Sąsiad, który zmienił moje życie: historia miłości, która zaczęła się od sprzątania
Gdy Kinga po raz pierwszy zobaczyła Marcina, nowego sąsiada z szóstego mieszkania, choćby nie przypuszczała, jak gwałtownie jej życie się odmieni. Wszystko zaczęło się zwyczajnie – od jesiennego wieczoru, siatek z zakupami i skrzypiących schodów w ich podwórku w małej kamienicy pod Łodzią.
Wspinając się na drugie piętro, Kinga natknęła się na mężczyznę z małym pieskiem. Kłębek sierści natychmiast zaczął obwąchiwać jej torby, a sam Marcin, w okularach, tylko się skrzywił:
— Lola, daj spokój, idziemy na spacer – rzucił oschle, nie kryjąc irytacji.
Kinga nie wytrzymała:
— U nas mieszkańcy sami sprzątają klatkę. Jutro moja kolej, potem twoja.
— Jak to sami? – zdziwił się sąsiad. – Nie ma sprzątaczki?
— A kto by za nią płacił? Kamienica mała, więc radzimy sobie sami.
Mężczyzna tylko pokręcił głową i odszedł.
Kinga mamrotała pod nosem, zdejmując płaszcz i słysząc z kuchni skwierczącą patelnię babci.
— Z kim to się wykłócałaś na korytarzu? – zainteresowała się babcia, siadając na swoje ulubione miejsce przy oknie. – Nowy sąsiad? Sympatyczny z niego człowiek, i podobno samotny. Tylko z tym pieskiem ciągle chodzi.
— Jak ma psa, to już nie samotny – zaśmiała się Kinga.
Późnym wieczorem wzięła się za sprzątanie. Myjąc poręcze i choćby okno na klatce, zauważyła, iż Marcin wyjrzał, by sprawdzić, kto tak hałasuje mopem.
— A, to pani… Przejmuję dyżur. Dam sobie radę – powiedział, poprawiając okulary. – Nie jestem darmozjadem. I nigdy nie byłem żonaty.
Kinga zdziwiła się. Pomyślała nawet: „Gruntowny, skrupulatny… Może wcale nie taki mruk?”
W następnym tygodniu znów go spotkała – tym razem uśmiechniętego. Lola przestała na nią szczekać, a wręcz merdała ogonem. Kinga zauważyła, jak Marcin niepewnie kiwał jej głową, krępując się i poprawiając okulary.
A potem Marcin sam zaczął sprzątać klatkę. Z takim zapałem, iż sąsiedzi szeptali: „U nas teraz generalne porządki co weekend!” choćby Kinga przyznała:
— Teraz wszyscy musimy podnosić poprzeczkę czystości… Ostrzegajcie, jeżeli zamierzacie błyszczeć!
— Nie zawsze jestem taki sumienny – zaczerwienił się Marcin. – Po prostu… no, starałem się dla pani.
I Kinga zrozumiała, iż coś między nimi iskrzy.
Gdy Marcin musiał wyjechać w delegację, poprosił ją, by zajęła się Lolą. Zgodziła się. A babcia tylko zauważyła:
— Aha, więc o to chodzi – z psem chodzić. A może on po prostu samotny…
Kinga opiekowała się pieskiem, sprzątała klatkę, myła podłogi w jego mieszkaniu i nagle zrozumiała – brakuje jej Marcina. A gdy wrócił, przyniósł jej kwiaty i zaprosił na herbatę, w jej sercu zagrała muzyka.
— Awansowali mnie – cieszył się, częstując ją sernikiem. – Teraz jestem szefem działu.
Później podarował jej perfumy. I wszystko byłoby idealnie, ale…
Następnego dnia Kinga zobaczyła obcą kobietę, która myła podłogę w klatce.
— Za kogo pani sprząta? – zapytała.
— Za szóstkę. Pomagam bliskiej osobie.
Kinga zdrętwiała. Bliska? Kto to? Siostra? Przyjaciółka? A może… ktoś ważniejszy?
Wątpliwości gryzły. Siedziała przy oknie, myślała o spacerach, herbacie, kwiatach… Czy to wszystko była tylko gra?
A rano zobaczyła, jak Marcin wychodzi z domu pod rękę z tą kobietą. I babcia, rzecz jasna, zauważyła:
— Patrz, twój „cichy” z jakąś dziewczyną spaceruje. A ciebie choćby nie zaprosił…
— Może to siostra – próbowała tłumaczyć Kinga.
— Pod rękę z siostrą? Nie żartuj. Zakochałaś się w nim?
Kinga nie odpowiedziała.