Rybnica Leśna zaczęła się w XIII stuleciu. Osadę założono na dogodnym, odsłoniętym i płaskim terenie pomiędzy Górami Kamiennymi a Wałbrzyskimi, tuż przy szlaku handlowym biegnącym ze Śląska do Czech. W centrum wsi wybudowany został kościół. Sakralna budowla stanęła na wysokiej skarpie, w zakolu rzeki Rybnej. To miejsce było naturalnie warowne, zasadne jest więc, iż tuż obok świątyni stanął sołtysi dwór. Ongiś oba te obiekty istniały obok siebie. Dziś po dawnym dworze została jedynie ruina, ale kościół świętej Jadwigi ocalał.
Dzieje miejscowości, o której się tutaj rozpisuję, zostały dobrze udokumentowane. Zachowało się całkiem niezłe archiwum, z którego można dziś czerpać wiedzę na jej temat. Rybnica Leśna, z racji swojej lokalizacji, zawsze skupiała na sobie uwagę. Dlatego nietrudno znaleźć o niej informacji również w sieci.
Rybnica Leśna. Kościół z XVI stulecia
Drewniana świątynia jest drugim Przybytkiem Pańskim, który wzniesiono na skarpie w Rybnicy. Stanęła ona w miejscu wcześniejszego, o którym nic nie wiemy, a jego istnienie jest w dużej mierze jedynie przypuszczeniem. Dzisiejszy kościół drewniany wybudowano został mniej więcej w roku 1608. Jego fundamenty są kamienne, konstrukcja bryły zrębowa a dach kryty gontem. Na teren świątynny wchodzi się przez istniejącą do dziś i dobrze zachowaną wieżę bramną, która pełni rolę dzwonnicy.
Wszystko to okala mur, w ramach którego dawniej znajdował się cmentarz, po którym sporo tam pamiątek. Całość wygląda tak, jakby przed wiekami, zanim miejsce to zostało zagospodarowane na modlę kościelną, znajdował się tam fort. Taki z prawdziwego zdarzenia! Z palisadami i zamkiem w centralnym punkcie. Jednak nie ma na to dowodów, więc choć dzielę się Wami moimi podejrzeniami, wynikającymi z czystej logiki i lustracji tego terenu, nie jestem w stanie potwierdzić, iż rzeczywiście skarpa w Rybnicy Leśnej, którą otacza woda rzeki Rybnej, taką ma przeszłość.
Kościół drewniany. Bryła i wnętrze
Wnętrze tego cennego zabytku powala na kolana. Wszystko jest tam oryginalne, a więc jest to szok! Zwłaszcza dla kogoś takiego jak ja, co to najczęściej przygląda się dziejom dolnośląskiej ziemi przez pryzmat ruin, których jest tu mnóstwo. W zabytkowym kościółku zastajemy ołtarz z początku XVII wieku, cudną ambonę renesansową i kamienną chrzcielnicę z 1620 roku. Empory opowiadają o ewangelickiej przeszłości przybytku. Teraz to świątynia katolicka, co można łatwo odgadnąć po jej patronce, świętej Jadwidze. Ten stan rzeczy trwa od roku 1654, kiedy to tak zadecydowali panujący wówczas papiści Habsburgowie.
Pomimo tego, iż zabytek sakralny niemal nie zmienił się od roku swojego powstania, był w przeszłości swojej wielokrotnie remontowany. Bez tego nie dotrwałby do naszych czasów, jako iż materiał z którego go wybudowano, nie należy do najtrwalszych. Kościół jest jednonawowy, z prezbiterium i zakrystią. Bogato zdobiony malowidłami i kasetonami. Na tyłach tradycyjnie znajdują organy. Co ważne — cały czas są w użyciu! Wierni, którzy przybywają tam na wsze święte i nabożeństwa, zajmują miejsca na drewnianych ławach, które wykonane zostały na początku XVII wieku.
Barokowy kościół drewniany
Ten prowincjonalny zabytek sztuki sakralnej, który nosi w sobie również protestanckie spojrzenie na wiarę, cały tonie w baroku. Takie połączenie tego stylu w architekturze z drewnem znajdujemy również w Kościele Pokoju w Świdnicy i w Jaworze. Tak podany barok nie jest zbyt często spotykany w kościołach dolnośląskich, ponieważ w zdecydowanej większości są to budowle murowane, które zdobione są dekoracjami kamiennymi. Dlatego właśnie tak cenne są nasze drewniane dolnośląskie świątynie.
Zdarza się, iż docieramy do takich miejsc jak Rybnica Leśna i stajemy naprzeciw zabytku, który jest ogólnie znany i ceniony w świecie turystycznym. O tym obiekcie naprawdę dużo już napisano. W internetach mnóstwo i przedwojennych i teraźniejszych fotografii przedstawiających tę świątynię. Co jakiś czas przybywają tam dziennikarze i blogerzy, aby ponownie podjąć temat kościoła, który znajduje się również w samym centrum dobrze udokumentowanej historii wampira, który istniał naprawdę i mieszkał w tej miejscowości. Pomimo tego niewielu wierzy w tę opowieść sprzed wieków.
Rybnica Leśna jednak nie ma monopolu na tego typu atrakcję dla turystów, którzy wolą cichsze, nieświeckie, zabytkowe budowle. Sama odkryłam kilka podobnych smaczków na dolnolaskiej ziemi, o których prawie się nie mówi, a tym bardziej pisze. Dobrym przykładem będzie tutaj szachulcowy kościół Matki Bożej Bolesnej w Tymowej, czy też kościół drewniany w Kuźniczysku.
Wampir z Rybnicy Leśnej
Opowieść o wampirze z Rybnicy Leśnej nie jest legendą, jak prawdopodobnie wielu sądzi. Nieważne czy wierzycie w tę historię, czy też nie, ona wydarzyła się naprawdę. Znamy tego upiora z imienia i nazwiska. Był nim mieszkaniec tej górskiej wsi, żyjący w 1709 roku Georg Eichner. Wszystko, co dotyczyło tej sprawy, czyli legalnego procesu, wielokrotne wykopywanie wampira z grobu, rozczłonkowywanie jego zwłok oraz jego pośmiertne grasowanie w tamtej okolicy zostało zarchiwizowane. Dokumenty te przez dwa stulecia znajdowały się w Zamku Książ, w tamtejszym archiwum Hochbergów. Teraz strzeże je Archiwum Państwowe we Wrocławiu przy ul. Pomorskiej. Byliśmy tam z ekipą telewizyjną, żeby zobaczyć te cenne przedmioty i pracę ludzi, którzy o nie dbają.
Archiwum Państwowe we Wrocławiu
Przebywanie wśród tak wielu dokumentów zebranych w jednym miejscu uderza do głowy jak wino i do tego dobre, bo stare. Dla nas — blogerek Nieustannego Wędrowania — to niezapomniana przygoda z dziejami dolnośląskiej ziemi, które były tam dosłownie na wyciągnięcie ręki. Zawsze chciałam znaleźć się w takim miejscu. Wszędzie zajrzeć, wszystkiego dotknąć. Poczuć zapach starego papieru i tuszu. Zobaczyć jak ocala się źródła informacji, z których na co dzień korzystam i bez których nie byłoby naszego bloga i książek.
Historia wampira z Rybnicy Leśnej stała się tematem jednego z rozdziałów naszej książki „Mroczne tajemnice Dolnego Śląska”. Cokolwiek wiecie na temat dziejów zbiorowej paniki w tej małej górskiej wiosce, zwanej wówczas Reimswaldau, położonej w gminie Mieroszów, to wiedzcie, iż my napisałyśmy tę historię na nowo.
Dotarłyśmy do sedna prawdy, czerpałyśmy z oryginalnych tekstów źródłowych, które profesjonalnie tłumaczył dla nas Stefan i przedstawiłyśmy rzeczonego upiora, Georga Eichnera, jako pokrzywdzonego w tej sprawie. Skąd taki pomysł? Dowiecie się tego z tej publikacji:
Nieustanne Wędrowanie w telewizji
Zaproponowano nam nakręcenie odcinka z nami w roli głównej do programu „Całkiem niezła historia”. Chciano, abyśmy opowiedziały o naszej książce, a konkretnie o historii wampira z Reimswaldau. Zgodziłyśmy się, ponieważ obiecano nam naprawdę sporo fajnych rzeczy. Drzwi do Archiwum Państwowego we Wrocławiu miały otworzyć się dla nas bardzo szeroko, podobnie jak wrota kościoła w Rybnicy Leśnej. Ciężko było odmówić w takiej sytuacji…
Poza tym to była przygoda. Nie pierwsza zresztą w takim klimacie, ponieważ wcześniej zaproszono nas również do „Pytanie na śniadanie„, gdzie również opowiadałyśmy o naszych książkach. Potem strzeliłyśmy sobie fotę z celebrytami. Takie buty!
Po drodze trafiły nam się też audycje radiowe. Promowałyśmy w taki sposób obie nasze książki. Nieco później nakręciliśmy z telewizją odcinek do „Sielskiego życia”. Chyba nieźle nam poszło, skoro pojawiła się kolejna taka propozycja medialna, tym razem z wyjazdem do Rybnicy Leśnej.
O gwiazdorzeniu według Nieustannego Wędrowania
Nie sądziłam, iż wszystko to będzie to dla mnie takie naturalne. Myślałam, iż się zestresuję, sparaliżuje mnie od środka emocjonalnie albo coś. W praktyce okazało się, iż to był pikuś. Tak naprawdę pracowali filmowcy. Ja gwiazdorzyłam. Poważnie mówię, byłam okropna na planie. Znikałam nagle gdzieś poza zasięg kamery, badając teren pod kątem własnych zainteresowań. Przesuwałam mikrofon, zapominając, iż nie powinnam go dotykać. Kłóciłam się z dźwiękowcem, iż nie pasuje mi do munduru kolor tego ustrojstwa. No i iż jest za bardzo kudłaty. Był w scenariuszu taki plan, iż miałyśmy zagrać, jak dojeżdżamy do kościoła na rowerach. Na miejscu dostałam sprzęt. Ale jakiś taki niefajny był, bo nie mój. Bez kosza i bez sakw i bez Frutka. Nie chciałam na niego wsiadać. Było mi to strasznie nie na rękę, ale pani redaktor się uparła. No to tak zaczęłam mamrotać pod nosem i mamrotać i mamrotać i… zaraz w rowerze pękła dętka. I zamiast jechać, musiałyśmy prowadzić pojazdy, iż niby dlatego, iż tam pod górkę było. Moja babcia Frania, czarownica sekutnica, nauczyła mnie jak dobrze mamrotać, żeby moje było na wierzchu…
Ines też dokazywała. Zmieniała scenariusz, podsuwając propozycje tak sprytnie, iż działo się na planie po naszej myśli w większości. Omawiała też wypowiadania pewnych kwestii, które uznawała za nie pasujące do historii, o której opowiadałyśmy. Na przykład mówiono nam, iż mamy szukać z zaangażowaniem grobu upiora z Rybnicy na starym cmentarzu ewangelickim, a my dobrze wiedziałyśmy, iż nigdy go tam nie pochowano. Plan był interesujący i ujęcia niewątpliwie zacne, ale to nie było prawdziwe, więc Ines szła w zaparte.
A kiedy zaczęło kropić, zagroziła, iż o ile zmoknął jej włosy i zrobią się jej na głowie mokre strąki, nie powie już do kamery ani słowa. Ekipa więc bardzo dbała, żeby jej głowa pozostała sucha, bo był plan w scenaruiszu na takie nagrywanie.
Czekałyśmy dość długo w samochodzie, aż niebo się przejaśni, aby pracowac dalej. Chwilami było ciężko, ale mieli do nas cierpliwość twórcy telewizyjni, którzy zafundowali nam tę przygodę, choć prawdopodobnie zmęczyłyśmy ich bardzo.
Rybnica Leśna jako plan filmowy
Tamtejszy kościół drewniany stał w centrum naszej opowieści o wampirze. Ksiądz proboszcz, pełniący w Rybnicy posługę kapłańską, naprawdę szczerze ucieszył się z naszej wizyty. Przywitał nas w świątyni niosąc księgę parafialną, abyśmy mogły sobie do niej zerknąć.
To był najprawdziwszy pic na wodę fotomontarz. W książce tej nie było niczego, co miałoby związek z naszą historią. Dwa wieki bowiem dzieliły treść tego zabytku i proces Georga Eichnera. Niemniej tego w kadrze wyglądało to mega ciekawie. I tak zostało.
Trzymałyśmy się scenariusza i praca została wykonana. I wtedy się zaczęło! Rozlazłyśmy się po swojemu, każda w inną stronę i zbierałyśmy materiały do tego wpisu. Poza planem i zasiegiem kamery porozmawiałam sobie z proboszczem na tematy, które mnie interesowały osobiście. Operator kamery jednak przez cały czas pracował i robił przebitki. Nam to jednak w niczym szczególnie nie przeszkadzało.
Miałam nareszcie chwilę, aby przyjrzeć się temu drewnianemu zabytkowi. Przecież po to właśnie tam przybyłam, aby wejść do jego wnętrza. Pierwszym razem, kiedy zjawiliśmy się w tym miejscu po materiały do naszej książki, nie przekroczyliśmy progu świątyni, choć bardzo o to zabiegaliśmy. To był środek zimy i późne popołudnie. Ciężko było spotkać jakiegokolwiek człowieka na ulicy, aby zapytać go o kościelnego, a jak już to osiągnęliśmy, nigdzie nie mogliśmy się dopukać. Więc nie ma co się dziwić, iż będąc tam po raz kolejny w dogodnych okolicznościach, wszystko chciałam zobaczyć.
Tajemniczy obraz olejny
Malowidło to bardzo mnie zainteresowało. Zatrzymałam się przy nim na chwilę i przygladałam pięknej twarzy kobiety, której na pierwszy rzut oka nie potrafiłam zidentyfikować. Dzieło to jest prawdziwie zajmujące i wręcz hipnotyzujące. Obraz zachował się w stanie doskonałym.
Zaraz potem zaprosiłam do wspólnego podziwiania księdza proboszcza. Chętnie się do mnie przyłączył i opowiedział mi wszystko co wiedział na temat tej tajemniczej postaci. Rzecz ma się tak, iż niewiadomo kogo artysta przedstawił na tym leciwym już płótnie, są jednak domniemania. Według mojego rozmówcy, jest to albo Matka Boska, albo święta Barbara. Autor tego dzieła również jest nieznany.
Świątynia pełna detali
W takich miejscach warto skupiać się na detalach. Wbrew pozorom są one bardzo treściwe historycznie. Figurka, którą widzicie na zdjęciu poniżej, znajduje się na szczycie ambony kościelnej. Zauważyła ją Ines i od razu poleciła sfotografować. Cóż było w niej takiego niezwykłego? Sami zobaczcie…
Spójrzmy jednak najsampierw jeszcze wyżej. Ambona jest bardzo zajmująca. Na jej baldachimie widzimy pelikana karmiącego młode. Robi to z wielkim poświęceniem, wyrywając sobie ciało z piersi i podaje mięso pisklętom. Takie przedstawienie tego ptaka jest symboliczne. W judaizmie jest to wyobrażenie wielkiej miłości rodzicielskiej, a w chrześcijaństwie – symbol Chrystusa i eucharystii. Poniżej przedstawiono czterech ewangelistów. Niestety nie wiem, kim jest postać nagiego człowieka poniżej gniazda pelikana. Nie znalazałm o tym żadnych informacji.
Może to Jan Chrzciciel?
Taka myśl przyszła mi do głowy, jednak nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim, żeby w kościele nagość przedstawiona została aż tak drobiazgowo. Czytałam kiedyś pewną ciekawą książkę, w której napisano, iż w czasach chrystanizacji wiele pogańskich świątyń było maskrowanych w taki sposób, iż mnisi chodzili z młoteczkiem od jednej figury boga do drugiej i zamaszyście stukali nim w przedstawione i odłonięte intymne części ich ciał, które rzecz jasna odpadały. Dlatego dziś w wielu muzeach starożytności możemy podziwiać posągi greckich i rzymskich bóstw, którym w ten sposób odebrano męskość.
Sądzę, iż z opisywaną tu figurką może być związana jakaś interesująca historia, ale póki co, nic o tym nie wiem, a księdza nie zdążyłam o to zapytać.
Tego czasu, który został nam podarowany tamtego dnia na lustrację świątynnego wnętrza, było zdecydowanie za mało. Udało nam się wprawdzie zrobić solidne archiwum fotograficzne, ale nie nasyciłam się tematem. W tym pomieszczeniu można całymi godzinami szukać ukrytych historii i czytać z płaskorzeźb, figur drewnianych i obrazów. Dla kogoś takiego jak ja, to wielka gratka. Może następnym razem będzie lepiej.
Kościół drewniany. Zabytek specjanej troski
Budowle wykonane z tego materiału są bardzo kruche. I nie ważne czy powstały przed chwilą czy w XVII wieku. Zabytki drewniane to zdecydowanie bezcenne skarby historii. Za każdym razem, gdy coś podobnego zwiedzam i fotografuję, jednocześnie drzę o ich los. Widziałam już bowiem niejeden spalony zabytek na Dolnym Śląsku i zaprawdę powiadam Wam, widok to był bardzo przygnębiający. Dlatego też patrząc na ten wspaniały kościół drewniany w Rybnicy Leśnej, serce rosło mi w piersi z radości, iż jest tak dobrze zaopiekowany. Wyposażenie jego wnętrza powala na kolana. Pachnie tam drewnem, historią i folklorem. Poza tym – oczopląsów można dostać, tyle tam rozpraszaczy wokoło. I jak spokojnie modlić się w takim otoczeniu? Oto jest pytanie!
Przyglądając temu wszystkiemu, gwałtownie zorientowałam się, iż wnętrze obiektu sakralnego zostało wykorzystane do ostatniego metra kwadratowego. Powierzchnia świątyni nie jest wielka, ale gdyby ktoś chciał zwiedzić dosłownie wszystko, musiałby poświęcić na to naprawdę sporo czasu.
Najbardziej udana misja Kościoła
Kościołowi można przyznać, iż naprawdę uczciwie wywiązał się z jednej misji. Innych nie będę komentować. Tutaj chodzi mi jedynie o dbanie o zabytki historii. Te budowle rzeczywiście sporo ocaliły. Dzięki nim możemy swobodniej poruszać się w przeszłości. Kościoły naprawdę potrafiły ochronić bezcenne przedmioty, księgi i płyty grobowe. Teraz to źródło wiedzy, z którego na codzień korzystam. Ten fenomen jest mi więc bezgranicznie na rękę.
Ludzie zawsze mieli respekt przed tą instytują i Bogiem. Warto pamiętać, iż przed wiekami działało to choćby sprawniej niż dzisiaj. Dlatego też, choćby po II wojnie światowej częściej do ostatniej cegły rozbierano dawne rezydencje jaśniepańskie niż świątynie. Ten ludzki lęk przed Stwórcą, świadomy czy też jedynie podświadomy sprawiał, iż ratowano relikwie, wyposażenia, oszczedzano bryły. Takich historii na tym blogu znajdziecie mnóstwo. Piszę o tym, ponieważ zauważyłam to przez te wszystkie lata mojego nieustannego wędrowania po Dolnym Śląsku i wiem, o czym mówię.
Oczywiście nie bez znaczenia są tu również zwykły przypadek i szczęście. To ostatnie prawdopodobnie górowało nad wszystkimi innymi okolicznościami w temacie ocalenia kościoła w Rybnicy. Takie zdanie może mieć tylko osoba, która nie doszukuje się mocy niebiańskich w rzeczach, które można po ludzku wytłumaczyć. Ja doszukuję się ich jedynie tam, gdzie nie widzę innego wyjaśnienia.
I przyznaję, iż czasami dochodzę do „ściany” i nie wiem, co myśleć o zjawiskach zwanych nadprzyrodzonymi, sądzę jednak, iż to wszystko dlatego, iż nauka jeszcze ich nie zlustrowała. Innymi słowy idzie mi o to, iż nie wierzę w żadną Opaczność. Dlatego sądzę, iż kościół drewniany, który tu opisuję, miał po prostu ogromnego farta. I jest to miód dla mojej duszy.
Krótka historia dublowania
Po tych prawdziwie uduchowionych chwilach w rybnickiej świątyni pełnych „achów” i „ochów”, nastał czas na ostatnią nagrywkę. Musiałyśmy odejść daleko od kościoła, prowadząc rowery. Pani redaktor poinstruowała nas, co i jak mamy robić. Kiedy się zatrzymać i o czym rozmawiać. I takie tam…
Nasz dźwiękowiec słyszał każde nasze słowo, choć byłyśmy naprawdę daleko. Słyszał też jak pęknięta opona w rowerze szura po asfalcie. Kiedy ustaliliśmy już szczegóły akcji, ruszyłyśmy w drogę. Że niby dopiero przybywamy do kościoła w Rybnicy Leśnej. Mówiłyśmy wtedy o tym, jak to się cieszymy, iż udało nam się tam dojechać. Bo droga to była długa i ciężka. Polecono nam odgrywać tę rolę do zakrętu przy świątyni i skończyć, kiedy znikniemy z pola widzenia kamerzysty.
No i tak zrobiłyśmy. Jednak kiedy wychyliłyśmy się zza winkla, żeby ocenić sytuację, czy ujęcie się powiodło, usłyszałyśmy, iż mamy wracać bo będzie dubel. No nie ma zmiłuj się i trzeba było zaczynać od początku, choć zaczęło wiać i straszyć deszczem. Duble są irytujące.
Po latach niestannego wędrowania wiele drzwi, które ongiś trudno nam było otworzyć, dziś otwierają się dla nas same. Korzystam z tego, ponieważ uważam, iż ciężko na to pracowałam. Teraz jest zupełnie inaczej, niż na samym początku naszych wojaży. Jest wygodniej i prościej, nie myślcie jednak, iż damy się temu pochłonąć. Ekipa NW ma swoje tradycje, cele i przyzwyczajenia. Nie mamy zamiaru ich zmieniać. Nasze podróże to wysiłek, zlane potem czoła i pies w koszu na bagażniku rowera. Nasze szlaki to bezdroża i drogi gruntowe, a cele to nieznane w wielkim świecie historie. Jesteśmy sobą, ponieważ Wy nas wspieracie i nic poza tym się dla nas nie liczy. Pamietajcie, iż każdy egzemplarz naszej książki (patrz poniżej), który zamówicie, pozwala nam na tę wolność...