Rozstanie, które rozdarło serce: tragedia jednej rodziny
Żyliśmy jak we śnie, przynajmniej tak mi się wydawało. Przytulny dom na spokojnych przedmieściach Poznania, kochająca rodzina, stabilna praca. Ani ja, ani bliscy mojej żony Weroniki nigdy nie wtrącaliśmy się w nasze sprawy, a i powodów do tego nie dawaliśmy. Córka Zosia, nasz mały anioł, każdego dnia napełniała nas radością. Wszystko było idealne… do tamtego przeklętego wieczoru.
Spieszyłem się do domu po pracy, przecinając zaśnieżony park, który oddzielał naszą dzielnicę od hałaśliwego centrum miasta. Wiatr wył, latarnie rzucały nikłe światło, gdy nagle z ciemności dobiegł kobiecy krzyk: „Puść mnie, błagam!” Dźwięk był tak przejmujący, iż stanąłem jak wryty, wpatrując się w mrok. Krzyk powtórzył się, tym razem bliżej, więc bez wahania rzuciłem się w jego stronę.
Przez śnieżycę dostrzegłem sylwetki: drobna dziewczyna, rozpaczliwie wydzierająca się z rąk rosłego draba, który ciągnął ją w stronę opuszczonego placu budowy. W dłoniach ściskała drżącego yorka. Skoczyłem naprzód, chwytając napastnika za kurtkę. Odwrócił się z dziką wściekłością i wywinął pięścią. Cios sparzył mi policzek, ale uniknąłem następnego i z całej siły kopnąłem go w bok. Zachwiał się, potknął o krawężnik i runął na ziemię, uderzając głową o zamarzniętą grudę śniegu. Dziewczyna, nie oglądając się za siebie, zniknęła w mroku, tuląc swojego pieska.
Łapałem powietrze, próbując ochłonąć. Napastnik leżał nieruchomo. W świetle latarni zauważyłem ciemną plamę rozlewającą się po śniegu wokół jego głowy. Przenikliwy chłód wbił mi się w kości. Wezwałem pogotowie, choć wiedziałem, iż nie ma już nadziei. Przybyli medycy potwierdzili najgorsze – śmierć. Policja pojawiła się zaraz po nich, i zamiast w domu, znalazłem się na komisariacie, zasypywany gradem pytań.
Z Weroniką zobaczyłem się dopiero w sądzie. Śledczy nie pozwalał na widzenia, odrzucając moje prośby. Szczerze opowiedziałem, jak to było: o krzyku, o walce, o przypadkowym uderzeniu. Dziewczyna, którą uratowałem, choćby zeznawała, ale śledztwo uparcie widziało we mnie przestępcę. Obrona konieczna? Nie, przekroczenie granic. Sędzia odczytał wyrok: cztery lata więzienia. Weronika, siedząca na sali, zakryła twarz dłońmi, a jej ramiona trzęsły się od łkań. Cztery lata rozłąki wydawały się wiecznością. Adwokat wywalczył złagodzenie, prokurator nie odwołał się, więc z ciężkim sercem zaakceptowałem swój los. W celi szeptano o „dziesiątce”, więc cztery lata niemal uznawałem za cud.
Więzienie powitało mnie wilgocią i szarością. Po kwarantannie czekałem na widzenia, ale Weronika nie przyjeżdżała. W listach pisała o obowiązkach, o Zosi, ale zawsze znajdował się powód, dla którego nie mogła się pojawić. Tęskniłem za córką, marzyłem, by ją przytulić, ale bez matki dziecko nie mogło mnie odwiedzić. Listy od Weroniki przychodziły coraz rzadziej, a moje, wysyłane co drugi dzień, zdawały się znikać w próżni.
Aż nadszedł ten dzień, który rozłupał mi serce. W dłoniach znalazłem grubą kopertę. Uśmiechnąłem się, rozpoznając jej staranny charakter pisma, ale z każdym zdaniem uśmiech gasł. Weronika pisała o rozwodzie. „Jestem zmęczona, Krzysztofie. Nie daję rady sama. Pojawił się ktoś, na kim mogę się oprzeć. Zosia rośnie, a co będzie za cztery lata? Wybacz”. Słowa paliły jak rozżarzony metal. Zmiąłem papier, czując, jak świat się wali. Współwięzień, widząc moją minę, klepnął mnie w ramię: „Trzymaj się, stary. Wyjdziesz – wszystko ogarniesz. Chodź, zaparzmy sobie fusów”.
Przy kubku gorzkiej herbaty, wśród innych takich jak ja, ledwo hamowałem wściekłość. Starszy celi, mrużąc oczy, rzucił: „Nie jęcz, zapierdalaj. Bierz normy, kop na przedterminowe. Czas sam to poukłada”. Jego słowa utkwiły mi w głowie. Rzuciłem się w wir pracy jak opętany: podwójne normy, milczenie, cierpliwość. Kierownik oddziału, widząc moje starania, złożył wniosek o przedterminowe zwolnienie. Teraz czekam na decyzję sądu, mając nadzieję na wolność.
Co dalej? Nie wiem. Ale jedno jest pewne: zrobię wszystko, by odzyskać Zosię. Jej nowy „tata” i Weronika, która tak łatwo zdradziła naszą miłość, nie zabiorą mi córki. Niech życie bije – wytrzymam. Dla niej.