**Dziennik, 15 maja 2023**
Rozwiedliśmy się tydzień po ślubie.
— Oszalałeś?! Jaki rozwód?! — Karolina rzuciła na podłogę bukit zasuszonych róż, który jeszcze wczoraj wydawał się jej najpiękniejszy na świecie. — Dopiero się pobraliśmy! Tydzień temu!
— I co z tego? — Marek choćby nie podniósł wzroku znad telefonu. — Pomyłka. Bywa. Lepiej od razu to naprawić, niż męczyć się latami.
— Pomyłka?! — głos Karoliny załamał się w pisk. — Dla ciebie jestem pomyłką?! Nasz ślub to pomyłka?!
Marek w końcu oderwał wzrok od ekranu, spojrzał na żonę. Byłą żonę. Albo jak to teraz adekwatnie nazwać?
— Słuchaj, Karola, po co ta histeria? Mówię przecież spokojnie. Nie pasujemy do siebie i koniec. Zrozumiałem to jeszcze w pierwszą noc poślubną, kiedy urządziłaś awanturę, iż nie umyłem zębów.
— To umyj zęby! Co w tym trudnego?!
— A dlaczego mam to robić? W domu nigdy nie myłem przed snem i żyłem normalnie.
Karolina opadła na kanapę, objęła głowę rękami. Czy naprawdę przez siedem lat spotykała się z tym mężczyzną i niczego nie zauważyła? Albo zauważyła, ale myślała, iż po ślubie wszystko się zmieni?
— Marek, kochanie — próbowała mówić spokojnie. — Przecież się kochamy. Pamiętasz, jak mi się oświadczyłeś? Klęczałeś, przysięgałeś, iż będę najszczęśliwsza…
— To była romantyka. A życie jest inne. Sam pomyśl: tydzień razem, a już każdego dnia kłótnia. Wczoraj miałaś pretensje, iż nie wrzuciłem skarpet do kosza. Przedwczoraj — iż nie umyłem od razu talerza po barszczu. A dziś rano zaczęło się od tego, iż ugotowałem kawę tylko sobie.
— Bo jeszcze spałam!
— No widzisz. Mam cię budzić i pytać, czy chcesz kawę? A jeżeli nie chcesz, a ja cię obudzę — znów będzie scena.
Karolina patrzyła na mężczyznę w osłupieniu. Czy on mówi poważnie? Czy te drobiazgi to dla niego powód, by zniszczyć małżeństwo?
— Marku — podeszła do niego, chciała go objąć, ale się odsunął. — To przecież głupstwa! Przyzwyczaimy się do siebie. Wszystkie pary przez to przechodzą!
— Nie chcę się przyzwyczajać. Samemu było mi dobrze. Po co w ogóle się żeniłem?
To pytanie zawisło w powietrzu. Karolina poczuła, jak coś w niej pęka. Siedem lat związku, rok przygotowań do ślubu, mnóstwo wydanych pieniędzy, goście, którzy wciąż pytają o podróż poślubną…
— Wiesz co — wyprostowała się, otarła łzy. — Może masz rację. Może rzeczywiście się pospieszyliśmy.
Marek spojrzał na nią z podziwem.
— Więc zgadzasz się na rozwód?
— A co mi zostaje? Mamy się zmuszać do miłości? — Karolina wzięła ze szafki zdjęcie ze ślubu. Na fotografii oboje się uśmiechali, szczęśliwi, zakochani. — Tylko wytłumacz mi jedną rzecz. jeżeli nie chciałeś się żenić, po co się oświadczałeś?
Marek drapał się po głowie.
— No jak to po co… Ciągle nakręcałaś. To jedna koleżanka wyszła za mąż, to drugą zaręczyli. Że nam też już pora… Myślałem, skoro tak trzeba, to trzeba.
— Tak trzeba? — powtórzyła Karolina. — Ożeniłeś się ze mną, bo tak trzeba?
— Nie tylko. Żyło nam się dobrze. Gotowałaś smacznie, sprzątałaś… Myślałem, iż po ślubie będzie tak samo.
— A co się teraz zmieniło?
— Stałaś się jakaś nerwowa. Wszystko ci nie pasuje. Wcześniej nie robiłaś takich uwag.
Karolina wróciła na kanapę. Faktycznie, wcześniej milczała, gdy Marek rozrzucał skarpety. Sprzątała za niego, gotowała, prała. A dlaczego milczała? Bo się bała. Bała się, iż odejdzie do innej, jeżeli będzie zbyt wymagająca.
— Może i byłam nerwowa — powiedziała powoli. — Ale wiesz dlaczego? Bo oczekiwałam od ciebie choć odrobiny zaangażowania. Myślałam, iż mąż to partner, a nie dziecko, za którym trzeba sprzątać.
— Właśnie! — ożywił się Marek. — Nie chcę, żeby mi kazano i sprzątano za mną. Chcę żyć spokojnie.
— A ja chcę żyć z mężem, a nie z sublokatorem.
Zamilkli. Za oknem zaczął padać deszcz. Karolina nagle przypomniała sobie, jak się poznali. W kawiarni, czytała książkę, a on podszedł, by zagadać. Tak przystojny, uśmiechnięty, uważny. Dawał kwiaty, zabierał do teatru, deklamował wiersze.
— Pamiętasz, jak czytałeś mi Miłosza? — zapytała.
— Pamiętam. Dlaczego?
— Tak tylko… Pamiętam.
— Karola — Marek usiadł obok. — Po co się męczymy? Powiedzmy szczerze: nie pasujemy do siebie. Ty chcesz jednego, ja — drugiego. Ty jesteś domatorką, ja wolę wolność. Ty chcesz dzieci…
— A ty nie?
— Na razie nie. Może kiedyś, ale nie teraz. A ty już mówisz o pokoju dla dziecka.
Karolina skinęła głową. Tak, mówiła. Ma trzydzieści dwa lata, chce rodzinę, dzieci. A on… ma trzydzieści pięć, a zachowuje się jak student.
— Dobrze — powiedziała cicho. — Rozwiedziemy się.
— Naprawdę? — Marek choćby się ucieszył. — No wreszcie się dogadaliśmy!
— Pod jednym warunkiem. Powiesz wszystkim prawdę. Moim rodzicom, twoim, przyjaciołom. Nie będę winna za wszystko.
— Jaką prawdę?
— Że nie byłeś gotowy na małżeństwo. Że ożeniłeś się z przyzwyczajenia, a nie z miłości.
Marek się skrzywił.
— Po co to mówić? Powiemy, iż nie zgadzają się charaktery.
— Nie. Albo prawda, albo sama opowiem swoją wersję. A uwierz, nie spodoba ci się.
— No dobra — westchnął. — Powiem.
Karolina podeszła do okna. Deszcz przybierał na sile. Szkoda, iż nie jest teraz na urlopie. Mogłaby być w podróży poślubnej gdzieś w ciepłych krajach. Kupili bilety, zarezerwowali hotel. Dobrze, iż nie zdążyli polecieć.
— A kto zwróci pieniądze za wesele? — zapytał nagle Marek.
— Jakie pieniądze?
— Twoi rodzice płacili za salę, moi za zespół…
— Serio? — Karolina odwróciła się. — Teraz mówisz o pieniądzach”Minęły trzy lata, Karolina wyszła za mąż za Tomasza, który zawsze pamiętał, by kupić świeże bułki na niedzielne śniadanie i nigdy nie zostawiał skarpet na podłodze.”