Przez telefon odezwał się mój syn, skarżąc się na swoje życie. Od razu wiedziałam, o co chodzi, ale moja decyzja jest niezmienna.
Jestem matką trojga dzieci: dwóch synów i córki. Wszyscy są już dorośli, więc oczekuję wnuków, choć rozumiem, iż najpierw muszą założyć swoje rodziny. W dzisiejszych czasach wszystko się zmienia — modne jest życie we “współpartnerstwie”, odwlekanie ślubu i rozciąganie zakładania rodziny na lata. Zawsze myślałam, iż moim głównym zadaniem jest postawić dzieci na nogi, dać im skrzydła, aby stały się samodzielne, a potem będę mogła odpocząć i żyć dla siebie. Ale nie! Ten spokój nie nadchodzi. przez cały czas martwię się o nich. Dlaczego wszystko spada na mnie? Ponieważ wyszłam za niedojrzałego mężczyznę, który nie potrafił zadbać ani o siebie, ani o dzieci, zostawiając całą odpowiedzialność na moich barkach.
Zacznę od początku. Mój najstarszy syn, Adam, patrzy sceptycznie na życie rodzinne i choćby nie myśli o ślubie. Młodsza córka, Zosia, długo wybierała partnerów, często kręcąc im w głowie, ale robiła to mądrze. Teraz znalazła odpowiednią osobę i od dwóch lat mieszkają razem w małym miasteczku pod Wrocławiem, pozostaje jedynie się pobrać. O nią jestem raczej spokojna — wie, czego chce.
Średni syn, Michał, przysparza mi siwych włosów i bezsennych nocy! Jeszcze na studiach związał się z dziewczyną. „Mamo, żenię się!” — oznajmił radośnie. Ale jego „miłość życia”, Kasia, okazała się sprytną lisicą: wykorzystała jego pieniądze — i moje również — a potem porzuciła go dla kogoś innego. To był dla mnie prawdziwy cios. Wynajmowali mieszkanie, by żyć razem, ale wciąż brakowało im pieniędzy. „Mamo, nie mamy na czynsz!” — dzwonił co miesiąc, zdesperowany. Pytałam: „Dlaczego nie płacicie razem?” A on odpowiadał: „Kasia nie ma pieniędzy, oszczędza na prezent dla mamy”. I pomagałam — wysyłałam mu pieniądze, byle nie przestawał się uczyć i nie załamał się pod tym brzemieniem.
Kiedy Kasia odeszła, pomyślałam, iż to dla niego lekcja. Pod moim czujnym okiem Michał ukończył studia, zdobył dyplom i jak mi się wydawało, trochę zmądrzał. Ależ nie! Głupi uczą się na błędach innych, a mądrzy na swoich, choć często dopiero za trzecim razem. I oto pojawiła się Marta. „Mamo, ona jest niezwykła! Najlepsza na świecie!” — powtarzał z błyszczącymi oczami. Dziewczyna na pierwszy rzut oka wydawała się rozsądna i zaradna. choćby się ucieszyłam — może tym razem nie zawiedzie? Przeprowadzili się do innego miasta, wynajęli mieszkanie, żeby żyć osobno. I znów: brak pieniędzy stał się codziennością.
Michał zarabiał już wtedy przyzwoicie — niektóre rodziny z dziećmi żyją za takie pieniądze cały miesiąc! Ale dla dwóch dorosłych osób to było „za mało”. Marta potrafiła nie pracować przez pół roku, choćby rok: to trudno jej znaleźć miejsce, to zdrowie szwankuje, to współpracownicy „nie ci”. Tak żyją w tym „partnerstwie” już pięć lat. A przez te wszystkie lata regularnie wysyłałam synowi pieniądze. Niewielkie sumy, ale zawsze! Rozumiem, iż dawno powinnam go była tego oduczyć, ale za każdym razem, kiedy dzwonił błagalnie: „Mamo, choćby na chleb nie mam!”, serce mi pękało. To przecież mój syn, moja krew! Jak mogłam powiedzieć „nie”?
Próbowałam otworzyć mu oczy, krzyczałam do słuchawki: „Michał, to nienormalne! Jak można tak marnotrawić budżet? Gdzie idą pieniądze? Przy obecnych cenach powinno wam wystarczyć!” A on na to: „Wiem, nigdy nie lubiłaś Marty!” Mój syn mnie nie słyszy, jakbym mówiła do ściany. Co robić? Czuję się zagubiona, a niepokój zżera mnie od środka.
Wczoraj zadzwonił ponownie. Głos zmęczony, prawie załamany: odszedł z pracy, nowej jeszcze nie znalazł, nie wie, co robić dalej. Jego dziewczyna — czy już żona? — teraz pracuje, zarabia. Ale oto paradoks: pieniądze Michała to „wspólne” pieniądze, a pieniądze Marty to tylko jej własność, i wydaje je wyłącznie na siebie. Naprawdę, co to za życie? Słuchałam jego narzekań i już wiedziałam, do czego zmierza. Znowu poprosi „chociaż o trochę” pieniędzy, by przetrwać ten miesiąc.
Ale powiedziałam sobie: dość! Zdecydowanie, jak wyrok. Niech sami się rozliczą. Niech Marta go wesprze, albo niech w końcu przejrzy na oczy i zobaczy, z kim żyje. Moja miara cierpliwości się przepełniła. Nie mogę być już ich wiecznym kołem ratunkowym. Serce boli, łzy napływają, ale zacięłam zęby i postanowiłam: nie dam ani złotówki. Teraz proszę o radę: jak to przetrwać? Jak się nie złamać, kiedy znów zadzwoni z żalami? Jak dotrzymać słowa, kiedy matczyna miłość krzyczy: „Pomóż mu”? Chcę, aby mój syn stał się mężczyzną, a nie chłopcem trzymającym się mojej spódnicy. Pomóżcie mi znaleźć siłę!