Przyjacielski rozwód
Czy można pozostać przyjaciółmi, gdy wasi najbliżsi przyjaciele się rozwiedli? Myślałem, iż rozwód dotyczy tylko męża i żony. Okazało się, iż chodzi też o wszystkich, którzy z nimi przyjaźnili się przez lata…
Nasza paczka ukształtowała się w Warszawie, a adekwatnie w jej podwarszawskich osiedlach – tam, gdzie długie ulice zabudowane podobnymi domkami, z równo przystrzyżonymi trawnikami i skrzynkami na listy tuż przy drodze. Na początku spotykaliśmy się na kursach „nowego życia”, na imprezach lokalnej społeczności, na urodzinach dzieci i szkolnych przedstawieniach. Po kilku latach nikt już nie wyobrażał sobie świąt i weekendów bez siebie.
W naszej grupie było sześć par.
Ja z żoną.
Ewa z Arturem – naszymi najbliższymi.
I jeszcze cztery rodziny z dziećmi w podobnym wieku.
Nasz kalendarz był wypełniony jak w dużej rodzinie:
Lato – wyjazdy nad jezioro, grille, kukurydza z ogniska i Święto Niepodległości w parku z fajerwerkami.
Jesień – jabłka z cydrem, Halloween i Wigilia.
Zima – narty, Boże Narodzenie, Sylwester i ferie dzieci w Zakopanem.
Wiosna – Wielkanoc z tradycyjnymi śniadaniami.
Wydawało się, iż ta przyjaźń przetrwa wszystko.
Aż pewnego dnia zadzwoniła Ewa i spokojnie oznajmiła:
— Rozstajemy się z Arturem.
Zamarłem jak komputer po awarii. Przecież oni byli wzorową parą! Ani chmurki na ich niebie… A może po prostu woleliśmy tego nie widzieć, bo tak było łatwiej?
W końcu wydukałem pierwsze, co przyszło mi do głowy:
— A co z naszym wigilijnym stołem u was w piwnicy? Obiecałaś pierogi z kapustą i grzybami…
Udało się zorganizować spotkanie, ale u nas – szkoda było marnować jedzenie.
Artur przyszedł z nową dziewczyną.
— Jesteśmy cywilizowani – mrugnął niepewnie do znajomych.
Piękna, przed trzydziestką – włosy do pasa, nogi jak z reklamy, a spodenki ledwo zakrywały pupę. Faceci pożerali ją wzrokiem, żony przewracały oczami.
Ewa prychnęła:
— No, zobaczymy, jak będzie śpiewać, gdy odkryje, jaki z niego skąpiec!
A potem nagle zwróciła się do mnie:
— Ty w ogóle po czyjej jesteś stronie?!
Atmosfera była zepsuta.
W odwecie Ewa przyprowadziła na kolejne urodziny jakiegoś wiekowego nudziarza w workowatym garniturze i okrągłych okularach. Cały wieczór prawił „mądre” przemowy, przerywane kiepskimi dowcipami, i w końcu zniknął w cieniu, nie zyskując sympatii ani wśród kobiet, ani wśród mężczyzn.
W domu byli małżonkowie stali się tematem numer jeden.
Żony solidarnie trzymały stronę Ewy.
Mężczyźni, choć udawali oburzenie postępkiem Artura, w duchu mu zazdrościli.
Rozpoczęła się dyplomatyczna wojna.
Na moje urodziny zaprosiliśmy tylko Ewę z dziećmi – „żeby maluchy miały z kim się bawić”.
Na letniego grilla – Artura z nową zdobyczą: „tam wszyscy tylko jedzą i piją, nie trzeba gadać”.
Najtrudniejsze były jubileusze.
Kasia, szykując się do srebrnego wesela, wzdychała przez telefon:
— Grzesiu, nie wiem, jak ich posadzić. Nie wytrzymamy tej wymiany spojrzeń.
Rysowaliśmy przez godzinę plan stołu:
Artura z dziewczyną – w kąt za filar.
Ewę – przy kominku i deserach.
Dzieci – gdzie się da.
— Może ktoś się rozchoruje i nie przyjdzie? – westchnęła z nadzieją Kasia, a potem zaczęła szeptać usprawiedliwienia samej sobie.
Kulminacja nastąpiła na studniówce ich córki.
Sala ulubionej pizzerii, kwiaty, balony, muzyka.
Ewa – po jednej stronie długiego stołu.
Artur – po drugiej.
Pośrodku – tort jak linia demarkacyjna.
Nowa zdobycz Artura, z dekoltem aż po granice przyzwoitości, przeglądała telefon ku uciesze chłopaków. Żony rzucały mężom ostrzegawcze spojrzenia. Mężczyźni udawali, iż interesuje ich tylko pizza.
Spróbowałem rozładować napięcie:
— Najważniejsze, iż oboje tu jesteście. Dla dziecka to radość…
Chłód był taki, iż pizza zamieniła się w lody.
Z czasem wszystko się ustabilizowało.
Częściej spotykaliśmy się z Ewą – było ciekawiej i bezpieczniej.
Z Arturem kontakt ograniczył się do przypadkowych „lajków” i mijania w Biedronce.
I zrozumiałem prostą rzecz: rozwodzą się nie tylko mąż i żona. Trochę rozwodzą się też przyjaciele.
Teraz każde nasze święto to jak posiedzenie rady nadzorczej: ścisły protokół i przemyślane miejscówki.
Wigilię, na przykład, obchodzimy na dwa etapy:
Najpierw z Ewą – barszcz i pierogi.
Później z Arturem – schabowy i jego nowa laska w mikrospódniczce.
Ostatnio pomyślałem: jeżeli jeszcze ktoś się roz







