Sąsiad wiedział za dużo
— Halina Januszowa! Halina Januszowa, zaczekajcie! — wołał sąsiad Wojciech Nowak, wymachując rękami i prawie biegnąc za kobietą pod klatką. — Dokąd tak się śpieszycie? Trzeba porozmawiać!
— Nie mam czasu, Wojciechu Nowaku, muszę odebrać wnuczkę z przedszkola. — Halina próbowała go wyminąć, ale mężczyzna zastąpił jej drogę.
— Wnuczka poczeka. Sprawa poważna, dotyczy waszego Janusza Stanisławowicza. — Oczy sąsiada błyszczały podejrzanym blaskiem. — Wiecie, gdzie wasz mąż był wczoraj?
Halina zastygła. W piersi zrobiło się ciasno, ale starała się nie okazywać niepokoju.
— Oczywiście, iż wiem. Na działce. Plewił ziemniaki.
— Na działce? — Wojciech uśmiechnął się krzywo. — Ciekawe. A ja widziałem go o trzeciej na ulicy Mickiewicza. Pod apteką numer siedem. Z kobietą. Rozmawiali bardzo blisko.
Słowa uderzyły Halinę jak obuchem. Janusz rzeczywiście wyjechał wcześnie rano, mówił, iż wróci na kolację. A wieczorem przyszedł zmęczony, brudny, narzekał na ból pleców po pracy w ogrodzie.
— Pomylił się pan — szepnęła. — Mój mąż cały dzień spędził na działce.
— Pomyliłem? — Wojciech wyjął telefon z kieszeni. — A tu jest zdjęcie. Jakość nie najlepsza, bo z daleka robiłem, ale Janusza Stanisławowica widać.
Halina nie chciała patrzeć, ale oczy same zwróciły się ku rozmazanemu obrazkowi. Rzeczywiście, sylwetka przypominała męża. Ta sama pochylona postawa, ten sam sposób trzymania rąk w kieszeniach.
— Kim jest ta kobieta? — wyszeptała.
— Tego nie wiem. Ale się dowiem. Mam znajomości, Halino Januszowo. Wszędzie ktoś siedzi. — Wojciech schował telefon i spojrzał na nią współczująco. — Nie przejmujcie się za bardzo. Faceci są słabi na kobiece wdzięki. Może to nic poważnego.
Halina odwróciła się i poszła do klatki, czując, jak drżą jej nogi. Za plecami usłyszała zadowolony głos sąsiada:
— Jak coś się dowiem, od razu wam powiem! Jesteśmy przecież sąsiadami, powinniśmy sobie pomagać!
W domu Halina usiadła w kuchni i długo patrzyła przez okno. Czterdzieści trzy lata małżeństwa. Czterdzieści trzy! Dwójkę dzieci wychowali, dwójkę wnuków niańczą. Czy teraz, w ich wieku, takie głupstwa?
Janusz wrócił z pracy o zwykłej porze, pocałował żonę w policzek, jak zawsze, umył ręce i usiadł do kolacji.
— Jak na działce? — niewinnie spytała Halina, obserwując męża.
— Normalnie. Ziemniaki spleiłem, cebulę przerzedziłem. Zmęczony jestem, plecy bolą. — Janusz przeciągnął się, trzeszcząc kręgami. — Jutro znów pojadę, trzeba chwasty wyrywać.
— A do miasta nie wstępowałeś? Do apteki, może po maść na plecy?
Mąż spojrzał na nią zdziwiony.
— Po co do miasta? Wszystko wziąłem, co trzeba. A co, coś mieliśmy kupić?
Halina odwróciła się do kuchenki. Albo mąż kłamie jak z nut, albo Wojciech się pomylił. Ale zdjęcie…
— Januszu, a widziałeś dziś Wojciecha Nowaka?
— Naszego sąsiada? Tak, rano w windzie się spotkaliśmy. Dziwny się zrobił, wypytywał, dokąd jadę, po co. Jak śledczy. — Janusz zmarszczył brwi. — A co wam mówił?
— Nic szczególnego. Tylko się przywitał.
Nocą Halina nie spała. Przewracała się z boku na bok, nasłuchując oddechu męża. Czterdzieści trzy lata spali obok siebie, a teraz wślizgnęły się wątpliwości. Czy naprawdę może być jakaś inna kobieta? W ich wieku?
Rano Janusz jak zwykle wybrał się na działkę. Pocałował żonę, wziął termos z herbatą i torbę z jedzeniem.
— Wieczorem wrócę — powiedział. — Może rybę kupię po drodze, jak będzie dobra.
Halina odprowadziła go do windy i wróciła do mieszkania. Nie minęło pół godziny, gdy zadzwonił dzwonek. W drzwiach stał Wojciech Nowak z triumfującą miną.
— Halino Januszowo, mogę wejść? Mam nowiny.
— Proszę — westchnęła kobieta.
Sąsiad usiadł w kuchni, ważnie odkaszlnął.
— Więc tak, tę kobietę już rozpracowałem. Nazywa się Barbara Andrzejewicz. Pracuje w przychodni numer trzy, jako pielęgniarka. Owdowiała trzy lata temu. Mieszka sama, dzieci w innym mieście. — Wojciech zrobił pauzę, rozkoszując się efektem. — Z waszym Januszem Stanisławowiczem zna się od pół roku. Poznali się w kolejce do lekarza.
— Skąd pan to wie? — cicho spytała Halina.
— A moja żona ma kuzynkę w rejestracji tej przychodni. Wie wszystko o wszystkich. Mówi, iż często ich widuje razem. To w stołówce siedzą, to na ławce przed wejściem rozmawiają. — Sąsiad pochylił się bliżej. — I jeszcze powiedziała, iż wasz mąż co tydzień chodzi na wizyty. Do kardiologa. A wy o tym wiecie?
Halina zbladła. Janusz nigdy nie narzekał na serce. Zawsze mówił, iż zdrów jak koń.
— Nie wiem — przyznała.
— No widzicie! Ukrywa przed wami. A po co ukrywać, jeżeli wszystko jest w porządku? — Wojciech z zadowoleniem pokiwał głową. — Radzę wam go śledzić. Jutro na przykład pojechać za nim. Zobaczyć, czy naprawdę jedzie na działkę.
— Nie mogę śledzić męża! To jakoś dziwne…
— A co dziwnego? Jesteście prawowitą żoną, macie prawo znać prawdę. — Sąsiad wstał. — No dobrze, wasza sprawa. A ja swój sąsiedzki obowiązek spełniłem, ostrzegłem.
Po wyjściu Wojciecha Halina siadła przy kuchennym stole i rozpłakała się. Czterdzieści trzy lata ufała mężowi bez zastrzeżeń. Nigdy choćby przez myśl jej nie przeszło, iż mógłby ją zdradzić. A teraz…
Wieczorem Janusz rzeczywiście przywiózł rybę — ładne leszcze. CHalina spojrzała na męża, gdy krzątał się po kuchni, i pomyślała, iż prawdziwe szczęście to nie brak tajemnic, ale umiejętność ufania mimo nich.