Sąsiadka poprosiła o opiekę nad swoimi dziećmi, ale z nimi wyraźnie jest coś nie tak

polregion.pl 3 tygodni temu

Hej kochana, muszę Ci opowiedzieć, co się ostatnio wydarzyło w naszym bloku na Mokotowie.

Dzieci u Wiesławy Piotrowskiej jakoś dziwne szepnęła dozorczyni, przetrzeszając szklaną przeszkodę w klatce schodowej.
Ciche jak myszki, tylko spojrzeniami patrzą dodała portierka, mrugając.

Weszłam do nowego mieszkania dopiero miesiąc temu, a kartony wciąż leżą nieotwarte w kątach. Praca pochłaniała mnie całą dobę, bo kiedy siedzę przy komputerze, nie zauważam, jak noc już zapada. Jedyną część, którą zdążyłam uporządkować, była kuchnia gotowanie to mój mały rytuał po długim dniu.

Sąsiadki znałam ledwie z skinień, czasem przywitałam się na klatce. Dlatego, kiedy usłyszałam dzwonek w drzwiach, nie od razu zorientowałam się, kto to stoi przed moim progiem.

Przepraszam, iż przeszkadzam Nazywam się Wiesława, mieszkam obok. Mam mały problem powiedziała nerwowo, ciągle rozglądając się za swoimi dziećmi, które stały przy jej plecach jak dwa drobne wróbelki. Chłopiec chudy, z bystrymi oczami, a dziewczynka trochę młodsza, z warkoczami tak mocno splecionymi, iż zdawało się, iż zaraz pękną.

Muszę wyjechać na dwie godziny. Czy mogłabyś… przerwała się, a ja dokończyłam: zaopiekować się nimi? Szczerze mówiąc, nie bardzo mnie to kusiło. Lubię mieć trochę spokoju, ale odmówić wydawało się niegrzeczne.

Oczywiście, zaraz i z powrotem! zgodziłam się. Dzieci wsunęły się do mieszkania tak cicho, iż zdawały się nie istnieć. Wiesława szepnęła im coś do ucha i zniknęła.

No więc, kochani, jak się nazywacie? zapytałam, starając się uśmiechnąć jak najcieplej.
Kacper wyszeptał chłopiec.
Grażyna odpowiedziała dziewczynka echem.

Chcecie coś do picia? dodałam, kierując się do kuchni.

Kacper spojrzał na siostrę i szepnął:
A można?

Ten szept brzmiał jakby prosił o coś zakazanego.

Oczywiście! Mam sok, wodę, herbatę odpowiedziałam, sięgając po szklanki. Gdy wyjmowałam je, zauważyłam, jak Grażyna ukradkiem wpatruje się w wazon z ciastkami. Gdy się odwróciłam, odwróciła wzrok.

Proszę, weźcie ciastka, samodzielnie je upiekłam przesunęłam wazon bliżej.

Naprawdę można? znów szepnęła.

Żeby przełamać napięcie, opowiedziałam o swojej kolekcji książek kucharskich, wyciągnęłam najpiękniejszą z fotografiami tortów. Dzieci podeszły bliżej, ale przez cały czas drżały przy każdym głośnym dźwięku trzask okna, syrena samochodu za oknem.

Wiesława wróciła po czterech godzinach, wpadła jak burza:

Kacper! Grażyna! gwałtownie do domu!

Dzieci podskoczyły jak na komendę. Grażyna zahaczyła wazon rękawem, ten przewrócił się, a dziewczynka zamarła w przerażeniu.

Nic się nie stało, nie bój się pocieszyłam, zauważając, iż pod jej bladą skórą widać siniak, jakby ktoś mocno ją przycisnął.

Dziękuję wyrzuciła Wiesława, wypychając dzieci w korytarz i zamykając drzwi. Stałam w przedpokoju, patrząc na zamkniętą furtkę. Coś było nie tak. Zupełnie nie tak.

***

Znasz to uczucie, kiedy myśli nie dają spokoju? Tak patrzyłam na te dzieci przestraszone, czujne, jakby były ofiarami. Po tygodniu zaczęłam dostrzegać wzór: okna w mieszkaniu Wiesławy prawie zawsze były zasłonięte grubymi zasłonami, choćby w słoneczne dni. Nie słyszałam, żeby dzieci się bawiły czy śmiały. Czasem dochodziły ostre krzyki matki i trzask zamykanych drzwi.

Ona naprawdę surowa, dobrze wychowuje dzieci mruknęła sąsiadka z pierwszego piętra, kiedy zapytałam ostrożnie. Nie tak jak dzisiejsza młodzież, co wszystko wolno.

W czwartek spotkałam Kacpra w sklepie przy ulicy Puławskiej. Stał przy półce z kaszą, nerwowo przeliczał drobne w dłoni.

Hej, Kacper! przywitałam się.

Chłopiec drgnął tak, iż monety spadły na podłogę. Pomogłyśmy je podnieść, a jego palce drżały.

Proszę, nie mówcie mamie, iż mnie tu widziała szepnął, trzymając w ręku najtańszą kaszę.

Dlaczego? spytałam.

Uciekł, ledwo nie zderzając się z innymi klientami.

Wieczorem znów zadzwoniła Wiesława:

Natalko, pomóż mi. Muszę wyjechać na cały dzień, zapłacę, ile chcesz.

Od pieniędzy nie skorzystałam. Czułam, iż muszę jeszcze trochę obserwować te dzieci.

Cały dzień minął inaczej. Dzieci zaczęły się trochę rozluźniać. Włączyłam stary bajkowy filmik o przygodach w lesie, a Grażyna cichutko zaśmiała się, gdy królik Kłapouchy kłócił się z żółwikiem. Potem zaczęliśmy piec ciastka.

U mamy nigdy tak nie pachnie zamyślił się Kacper, wycinając figurki z ciasta.

A jak u mamy pachnie? zapytała Grażyna.

Papierosami. I czymś jeszcze ustał, gdy siostra pociągnęła go za rękaw.

Głośny huk spadającej pokrywy kuchennej wywołał ich jednoczesne podniesienie rąk do twarzy, jakby się chroniły. To mnie poruszyło.

Mama nas krzyczy, kiedy hałasujemy szepnęła Grażyna, opuszczając ręce. I kiedy jemy nie w porze. I kiedy

Grażyna! przerwał ją brat.

Zauważyłam na jej szyi czerwonawy pasek, ledwie wystający spod kołnierzyka. Dziewczynka gwałtownie poprawiła ubranie.

Musimy być dobrzy, żeby mama nie była zła mruknął Kacper, starając się ozdobić ciastko lukrem. wtedy wszystko będzie w porządku.

W porządku patrzyłam na te dzieci, inteligentne, ale wyczerpane, i rozumiałam, iż w ich życiu nie ma nic normalnego. Nic.

Wieczorem, oddając dzieci Wiesławie, poczułam zapach alkoholu. Nie zapytała, jak minął dzień, po prostu chwyciła ich za ręce i odprowadziła. Stałam przy oknie, patrząc na ich ciemne okna. Coś trzeba było zrobić. Musiałam zgłosić to.

***

Nic nie zrobią? zapytałam policjanta po długiej rozmowie.

Co można oczekiwać? Nie ma dowodów. Matka ma wszystkie papiery w porządku. Może po prostu się Pani pomyliła? odparł.

Nie mogłam spać kilka nocy. Po telefonie na policję Wiesława patrzyła na mnie z wyzwaniem i ukrytą groźbą. Najgorsze były spojrzenia dzieci już nie podnosiły wzroku, jakby mnie zdradziła.

Zaczęłam pytać sąsiadki. W większości spotkałam obojętność.

Co ci w to wchodzi? rzekła staruszka z trzeciego piętra. Jedno dziecko wychowuje, nie pije prawie nie pije. A wy?

W sklepie spotkałam Mariannę, sprzedawczynię z ciepłymi oczami.

Widzę ich często. Chłopiec liczy drobne, bierze najtańszą kaszę. A matka potem kupuje koniak, nie z najtańszych, zauważasz?

A dzieci już od kilku lat mieszkają? zapytałam.

Coś dwa lata temu się pojawiły. Nie przypominają jej wcale.

Wieczorem usłyszałam krzyki, najpierw ciche, potem coraz głośniejsze, stłuczenie szkła, płacz dziecka. Zadzwoniłam po policję.

Wszystko w porządku uśmiechnęła się Wiesława, otwierając drzwi. Przepraszam, włączamy głośno telewizor.

Policjanci spojrzeli na siebie, jeden wszedł do mieszkania:

Gdzie dzieci?

Śpią, już późno.

Sprawdzimy.

Rzeczywiście leżały w łóżkach, zbyt nieruchomo, by spały. Grażyna lekko odwróciła głowę, a ja zobaczyłam świeżą zadrapinę na policzku.

Upadła powiedziała Wiesława szybko. Jest trochę niezdarna.

Policja odjechała, a ja zostałam z rozdartym sercem.

***

Dwa dni później w progu stał Kacper, bladą twarzą, z wykrzywionymi wargami. Podniósł zgniecany kartonik:

To od Grażyny.

Na kartce krótkie słowa: Pomóżcie nam, proszę.

To nie nasza mama wykrzyknął Kacper, chwytając za gardło, patrząc na klatkę schodową. Nie pamiętamy, jak tu trafiliśmy. Wspominamy inny dom i przerwał, biegnąc dalej.

Odwróciłam kartkę. Drżącym dziecięcym pismem: Mówi, iż nas bardzo ukarze, jeżeli powiemy komukolwiek.

Tej nocy nie zamknęłam oczu. Rano podjęłam działanie.

Rozumiecie, iż wtrącasz się w coś, co nie jest twoje? syknęła Wiesława, przyciskając mnie do ściany w klatce. Wydobywało się z niej wino. Myślisz, iż jestem taka miła? Wiem, iż dzwoniłaś na policję, iż wezwałaś opiekę.

Patrzyłam jej w oczy:

Wiem, iż ci te dzieci nie są twoje.

Ona cofnęła się, jakby dostała cios w twarz.

Kłamstwo! Mam wszystkie dokumenty! wykrzyknęła.

Podrabiane, prawda? odparłam.

Nocą dzwoniłam do opieki, organizacji praw człowieka, choćby wynajęłam prywatnego detektywa. Składałam zgłoszenia wszędzie.

To głupie, dostaniesz w kość groziła Wiesława.

Wieczorem zadzwoniła służba społeczna:

Pani Natalko? Sprawdziliśmy dane. Pięć lat temu w Łodzi zaginęły dwójka dzieci brat i siostra. Wiek i wygląd pasują.

Zadrżały mi ręce.

Co dalej? zapytałam.

Wzywamy policję, przygotuj się na zeznania.

Nocą usłyszałam, jak Wiesława szuka czegoś w szafie, trzaska kluczami. Natychmiast zadzwoniłam na posterunek. Po godzinie korytarz zapełnił się policją, opiekunami, śledczymi. Wiesława biegła, zamykając okna i drzwi:

Nie macie prawa! To moje dzieci!

Proszę wyjaśnić, dlaczego wyglądają jak zaginęci Kacper i Grażyna z Łodzi sprzed pięciu lat? zapytał spokojnie detektyw.

Kacper, już nazwany Kostka, trzymał siostrę za rękę, skulony w kącie.

Ta kobieta ona nie zaczął.

Zamknij się! krzyknęła Wiesława i rzuciła się w ich stronę.

Policjanci natychmiast założyli kajdanki.

Wiesława Piotrowska, zatrzymana pod zarzutem porwania nieletnich oznajmili.

Patrzyłam, jak odprowadzają ją w kajdankach, a dziewczynka o imieniu Viera (gdzieś w tłumaczeniu Grażyna) rzuciła się na mnie, obejmując rękoma.

Dziękujemy! szlochając, mówiła. Uratowaliście nas!

Wtedy płakałam.

Dwa dni później dzieci trafiły do ośrodka rehabilitacji, a ja odwiedzałam je codziennie. Powoli odzyskiwały uśmiech, zaczęły znów głośno rozmawiać. Kiedy przyjechali prawdziwi rodzice, nie mogłam powstrzymać łez. Stara kobieta o siwych włosach, Anna Michalska, stała w drzwiach, patrząc na Kacpra i Vierę, a jej mąż, wysoki, z miękkim spojrzeniem, przytulił dzieci.

Nigdy nie traciliśmy nadziei, powiedział.

Historia Wiesławy okazała się gorsza, niż można było przypuszczać. TraciDzięki temu, iż każdy z nas odważył się zauważyć i pomóc, ich życie znów rozbłysło pełnym, spokojnym światłem.

Idź do oryginalnego materiału