Różowy szalik
Weronika pochowała męża dwa lata temu. Był od niej starszy o siedemnaście lat. Kiedy się poznali, miała dwadzieścia dziewięć lat.
Nigdy nie przyciągała uwagi chłopaków. Skromna, domowa, unikająca klubów i hałaśliwych imprez. W szkole i na studiach chłopcy traktowali ją jak koleżankę, prosili o ściągi, notatki z zajęć. A umawiali się z ładnymi, wesołymi dziewczynami, które nie przejmowały się konwenansami.
Z Markiem Weronika spotkała się na ulicy. Był ciepły maj, kwitły bzy, młoda zieleń cieszyła oczy. Wszystko tonęło w łagodnym blasku słońca.
Postanowiła wrócić do domu pieszo. Szła, ciesząc się pogodą, mrużąc oczy od słońca i uśmiechając się do przechodniów bez powodu.
Nagle zobaczyła go – wysokiego, przystojnego mężczyznę w rozpiętym czarnym płaszczu. Gdy się mijali, uśmiechnął się i powiedział:
– Piękna pogoda. Jak lato. A ja w płaszczu. – Miał miły, niski głos.
– To go niech pan zdejmie, – odpowiedziała Weronika.
Mężczyzna natychmiast zdjął płaszcz i zarzucił go na ramię. Weronika, nie wiedzieć czemu, zatrzymała się i patrzyła na niego jak zahipnotyzowana.
– Faktycznie, lepiej. A może lody? – Nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę kiosku. Weronika chciała odejść, ale uznała, iż to byłoby nietaktowne.
Wrócił i podał jej gałkę waniliowego w wafelku.
– Och, moje ulubione, – zdziwiła się Weronika. – Skąd pan wiedział?
– Też je uwielbiam, – odparł.
Szli razem, jedząc lody i rozmawiając o wszystkim. Do domu Weronika wróciła później niż zwykle. Na dodatek odmówiła obiadu. Najadła się lodami.
– Czemu tak się błyszczysz? – zapytała podejrzliwie matka.
– Wcale się nie błyszczę, – odparła Weronika, rumieniąc się nie wiadomo czemu.
Następnego dnia Marek zadzwonił i zaprosił ją na spacer.
– Pada deszcz. Wiesz o tym? Nie wzięłam parasolki, – powiedziała rozczarowana.
– Nic nie szkodzi, pójdziemy do kina. Gdzie pracujesz? Mogę po ciebie podjechać.
W drodze do kina Weronika dowiedziała się, iż rok wcześniej zmarła jego żona. Miała wadę serca, lekarze zabronili jej rodzić.
– Kochałem ją bardzo. Brak dzieci mi nie przeszkadzał. Chroniłem ją, dbałem. Po jej śmierci ledwo przetrwałem. Myślałem, iż zostanę sam do końca życia. A gdy cię zobaczyłem… Rozumiesz, Werko…
– Weronika, – poprawiła go.
– Rozumiesz, przypomniałaś mi ją. Nie wyglądem. Masz tak samo czyste spojrzenie jak ona. Jesteś dziewczyną nieskażoną dzisiejszymi obyczajami. To dziś rzadkość.
Następnego dnia, gdy Weronika wróciła z pracy, Marek pił z jej matką herbatę w kuchni. Na stole stał bukiet róż.
– Córeczko, pijemy z Markiem herbatkę, – powiedziała matka słodkim głosem, rzucając córce wymowne spojrzenie: „Nie bądź głupia.”
Marek był miłym mężczyzną. Elegancko się ubierał, siwizna dodawała mu uroku. Matce też się spodobał. Do arystokratycznej aparycji dodała mieszkanie, samochód i dobre stanowisko w pracy. Brak dzieci także uznała za zaletę. Nie trzeba będzie wkupywać się w łaski cudzych potomków. Poza tym córka jeszcze urodzi swoje.
– Mamo, znam go tydzień, a ty już planujesz przyszłość, – oburzyła się Weronika. – Owszem, miły, ale go nie kocham.
– Nie ma miłości, nie będzie rozczarowań. Małżeństwa z rozsądku są najtrwalsze. Z nim będziesz jak za pan brat. Nie jesteś już dzieckiem, żeby marzyć o miłości. To porządny, godny zaufania mężczyzna.
Odchodząc, Marek poprosił Weronikę, by odprowadziła go do samochodu.
– Jutro zapraszam was z mamą do mnie. Zobaczcie, jak mieszkam. Słuchaj, od razu wyjaśnijmy. jeżeli chcesz dzieci, zrozumiem. Ale dla mnie to już za późno. W moim wieku niezdrowo nie spać po nocach i martwić się niemowlakiem.
Powiedział szczerze. Weronika więcej nie poruszała tematu.
Z nim czuła się bezpiecznie. Koledzy z pracy zazdrościli. Młodzi mężowie szukają przygód, a jej mąż przywoził ją do pracy i odbierał. Matka uważała, iż córka wygrała los na loterii. Tak, chciałaby wnuków. Ale trudno. Szczęście nigdy nie jest idealne.
Żyła spokojnie, nigdy nie żałując, iż wyszła za Marka. Łączył ich szacunek i zaufanie, co też jest ważne w małżeństwie.
Pewnego dnia mąż wrócił z pracy, zjadł kolację i położył się odpocząć. Weronika starała się nie hałasować, by go nie obudzić. Gdy zrozumiała, iż coś jest nie tak, było już za późno – nie żył.
Spędzili razem trzy lata. Weronika szczerze opłakiwała męża.
Po jego śmierci żyła dalej jak zwykle. Rozmowy matki o zmianach denerwowały ją. Urodzić dla siebie? Ale od kogo, na litość boską?
Marek nie lubił, gdy się mocno malowała lub nosiła jaskrawe ubrania.
– Po co? Jesteś mężatką. Malują się tylko te, które chcą zwrócić uwagę mężczyzn.
Weronika schowała dawną garderobę głęboko w szafie. Ubierała się skromnie, włosy ściągała w kucyk. Wyglądała starzej niż była.
Pod koniec kwietnia zrobiło się niemal letnio. Drzewa pokryły się liśćmi, ptaki śpiewały o poranku. Słońce topiło choćby najtwardszy lód – choćby ten w sercu.
Szykując się do pracy, Weronika zauważyła różowy szalik z dawnego życia. Skąd on się tu wziął między szarymi sukienkami? Zawiązała go na szyi.
W godzinach szczytu w autobusach jest tłok. Weronika zaczęła przepychać się do wyjścia, gdy nagle szalik zaczepił się o coś i zacisnął na szyi. Ludzie z tyłu napierali, szarpnęła się, ale szal tylko się zacieśnił. Zaczęła iść pod prąd, ku wyjściu. Popychano ją, przeklinano. Nagle zobaczyła, iż szal zaczepił się o torbę jakiegoś chłopaka. Szarpnął nim, próbując uwolnić zamek.
– Ostrożnie, pan go rozerwie! – oburzyła się.
Drzwi autobusu zamknęły się, pojazd– To los – powiedział chłopak, patrząc jej w oczy, i wtedy Weronika zrozumiała, iż czas przestać uciekać od życia.