**Złamane marzenia: Dramat Karoliny**
Karolina nerwowo przemierzała pokój ich mieszkania w Poznaniu, raz po raz zerkając na telefon. Mąż znów się spóźniał, a jej cierpliwość pękała jak napięta struna.
— Gdzie go diabli noszą? — mruczała, ściskając telefon tak mocno, iż palce zrobiły się białe.
W końcu zgrzytnął zamek, i w przedpokoju pojawił się Marek, zmęczony, ale z przepraszającym uśmiechem. W ręku trzymał skromny bukit stokrotek.
— To dla ciebie — podał kwiaty. — Wybacz, zatrzymałem się u mamy, pomagałem jej.
— Zatrzymałeś się? — Karolina wyłączyła się, głos zadrżał jej z żalu. — Nie mogłeś zadzwonić? Ja tu już prawie oszalałam z niepokoju!
— Zajęcia miałem po uszy, zapomniałem — Marek spuścił wzrok, bawiąc się rękawem kurtki. — Ale słomko… porozmawiałem z mamą i coś postanowiliśmy.
— Co takiego? — Karolina zamarła, czującą lodowaty dreszcz wzdłuż pleców.
Marek westchnął głęboko i zaczął mówić. Karolina słuchała, a z każdym słowem jej twarz kamieniała z gniewu i niedowierzania.
Już nie pamiętała, kiedy widziała męża w domu dłużej niż godzinę. Wychodził o świcie, wracał dobrze po północy, gdy dawno spała. jeżeli w ogóle wracał. Wiosna zawitała do miasta, a Marek stał się zupełnie innym człowiekiem. Zimą wpadał do domu, otulał się kocem, narzekał na propozycje spacerów. Teraz znikał na całe dnie i noce.
Matka Marka, Zofia Stanisławowa, od pierwszego wejrzenia wzbudzała w Karolinie niesmak. Gdy się poznali, Karolina wyczuła, jak teściowa mierzy ją zimnym spojrzeniem, jakby oceniała towar. Przy stole Zofia Stanisławowa rozmawiała tylko z synem, ignorując synową. Karolina współczuła jej mężowi, Stanisławowi Janowiczowi. Wyglądał na wykończonego, mówił do żony niepewnie, jakby bał się jej gniewu, i wzdrygał się przy każdym ostrym słowie.
Już wtedy Karolina zrozumiała: życie z taką rodziną pod jednym dachem to koszmar. Na szczęście miała swoje mieszkanie, i po ślubie Marek się do niej wprowadził. Zofia Stanisławowa nie protestowała, choćby pomogła synowi spakować rzeczy, jakby cieszyła się, iż zniknie z domu.
Na nowe mieszkanie teściowa wpadła tylko na chwilę: obrzuciła je krytycznym wzrokiem, wypiła herbatę i wychodziała. Minął rok ich małżeństwa, i Karolina nie miała się czym chwalić, ani na co narzekać. Żyli jak wszyscy: dom, praca, okazyjne wyjścia. Jej rodzice mieszkali w innym mieście, namawiali, by do nich przyjechać, ale Karolina przywykła do niezależności. Tutaj miała pracę, przyjaciół, dach nad głową i męża. Wydawało jej się, iż z życiem małżeńskim radzi sobie nieźle. Marek był mało wymagający, żyli skromnie, ale starczyło na życie.
Czasem pomagali teściowej, jeżeli ta poprosiła syna. Raz w miesiącu pozwalali sobie na kawiarnię, snuli plany, marzyli o przyszłości. Karolina marzyła o dziecku, ale Marek unikał tematu. Rozumiała: marzenia to jedno, a wychowanie dziecka to zupełnie co innego. Marek za to marzył o samochodzie. Karolina zgadzała się, iż auto jest przydatne, ale drogie. Nie chciała kredytu, tym bardziej prosić rodzinę. Musieliby zaciskać pasa, odkładając większość pensji, i tak starczyłoby tylko na używany samochód.
Marek tłumaczył swoje nieobecności prosto:
— Pomagam mamie. Sezon na działkę się zaczyna, ona tam jeździ codziennie, a ja z nią. Trzeba jej pomóc.
— A mi nie pomagasz! — wybuchała Karolina. — Ile razy prosiłam, żebyś naprawił kran w łazience? Drzwi balkonowe ledwo trzymają!
— Karolciu, no co ty porównujesz? To przecież moja mama! — odparowywał.
Takie rozmowy stawały się coraz częstsze. Karolina miała dość bycia żoną „weekendową”, i to nie zawsze. choćby w soboty Marek znikał u rodziców. Cieszyła się, iż nie ciągną jej na działkę, ale czasem zastanawiała się: dlaczego?
Pewnego razu u teściowej spróbowała kiszonych ogórków. Były tak pyszne, iż niepostrzeżenize zjadła pół słoika.
— Naprawdę sami robicie? — zachwyciła się.
— Oczywiście — odparła dumnie Zofia Stanisławowa. — Całą wiosnę i lato haruję, żeby zimą mieć swoje.
— Moja mama nie robi przetworów, już zapomniałam ten smak — powiedziała Karolina, mając nadzieję, iż teściowa się podzieli.
Ale Zofia Stanisławowa puściła ten— Dziwne macie zwyczaje — wzruszyła się teściowa — jak to tak, nie robić zapasów na zimę?