Sąsiad, który odmienił moje życie: historia miłości, która zaczęła się od sprzątania
Gdy Karolina po raz pierwszy zobaczyła Marcina, nowego sąsiada z szóstego mieszkania, choćby nie przypuszczała, jak gwałtownie jej życie się zmieni. Wszystko zaczęło się zupełnie zwyczajnie – od jesiennego wieczoru, siatek z zakupami i skrzypiących schodów w rodzinnym podwórku w małym dwupiętrowym domu pod Łodzią.
Wspinając się na drugie piętro, Karolina natknęła się na mężczyznę z małym pieskiem. Pies natychmiast zaczął obwąchiwać jej torby, a sam Marcin, w okularach, zmarszczył brwi z lekką irytacją:
— Lola, nie przeszkadzaj, idziemy na spacer – rzucił krótko, nie kryjąc zniecierpliwienia.
Karolina nie wytrzymała:
— Tu mieszkańcy sami sprzątają klatkę schodową. Jutro moja kolej, potem twoja.
— Jak to, sami? – zdziwił się sąsiad. – Nie macie sprzątaczki?
— A kto by za nią płacił? Dom niewielki, więc wszystko na nas.
Mężczyzna tylko pokręcił głową i odszedł.
Karolina mamrotała pod nosem, zdejmując płaszcz i słysząc z kuchni skwierczącą patelnię babci.
— Z kim się tak kłóciłaś na korytarzu? – zainteresowała się babcia, siadając na swoje ulubione miejsce przy oknie. – Nowy sąsiad? Wydaje się sympatyczny, i chyba samotny. Tylko z tym pieskiem ciągle spaceruje.
— jeżeli ma psa, to już nie sam – zaśmiała się cicho Karolina.
Późnym wieczorem wzięła się za sprzątanie. Wycierając poręcze i myjąc choćby okno, zauważyła, iż Marcin wyjrzał, by zobaczyć, kto tak hałasuje mopem.
— A, to pani… Przejmuję dyżur. Dam radę – powiedział, poprawiając okulary. – Nie jestem darmozjadem. I nigdy nie byłem żonaty.
Karolina zdziwiła się. Przyszło jej do głowy: „Uprzejmy, obowiązkowy… Może wcale nie jest taki nieśmiały?”
W kolejnym tygodniu znów go spotkała – tym razem uśmiechniętego. Lola przestała na nią szczekać i zaczęła merdać ogonem. Karolina zauważyła, jak Marcin nieśmiało kiwał jej głową, zawstydzony, poprawiając okulary.
A potem on sam zaczął sprzątać klatkę schodową. Z takim zapałem, iż sąsiedzi szeptali: „U nas teraz generalne sprzątanie co weekend!” choćby Karolina przyznała:
— Teraz wszyscy musimy podnieść poprzeczkę czystości… Ostrzeżcie wcześniej, jeżeli będziecie błyszczeć!
— Nie zawsze jestem taki dokładny – zaczerwienił się Marcin. – Po prostu… no, starałem się dla pani.
I Karolina zrozumiała, iż między nimi coś się dzieje.
Gdy Marcin musiał wyjechać w podróż służbową, poprosił ją, by zajęła się Lolą. Zgodziła się. Wtedy babcia zauważyła:
— Aha, więc po coś mu była – żeby z psem chodzić. A może po prostu samotny…
Karolina opiekowała się Lolą, sprzątała klatkę, myła podłogi w jego mieszkaniu i nagle zrozumiała – tęskni za Marcinem. A gdy wrócił, przyniósł jej kwiaty i zaprosił na herbatę, w jej sercu zagrała muzyka.
— Awansowałem – uśmiechał się, częstując ją sernikiem. – Teraz jestem szefem działu.
Później podarował jej perfumy. I wszystko byłoby idealne, ale…
Następnego dnia Karolina zobaczyła nieznajomą kobietę, która myła podłogę na klatce.
— Za kogo pani sprząta? – spytała.
— Za szóste mieszkanie. Pomagam bliskiej osobie.
Karolina zamarła. Bliska? Kto to? Siostra? Przyjaciółka? A może… ktoś więcej?
Wątpliwości gryzły ją od środka. Siedziała przy oknie, myśląc o spacerach, o herbacie, o kwiatach… Czy to wszystko było tylko grą?
A rano zobaczyła, jak Marcin wychodzi z domu pod rękę z tą kobietą. I babcia, oczywiście, zauważyła:
— Patrz, twój „cichy” z dziewczyną spaceruje. I choćby cię nie zaprosił…
— Może to siostra – próbowała tłumaczyć Karolina.
— Pod rękę z siostrą? Nie żartuj. Zakochałaś się w nim?
Karolina nie odpowiedziała.
Tego samego wieczoru Marcin zapukał do drzwi.
— Nie pójdę już z Lolą na spacer… – zaczęła chłodno.
— Nie zapraszam pani na spacer, ale na kolację. Mnie i mojej mamy – powiedział, uśmiechając się.
— Mamy?! To była twoja mama?!
— Tak, ma 45 lat, urodziła mnie, mając 18. Często wyglądamy jak rodzeństwo – roześmiał się.
Karolina jadła kolację z Marcinem i Krystyną Eugeniuszówną. Ciepło, przytulnie, jak w rodzinie. Mama okazała się otwarta, życzliwa i zaprosiła Karolinę do siebie na wieś.
W drodze powrotnej szli przez park, Lola biegała obok.
— Ona panią kocha – powiedział Marcin. – I mama też.
— A ty? – cicho spytała Karolina.
Wziął ją za ręce.
— Codziennie czekam na wieczór, żeby panią zobaczyć. Jestem szczęśliwy, iż pani mieszka obok. I jeżeli pani się zgodzi… Chcę, żeby pani była zawsze blisko.
Pocałowali się. I w tym pocałunku była odpowiedź na wszystkie wątpliwości.
— Babciu, chyba wychodzę za mąż… – powiedziała później Karolina.
— Już? Oświadczył się?
— Po pocałunku. Powiedział, iż mnie kocha i iż tylko o mnie marzy…
— A ty go kochasz?
— Bardzo – szepnęła. – Może i nie jest modny, ale to najczulszy, najwierniejszy i najbardziej kochający człowiek.
— To znaczy, iż będzie szczęście – powiedziała babcia i otarła łzę. – Bo jeżeli w miłości jest wiara, wszystko się uda.
Po ślubie Karolina wprowadziła się do Marcina, ale drzwi między mieszkaniami nigdy się nie zamykały.
— Tylko ścianę przebijcie, a będziecie mieli jeden duży dom – śmiała się babcia. – Zapukam, jeżeli pomoc będzie potrzebna!
Dożyła prawnuków. I każdego wieczoru opowiadała im bajkę – o tym, jak mama poznała tatę na klatce schodowej. Kończyła zaś słowami:
— Przeznaczenie znajdzie cię choćby tam, gdzie się go najmniej spodziewasz.
A chłopcy śmiali się i biegli do domu – do mamy i taty, gdzie zawsze pachniało miłością i szczęściem.