Tego dnia Małgorzata, jak zwykle, przygotowywała obiad kroiła mięso na gulasz. W kuchni unosił się zapach cebuli, na patelni skwierczał tłuszcz, gdy nagle zadzwonił telefon. Jej mąż Krzysztof odebrał. Jego głos był spokojny:
Halo?
Potem cisza. Długa. Jakby ktoś mówił bez przerwy, a on tylko słuchał. Małgosia otarła ręce w fartuch i wyszła z kuchni. W przedpokoju pustka. Przewód telefoniczny ciągnął się w stronę pokoju dzieci. Serce ścisnęło się. Nie wiedząc dlaczego, szła cicho, jak złodziejka na palcach.
Z uchylonych drzwi dobiegł jego szept. Takim tonem, jakim nigdy z nią nie rozmawiał.
Róża, uspokój się Rozumiem cię, naprawdę. Ale i ty mnie zrozum. Mam rodzinę, nie mogę teraz przyjechać Też cię kocham. Bardzo. Ale teraz nie mogę rozmawiać Małgosia może wejść w każdej chwili. Wszystko jej powiem, ale jeszcze nie teraz Jutro. Proszę, nie dzwoń teraz do domu. I tak Kocham cię.
Jakby poraził ją prąd. Ręka, gotowa otworzyć drzwi, zastygła w powietrzu. Serce biło tak mocno, iż trudno było oddychać. Kocham cię. Powiedział to innej kobiecie. Nie jej.
Małgosia nie urządziła sceny. W głowie odezwał się głos matki: Nigdy nie podejmuj ważnych decyzji w gniewie. Wyprostowała się, ile sił, i wróciła do kuchni. Chwyciła nóż, ale dłoń drżała. Kawałki mięsa lądowały na desce nieporządnie. O nogi ocierała się kotka Małgosia rzuciła jej kawałek, jedyny odruch automatycznej życzliwości.
Też cię kocham
Te słowa wirowały w głowie jak zaklęcie. Złapała się za kolejne jego zdanie: Mam rodzinę Czyli wciąż ważna? Wciąż znacząca?
Ale w takim razie kim ona jest? Tylko matką jego dzieci? Gospodynią domową? Nawykiem? Ból ścisnął pierś. Przecież wszystko między nimi było w porządku. Był troskliwy, uważny. Żadnych oznak chłodu. Nigdy nie dał powodu.
Po dwudziestu minutach Krzysztof wrócił do kuchni, wciągnął nosem zapach gotującego się obiadu i uśmiechnął się:
Ależ tu pachnie! Długo jeszcze?
Za pół godziny. Mięso drobno pokroiłam szybciej się ugotuje Kto dzwonił?
Co? jakby nie zrozumiał. A, z pracy. Poprosili, żebym jutro przyjechał przyjąć drewno.
Często cię proszą w weekendy. Nie podoba mi się to.
Wszyscy na urlopach, lato
Mhm.
Jakaś ty smutna, Małgoś.
Po prostu zmęczona. Myślałam, iż jutro spędzimy razem czas, pojedziemy na działkę.
Ale ty pracujesz. Pojedziemy wieczorem.
Krzysiu
Co?
Kochasz mnie?
No jasne, co ty. Kocham, Małgosiu. I naszych chłopaków kocham. Wiesz przecież rodzina to dla mnie wszystko.
Wyprostował się, objął ją, pocałował w szyję. Ale po raz pierwszy w życiu ten pocałunek wydał jej się obcy.
Później leżała na kanapie i patrzyła na synów bawiących się obok. Kotka wskoczyła jej na brzuch, wbiła pazurki dziękując za przysmak. Małgosia ścisnęła jej łapki, opuściła głowę na puszyste futro.
Ta kobieta musi zniknąć.
Małgosia nie potrafiła dzielić się mężem. Nie mogła z nim spać, wiedząc, iż był z inną. Ale stracić go nie do zniesienia. Decyzja przyszła sama: rozprawić się z kochanką. Osobiscie. Bez jego udziału.
Następnego dnia, gdy mąż zawiózł dzieci do przedszkola i szykował się do pracy, Małgosia powiedziała w firmie, iż źle się czuje, i została w domu. Przebrana pożyczyła od sąsiadki szlafrok i chustkę w fabryce będą malować ściany. Potem prosto do miejskiego parku. Po kilku minutach wyszedł Krzysztof. Małgosia podążała za nim, chowając się za rogami ulic.
Wszedł na targ, kupił wstążkę i owoce, potem skręcił w stronę domków jednorodzinnych. Małgosia zrozumiała: tam mieszka. Mąż zniknął za bramą.
Usiadła na ławce. Czekała. I oto wyszedł nie sam. Wysoka blondynka u boku. Skierowali się w stronę lasu tam, gdzie kiedyś chodzili razem. Małgosia wróciła do domu. W głowie żar. W sercu rozpacz.
Po kilku dniach udało jej się dobrze przyjrzeć Róży piękna, choć zdradliwa. Około trzydziestki. Potem szczęście: zobaczyła Różę z przyjaciółką. Ta, niczego nieświadoma, wygadała wszystko.
Róża? Samotna matka z chorym dzieckiem, mąż ją zostawił. Teraz ma wielbiciela. Żonatego. Mówi, iż porzuci dla niej swoją żonę szepnęła przyjaciółka, a w sercu Małgosi zapłonęła zemsta.













