Myśląc o Australii zawsze miałam gdzieś w głowie obraz słoecznych dni i pięknie opalonych ciał w bikini. Jakim zaskoczeniem dla mnie było odkrycie, iż opalanie natryskowe oraz produkty opalające są tu tak popularne. Wydawało mi się to wręcz nielogiczne, tyle słońca i sztuczna opalenizna? W drogeriach półki aż się uginają pod produktami opalającymi i kremami z bardzo wysokim filtrem. Większość marek jest Australijska. Na początku nie mogłam tego pojąć.
Słońce w Australii jest o wiele silniejsze niż w Europie i o poparzenia nietrudno choćby kiedy wydaje się, iż jest na to za zimno. Od najmłodszych lat uczy się tutaj jak niebezpieczne jest słońce i jak ważna jest ochrona przed nim. Kilka razy usłyszałam żebym się nie opalała bo będę mieć raka skóry. Znając Europejskie słońce wydawało mi się to mocną przesadą.
Pewnego chłodnego dnia czekałam na kolegę siedząc w słońcu. Był początek wiosny, żałowałam, iż nie mam na sobie nic cieplejszego od cienkiego sweterka. Wróciłam dość zmarznięta do domu i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam, iż moja szyja jest czerwona, opalona niczym po kilku godzinnym wylegiwaniu się latem na plaży. Wtedy zrozumiałam, iż promieniowanie w Australii jest dość poważne i bez filtra lepiej nie wychodzić z domu choćby jeżeli pozornie pogoda nie sprzyja poparzeniom.
Kolejny raz poszłam z koleżanką na plażę, tym razem przygotowana z kremem z filtrem. Nie wiem jak to się stało, ale pominęłam środek pleców. Spaliły się na czerwono, dosłownie było można zobaczyć na mojej skórze odcisk mojej dłoni, tak jak próbowałam nałożyć krem. Innym razem przy dokładaniu kremu pominęłam nos. Było to przed świętami Bożego Narodzenia, z powodzeniem mogłabym grać Rudolfa z jakimś przedstawieniu i nie potrzebowałabym specjalnie się przebierać. Moja skóra dosłownie pękała i męczyłam się z własnym odbiciem w lustrze przynajmniej tydzień. Nic przyjemnego.
Po tych przygodach jestem dużo ostrożniejsza i naprawdę widzę sens sztucznej opalenizny. Nigdy nie byłam jej wielką fanką, ale mając na uwadze jak niebezpieczne jest słońce w Australii musiałam trochę zmienić swoje podejście. W Polsce kiedy miałam wesele czy inną uroczystość po prostu szłam na solarium dwa razy i efekt muśnięcia słońcem gotowy. Nie znajdziecie takich miejsc w Australii i pewnie dobrze. Teraz już wiem, iż sekret idealnie opalonej skóry Australijek to nie słoneczna pogoda a cały szereg produktów opalających na sklepowych półkach.