Sailor Moon Cosmos

aleksandra.jursza.net 3 dni temu

Dzień dobereł, zanim przejdę do pysznego, ale odgrzewanego kotleta, to mam do wszystkich rodziców prośbę.

Bo tu Polska jest xD.

Jak 16 września zjawi się na Netflixie (WRESZCIE!) „Grobowiec świetlików” – jeden z filmów Ghibli, to proszę, nie włączajcie tego filmu swoim pociechom. Zwłaszcza, jeżeli mają poniżej 11 roku życia. Tu choćby nie chodzi o to, iż to dramat i skomplikowana fabuła, ale jest to wstrząsający film i nie dla dzieci. Dziękuję.

COŚ, CO CHCE BYĆ RECENZJĄ SAILOR MOON COSMOS:

Dobra, wróćmy do pysznego, aczkolwiek odgrzewanego wielokrotnie kotleta, zwanego Sailor Moon. Choć w tym przypadku będzie to raczej „Sailor Moon Cosmos”, nowa adaptacja mangi Naoko Takeuchi. Aż się wzruszyłam, widząc jej nowy rysunek i życzenia dla widzów na końcu. Tak, przewińcie sobie napisy końcowe, bo w obu częściach (Netflix podzielił film na 2 części) są scenki.

Trudno mi zrecenzować coś, co praktycznie znam na pamięć. Przez lata byłam ogromną fanką Sailorek, wychowałam się na tym i w momencie, kiedy Toei Animation zapragnęło uczcić 25 rocznicę serii, to byłam ucieszona, ale do czasu. Do czasu, gdy się okazało, iż im nie wychodzi. Totalnie, różne wałki były z tym związane.

Ale na szczęście japoński koncern ma więcej oleju w głowie, niż Disney, bo widać, iż słucha fanów. Na przykład, nie próbuje odkrywać koła na nowo, jeżeli chodzi o muzykę. Dla jednych to zaleta, dla innych wada, ale powiedzmy sobie szczerze… ścieżka dźwiękowa do serialu z lat 90′ była i jest wybitna, więc trudno to jakoś przebić. A w dodatku opening do serii Stars jest kultowy. Ma w sobie tyle energii, tyle zajebistości, iż wow. Więc zrealizowanie na nowo openingu do czegoś tak kultowego groziło dużym ryzykiem, zwłaszcza, iż chyba wcześniejsze próby nie do końca się przyjęły. Mowa oczywiście o seriach „Crystal”, trzy sezony, których – of course – nie zobaczymy na Netflxie.

Dlaczego?

Wspaniała logika streamingów.

W każdym razie, do przygrywanego openingu widzimy animację, która jest ewidentnym fanbasem, szanującym oryginał. Ale, eee, przejdźmy też trochę do nowszej muzyczki, która jednak jest i choć skromna, to robi klimacik. Wprawdzie nie jest to wybitna muzyka, ale przyznać trzeba, iż Japończycy wiedzieli, jak przygrać w odpowiednie nuty, by zaprawić anime mrocznym klimatem.

Ano, właśnie.

Koniec cukierkowej historii o Sailorce, która wybija wszystkie demony wokół. Pora na coś poważnego.

Nasi bohaterowie dorastają, a więc historia musi dążyć do finału. Usagi (Kotono Mitsuishi) wraz z resztą ekipy poszła do liceum. Oczywiście, Rei (Rina Sato) została w swoim klimacie, ale nasza złotowłosa księżniczka odprowadza do samolotu Mamoru (Kenji Nojima), swojego narzeczonego i wtedy JEBUT.

Kurczę, ten film w kinie to musiało być coś. Bo tak se myślę, iż to jest bardzo ładnie zrealizowane. Owszem, są pewne zmiany wobec mangi, ale raczej standardowe w uniwersum mangu i animu, więc nikt się nie czepia. Jest dużo gadania, ale tak też było w mandze; zresztą mangi do końca nie ogarniałam, gdy ją czytałam. Mam wrażenie, iż w tych obrazkach i starym tłumaczeniu – bo znam to z lat 90′ – było mnóstwo chaosu, więc trochę niejasności. Na szczęście nowy animec wszystko wyprostował i jest jasne, i klarowne, co tam się odpieprzyło.

A odpieprzyło się solidnie i myślę, iż większość fanów Sailorki jest zadowolona z takiego przebiegu sprawy. Jest ładnie odegrana walka, pewne duchowe wyjaśnienia… w ogóle, to ta historia jest o odwadze też. Wielkiej odwadze.

Serio, przewińcie na koniec napisów, warto zobaczyć, co Naoko Takeuchi przygotowała dla widzów. Krótkie, ale wzruszające.

To jest bardzo prosta i bardzo klasyczna opowieść z nurtu magical girls. Taka miła historia dla nastolatek, które wchodzą w dorosłość. Ale jeżeli kiedykolwiek zetknąłeś/aś się z tą serią i było Ci przyjemnie, to Netflix jak najbardziej tam zaprasza. Co prawda zobaczysz tylko arcy (w sensie sezony-wrogowie) o Nehelenii i Galaxii, ale to nie są na tyle skomplikowane opowieści, by nie wiedzieć o co chodzi. Dlatego też sobie myślę, iż nie-fani Sailorek też mogą zajrzeć z ciekawości.

Ale… ja nie mam sił do animców. Myślałam, iż „Sailor Moon” przetrzymam, bo to w końcu historia, którą znam doskonale. Niestety, gdy włączyłam, to jebło ciężką energią. I chyba nie będę się zmuszać do japońskiej animacji. Ale jest też dobra wiadomość…

* * *

Będzie recenzja najnowszego „Kruka”, jednego z najbardziej masońskich filmów roku. Chyba se walnę seans w sobotę. Bilet mam darmowy.

Idź do oryginalnego materiału