizną przy skroniach i zawsze idealną fryzurą, był gwiazdą firmy. Bali się go, ale szanowali za wyniki, za pewność siebie, za styl. Alicji nikt się nie bał. I nikt jej nie szanował. Była niewidzialna.
Stała się częścią wystroju: niezauważalną, ale potrzebną. Dokumenty? Ona je zna. Umowy? Ona je drukuje. Zapomniane urodziny współpracowników? Ona przypomina. Tylko nikt nie mówił dziękuję.
Alicjo, przynieś wodę, mamy zebranie za dziesięć minut! rzuciła koleżanka z księgowości.
Już niosę westchnęła, sięgając po karafkę.
Całe jej życie w tej firmie toczyło się w cieniu. A zaczęło się od nadziei. Kiedyś ukończyła studia z wyróżnieniem, marzyła choćby o doktoracie. Ale matka zachorowała, musiała zacząć zarabiać. Trafiła do dużego koncernu Polmar Group najpierw jako asystentka działu, potem sekretarka dyrektora.
Pięć lat. Pięć lat nosiła kawę, pilnowała kalendarza szefa i w milczeniu znosiła upokorzenia. Nikt nie wiedział, iż przez te pięć lat prowadziła szczegółowy dziennik. A przez ostatnie pół roku włączała dyktafon.
Marek Kowalski, ulubieniec inwestorów, stawał się coraz bardziej pewny siebie. W prywatnych rozmowach dyskutował, jak zawyżyć ceny kontraktów, kogo przekonać wśród konkurencji, jak przekupić audytora. Myślał, iż obok niego jest puste miejsce. A obok była Alicja.
Alicjo, podejdź pewnego dnia skinął na nią, nie odrywając wzroku od telefonu. Słuchaj, nowa stażystka ma przyjść. Wytłumacz jej, gdzie kawa, gdzie toaleta, gdzie siedzieć. Reszta cię nie dotyczy. Jesteś tu taką mamą wszystkich nowych, prawda?
Oczywiście skinęła głową i wyszła, zapisując godzinę i słowa w notatniku. Zapisuje wszystko już odruchowo.
Późnym wieczorem, gdy biuro pustoszało, otwierała laptop i wpisywała dane do tabeli. Miała nagrania, skany dokumentów, fragmenty maili, wydruki rozmów z dostawcami. Wiedziała, iż prędzej czy później to się przyda.
I ta chwila nadeszła.
Pod koniec marca po firmie rozeszła się plotka: szykuje się niespodziewana kontrola. Jeden z inwestorów zauważył podejrzane niezgodności w raportach. Tego samego dnia Marek Kowalski wezwał ją do siebie.
Alicjo, trzeba lekko poprawić liczby w raporcie. Ty to umiesz mrugnął i podał jej pendrivea. Tylko cicho. Jesteś mądrą dziewczyną. Nikomu ani słowa.
Wzięła pendrivea. Wieczorem skopiowała wszystko. Zrobiła kopie. I napisała maila. Nie na policję w nią nie wierzyła. Wysłała dossier, podpisując się anonimowo, do centrali Polmar Group, gdzie siedzieli prawdziwi akcjonariusze.
Minęły trzy tygodnie. Chodziła do pracy, jakby nic się nie stało. Aż pewnego dnia do biura wkroczyli mężczyźni w czarnych garniturach.
Marek Kowalski? Prosimy na wewnętrzne dochodzenie. Proszę z nami.
Alicja spokojnie schowała pendrivea do kieszeni.
W firmie wybuchła panika. Księgowość brzęczała jak ul. Kogoś zwolniono, kogoś zawieszono. Ale najwięcej stracił, oczywiście, Marek.
A dwa tygodnie później wezwano ją do centrali.
Alicjo Wiśniewska, dokładnie przeanalizowaliśmy materiały. Dzięki pani udało się zatrzymać machinacje i ocalić reputację firmy. Potrzebujemy kogoś godnego zaufania, kto zna strukturę od środka i potrafi uporządkować oddział. Gotowa spróbować jako tymczasowa dyrektor?
Nie od razu uwierzyła.
Ja? Dyrektor?
Tak. Widzimy w pani potencjał. I najważniejsze nie ugięła się pani, gdy mogła. To cenne.
…
Miesiąc później gabinet Marka należał do niej. Szyld na drzwiach się zmienił. Koledzy, którzy jeszcze niedawno krzyczeli przynieś, teraz zaglądali z nieśmiałym uśmiechem i pukaniem.
Alicjo Wiśniewska, możemy na słowo?
Kiwała głową, słuchała uważnie, ale nie zapominała. Nie mściła się ale też nie wybaczała.
Pewnego dnia zajrzał do niej Krzysztof z IT.
Słuchaj, Alicjo znaczy, Alicjo Wiśniewska zaczerwienił się ja wtedy no mówiłem, iż jesteś jak mebel Przepraszam. Głupi byłem.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko:
Ważne, żA kiedy wieczorem wyszła z biura, wiatr uniósł jej płaszcz, jakby sam świat w końcu zauważył, iż idzie.