Samotna w wieku 67 lat, proszę dzieci o pomoc, ale one odmawiają – co dalej?

polregion.pl 1 tydzień temu

Mam 67 lat, mieszkam sama i proszę dzieci, żeby mnie zabrały do siebie, ale one odmawiają. Nie wiem, jak żyć dalej.

Halina siedziała w swoim małym mieszkaniu w Katowicach, wpatrując się w stary telewizor, który brzęczał w kącie, ale nie zagłuszał ciszy, która wypełniała jej dom. Jej dłonie, pokryte zmarszczkami, drżały, ściskając telefon, na którym nie było nowych wiadomości. Właśnie dzwoniła do syna, Marka, i córki, Anny, z tą samą prośbą: „Zabierzcie mnie do siebie, ciężko mi być samej”. Ale ich odpowiedzi, choć uprzejme, były jak nóż w serce: „Mamo, nie mamy miejsca”, „Mamo, teraz to nie jest dobry czas”. Halina odłożyła telefon i rozpłakała się, czując, jak samotność ściska ją w swoich zimnych objęciach. W wieku 67 lat nie wiedziała, jak żyć dalej.

Jej życie było pełne pracy i poświęceń. Halina wychowywała Marka i Annę sama, po tym jak ich ojciec zmarł na zawał serca, gdy dzieci miały dziesięć i osiem lat. Pracowała jako krawcowa, nocami siedziała przy maszynie, żeby mieli ciepłe kurtki i zeszyty do szkoły. Wszystko sobie odmawiała – nowych sukienek, wyjazdów nad morze, zwykłego odpoczynku – tylko po to, by dzieciom niczego nie brakowało. Marek został prawnikiem, Anna nauczycielką, a Halina była z nich dumna, jakby ich sukcesy były jej własnym zwycięstwem. Ale teraz, gdy jej siły słabły, a zdrowie zaczęło szwankować, okazała się nikomu niepotrzebna.

Halina nie chciała być ciężarem. Starała się radzić sama: gotowała proste zupy, chodziła na zakupy, mimo bólu w kolanach, sprzątała mieszkanie, choć ręce ledwo jej słuchały. Ale każdy dzień był walką. Schody na trzecie piętro wydawały się górą, torby z zakupami – nie do udźwignięcia, a noce – niekończące się. Bała się upaść, zachorować, zostać leżąca w pustym mieszkaniu, gdzie nikt nie usłyszy jej wołania. Marzyła, by mieszkać z dziećmi, widywać wnuki, czuć się częścią rodziny. Ale jej prośby spotykały się z odmową, a każde „nie” było jak potwierdzenie, iż jej życie już nic nie znaczy.

Marek mieszkał w Krakowie z żoną i dwójką dzieci. Gdy Halina dzwoniła, odpowiadał: „Mamo, u nas ciasno, dzieci hałasują, nie byłoby ci wygodnie”. Słyszała w jego głosie irytację i rozumiała – nie chce zmieniać swojego życia dla niej. Anna, mieszkająca we Wrocławiu, była łagodniejsza, ale jej słowa bolały tak samo: „Mamo, pomyślimy, ale teraz jest trudno, nonstop jestem w pracy”. Halina wyobrażała sobie, jak dzieci rozmawiają o niej za plecami, nazywają ją „problemem”, i czuła, jak serce się jej rozdziera. Nie prosiła o luksusy – tylko o kąt, gdzie mogłaby być blisko, gdzie ktoś usłyszałby jej głos. Ale choćby to okazało się za dużo.

Pewnego dnia, po kolejnej odmowie, Halina usiadła, by napisać list. Chciała wylać na papier cały swój ból, ale zamiast tego napisała: „Kocham was, ale boję się. jeżeli mnie nie chcecie, powiedzcie to wprost”. Wysłała go Markowi i Annie, ale odpowiedzi nie było. Ta cisza była gorsza niż jakiekolwiek słowa. Halina patrzyła na zdjęcia dzieci wiszące na ścianie i pytała siebie: „Gdzie popełniłam błąd? Dlaczego mnie odtrącili?”. Przypominała sobie, jak je przytulała, śpiewała im kołysanki, poświęcała wszystko, i nie mogła pojąć, jak jej miłość doprowadziła ją do takiej samotności.

Sąsiedzi próbowali pomóc. Ciocia Wanda z pierwszego piętra przynosiła pierogi, młody chłopak z czwartego pomagał nieść zakupy. Ale ta życzliwość tylko podkreślała pustkę – obcy ludzie troszczyli się o nią bardziej niż własne dzieci. Halina zaczęła chodzić do klubu seniora, gdzie śpiewała w chórze i uczyła się robić na drutach. Tam się uśmiechała, żartowała, ale wracając do domu, znów stawiała czoło ciszy. Hej! wnuki, które widywała raz do roku, rosły bez niej, i ta myśl bolała jak nóż. Marzyła, by piec im racuchy, opowiadać bajki, ale zamiast tego siedziała sama, licząc dni.

Teraz Halina próbuje odnaleźć sens w każdej chwili. Zapisała się na kurs komputerowy, by nauczyć się wideorozmów – może wnuki zechcą ją zobaczyć. Sieje kwiaty na parapecie, mając nadzieję, iż ich kolory zagłuszą tęsknotę. Ale nocami, gdy sen nie przychodzi, płacze, zadając sobie pytanie: „Za co mi to wszystko?”. Wciąż ma nadzieję, iż Marek albo Anna zmienią zdanie, zadzwonią, powiedzą: „Mamo, przyjedź”. Ale z każdym dniem ta nadzieja gaśnie. Halina nie wie, ile czasu jej pozostało, ale chce przeżyć te lata nie w samotności, ale w cieple rodziny. Dopóki jej dzieci milczą, uczy się kochać samą siebie – po raz pierwszy od 67 lat.

Idź do oryginalnego materiału