Tajemnica starego listu: miłość silniejsza od przeszłości
Wojciech wrócił z pracy wykończony. Latem dorabiał na budowie – nie mógł przecież wiecznie żyć na koszt matki. Za rok skończyłby studia, dostałby pracę w zawodzie i ożenił się z ukochaną Kingą.
„Mamo, może w weekend pojedziemy na wieś? Odpoczniemy, a ja połowię ryby” – zaproponował marzycielsko, dopijając herbatę.
„Sama chciałam to powiedzieć, synku” – odparła Krystyna, stawiając przed nim kubek. „Myślałam, iż jesteś zbyt zmęczony. Może sprzedamy dom? jeżeli nikt tam nie mieszka, rozpadnie się. Od śmierci ojca tam nie jeździliśmy. jeżeli wam niepotrzebny, starczy na ślub”.
„Rodzice Kingi mają działkę pod miastem” – skinął głową Wojciech. „Ja się zgadzam. Sprzedajmy. Wyjedziemy w piątek wieczorem”.
„I weźmiemy Kingę” – dodała uradowana Krystyna.
Wojciech spędzał każde lato u babci na wsi. Po jej śmierci rodzice przyjeżdżali tam na urlop, choćby próbowali uprawiać ogródek. Ale gdy ojciec zginął w wypadku, matka porzuciła dom.
W piątkowy wieczór jechali autobusem. Wojciech patrzył przez okno, Kinga spała, opierając głowę na jego ramieniu. Droga była krótka – czterdzieści minut, ale upał sprawiał, iż wydawała się wiecznością. Wreszcie autobus zatrzymał się na skraju wsi. Pasażerowie pośpiesznie wysiadali, chwytając torby. Wojciech zeskoczył ze stopni, wdychając ciepłe powietrze.
„Ojej, cała koszula mokra, biedaku” – współczuła Kinga.
„Nic nie szkodzi” – uśmiechnął się. „Zaniesiemy rzeczy i pójdziemy się wykąpać w rzece”.
Szli przez wieś, ignorując interesujące spojrzenia miejscowych. Kobiety witały się, śledząc ich wzrokiem, ale nie pytały, dokąd idą – na wsi tak się nie robi. Wojciech niósł torby z jedzeniem, czując ulgę po duszności autobusu.
Podwórko starego domu zarosło chwastami i pokrzywą. „Uważajcie pod nogi” – ostrzegła Krystyna. Kinga pisnęła, przytulając się do Wojciecha. Zardzewiała kłódka poddała się łatwo. Wszyscy troje weszli do chłodnej izby i zastygli.
„Jakbym nigdy nie wyjeżdżała” – westchnęła Krystyna, ogarnięta nostalgią.
Wojciech rozpoznawał znajome detale: wypłowiałe zdjęcia na ścianach, wycięte przez niego w dzieciństwie obrazki z gazet, krótkie firanki. Na żelaznych łóżkach piętrzyły się poduszki pod manualnie robionymi narzutami. Pośrodku stał stół nakryty wytartym, niebieskim ceratem.
„Przytulnie tu” – powiedziała Kinga. „Nie się godzicie sprzedać?”
„Ja rozpakuję torby” – zadecydowała Krystyna. „Wojciech, przynieś drew z podwórza. Kinga, rozejrzyj się tymczasem”.
Dom ożył. W piecu zatrzeszczało drewno, na stole pojawiły się kasza, herbata, cukier i ciastka. Stara, odsłonięta kuchenka działała. Wojciech przyniósł wody ze studni, a Krystyna nastawiła czajnik. Gdy zrobiło się gorąco, otworzyli okna i drzwi, wypuszczając upał. Wojciech z Kingą poszli się kąpać.
Nocą nie mogli zasnąć – dom skrzypiał, jakby narzekał na starość i samotność. Rano Krystyna przygotowała śniadanie, potem wysłała młodych na strych, by posprzątali graty, sama zajęła się szafami.
„Ojej, ile tu pajęczyn!” – Kinga przytulała się do Wojciecha pod niskim sufitem. Na sznurach wisiała bielizna, zapomniana przez matkę lub babcię. Gratów było mnóstwo, ale nic ciekawego. Zrzucili stos gazet, wzbijając kurz. Kinga zauważyła wypadający kartkę.
„Wojciech, chodź tu!” – zawołała.
„Co tam?” – zajrzał jej przez ramię. „List?”
„Posłuchaj” – powiedziała i zaczęła czytać.
„Witaj, Stanisławie. Co się stało? Obiecałeś przyjechać, porozmawiać z rodzicami i wrócić po mnie. Minął miesiąc, a od ciebie ani słowa. Nie wiem, co myśleć, już się zamartwiłam. Chciałam powiedzieć przy spotkaniu, ale może to cię przyspieszy: czekam dziecka. Gdyby mama żyła, opowiedziałabym jej, ona by mnie wsparła. A ciotka… Nie jestem pewna, czy ucieszy się, widząc mój brzuch. Kochany, przyjeżdżaj szybko…”
Dziewczyna pisała o miłości, tęsknocie i czekaniu. Na końcu widniało imię – Halina.
„I co cię tak poruszyło?” – wzruszył ramionami Wojciech. „Zwykły list”.
„Nie rozumiesz” – westchnęła Kinga. „To nie tylko list. Nazywasz się Wojciech Stanisławowicz, prawda?”
„Tak” – przytaknął, nie pojmując.
„A list był do Stanisława. Już wiesz?” – Kinga zaczęła się irytować.
„No i co? Może mama wie” – zamyślił się Wojciech. „Pójdę zapytam”.
„Czekaj!” – zatrzymała go. „List napisała Halina, nie twoja mama. Dlaczego był schowany w gazetach na strychu? Po co go zachowali?”
„Faktycznie, detektyw z ciebie” – zaśmiał się Wojciech. „Co robić? Jak się dowiedzieć, kto to napisał?”
„Szkoda, iż babci nie ma” – powiedziała Kinga. „Ona by wiedziała. A we wsi są jeszcze starzy ludzie w jej wieku?”
„Nie wiem. Pójdziemy spytać. Mamo!” – krzyknął, otwierając drzwi.
„Co?” – odpowiedziała Krystyna, kichając od kurzu.
Na łóżku leżały stosy bielizny. „Są we wsi jacyś starzy ludzie?” – zapytał Wojciech.
„Chyba żyje jeszcze babcia Zosia” – odparła Krystyna, patrząc na nich podejrzliwie. „A po co?”
„Chcę dowiedzieć się o naszej rodzinie. Gdzie mieszka Zosia?” – Wojciech udawał zwykłą ciekawość.
„Ostatni dom na końcu wsi. Jakaś krewna twojej babci. Gdzie idziecie?” – krzyknęła za nimi.
„Nad rzekę!” – odkrzyknął Wojciech, wyprowadzając Kingę.
Dotarli do pochylonego domu, tonącego w trawie. „Aha, przypomniałem sobie!” – ucieszył się Wojciech.
„Wygląda na opuszczony” – powątpiewała Kinga.
Gdy stali, drzwi cicho się otworzyłyStara kobieta w białym chuście uniosła głowę, patrząc na nich mądrymi, zmęczonymi oczami, i powiedziała cicho: „Wiedziałam, iż kiedyś przyjdziecie, by poznać prawdę, która zmieni wasze życie na zawsze.”