Rozdarte serce babci: Rodzinna drama pewnej kobiety

newsempire24.com 4 dni temu

**Rozdarte serce babci: Dramat rodziny Weroniki**

Weronika smażyła kotlety w kuchni ich przytulnego mieszkania w Poznaniu, gdy drzwi wejściowe trzasnęły, a do przedpokoju wpadły jej córki, wracające od babci.
— Och, moje skarby! Jak było u babci? — Weronika otarła ręce o fartuch i wyszła powitać dziewczynki z uśmiechem.
— Babcia nas nie kocha! — wykrzyknęły jednocześnie Zosia i Hania, a ich głosy drżały z rozżalenia.
— Co? Dlaczego tak myślicie? — Weronika zastygła, czując, jak serce ściska się z niepokoju.
— Babcia dziś zrobiła coś okropnego… — zaczęły dziewczynki, wymieniając się spojrzeniami.
— Co takiego? — głos Weroniki stał się ostrzejszy, a w piersi narastał chłód.
Zosia i Hania, ledwo powstrzymując łzy, opowiedziały wszystko. Weronika słuchała, a z każdym słowem jej twarz kamieniała z przerażenia.

— Babcia nas nie kocha! — powtórzyły, ledwo przekroczywszy próg.
— Skąd taki pomysł? — Jan, ojciec dziewczynek, odłożył gazetę, marszcząc brwi. Weronika spojrzała na męża, czekając na wyjaśnienia.
— Dawala wszystkim najlepsze kąski dla Wojtka i Eli, widziałam! — zaczęła Zosia, szarpiąc rękaw bluzki. — A nam nic. Im wolno było biegać po domu, tupać, a my musiałyśmy siedzieć cicho. Jak odjeżdżali, babcia napchała im kieszenie cukierkami, dała każdemu czekoladkę, przytuliła i odprowadziła na przystanek. A my… — Hania tu zaszlochała — babcia po prostu zamknęła za nami drzwi!

Weronika poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Od dawna zauważała, iż teściowa, Zofia Marianna, bardziej rozpieszcza dzieci córki, Agnieszki, niż ich córki. Ale żeby aż tak bezceremonialnie? To już było za dużo. Relacje z teściową były poprawne: bez szczególnej ciepłosci, ale też bez kłótni. Wszystko zmieniło się, gdy Agnieszka i jej mąż doczekali się Wojtka i Eli. Wtedy Zofia pokazała, na co ją stać.

Przez telefon mogła godzinami wychwalać dzieci córki:
— Takie mądre, wszystko po mamie, prawdziwe aniołki! — zachłystywała się radością.

Weronika miała nadzieję, iż i ich dziewczynki dostaną choć odrobinę tej miłości. Ale gdy kilka lat później urodziły się Zosia i Hania, teściowa przyjęła wiadomość chłodno:
— Dwie naraz? No, strzeliliście w dziesiątkę! Ja nie mam siły się z nimi użerać.
— Nikt cię nie prosi — zdziwił się Jan. — Sami damy radę.
— No pewnie! — prychnęła teściowa. — Lepiej niech Agnieszka pomoże. Ona ma ciężko, dzieci w podobnym wieku!
— A nasze to już nie dzieci? — nie wytrzymała Weronika. — Mówiłaś, iż dzieci Agnieszki to aniołki, zero problemów.
Zofia spojrzała na synową spode łba i syknęła:
— Brat powinien siostrze pomagać. On jest jej rodziną, nie tak jak ty.

Po tej rozmowie Weronika i Jan zrozumieli: na pomoc teściowej nie mają co liczyć. Bliźniaczki pochłaniały mnóstwo czasu i energii, ale wspierała ich mama Weroniki. Przemierzała całe miasto, pomagała, gdzie mogła, i nigdy nie narzekała. Zofia widziała tylko Agnieszkę i jej rodzinę. O Wojtku i Eli mogła mówić godzinami, a o córkach Jana machała ręką:
— No, rosną jakoś…

Żyli daleko od teściowej, odwiedzali ją rzadko. Z Agnieszką Weronika unikała spotkań — czwórka dzieci w jednym mieszkaniu to chaos. Gdy tylko maluchy zaczynały zabawę, Zofia łapała się za głowę, narzekając na ciśnienie. Jan i Weronika wtedy gwałtownie pakowali się do domu, zabierając dziewczynki. Agnieszka z dziećmi zostawała.

Gdy jednak przyjeżdżali, zaczynały się docinki: Zosia i Hania zjadły cukierki bez pytania, coś przewróciły, za głośno się zachowywały. Znów ciśnienie, ból głowy i prośba, żeby już iść. A tymczasem teściowa nieustannie chwaliła dzieci Agnieszki:
— Oto jakie wnuki dała mi córka! Cicho, posłuszne, kochane. Ciągle „babciu, babciu”!

Wojtkowi i Eli kupowała ubrania niemal co tydzień, rozpieszczała słodyczami, zabawkami. Zosi i Hani dawała prezenty tylko od święta — i to byle jakie.

Pierwsi niesprawiedliwość zauważyli znajomi. Gdy zapytano, dlaczego Zofia faworyzuje dzieci córki, odpowiedziała z dumą:
— To moja krew!
— A córki Jana?
— Skąd mam wiedzieć, czyje one są? Na syna zapisane, tyle.

Te słowa, jak trucizna, dotarły do Jana i Weroniki przez życzliwych ludzi. Jan pierwszy raz w życiu wpadł w furię i pojechał na poważną rozmowę z matką. Po tym Zofia nieco przycichła, ale nie na długo.

Agnieszka mieszkała niedaleko teściowej, często ją odwiedzała. Jan zabierał córki rzadziej, ale dziewczynki lubiły bawić się z kuzynami. Na początku. Ale niedługo choćby Wojtek i Ela zauważyli, iż babcia traktuje je inaczej. Naturalnie, wszystkie psoty zaczęli zwalać na Zosię i Hanię, a babcia chętnie wierzyła ulubieńcom.

Ostatnią kroplą była historia, którą opowiedziały dziewczynki. Zofia zasypała Wojtka i Elę cukierkami, dała im czekoladki, przytuliła i odprowadziła na przystanek pod same okna. A Zosia i Hania dostały tylko trzasknięcie drzwiami, z wymówką, iż „ma wielki ból głowy”. Ich autobus stał daleko — dziesięć minut marszu przez niebezpieczny pusty teren.

— Szłyście same?! — Weronika zdrętwiała z przerażenia.
— No — kiwnęła Zosia, ocierając nos.
— Tam są bezpańskie psy… Bałyśmy się — dodała Hania, a w jej oczach lśniły łzy. — Więcej do babci nie pojedziemy!

Weronika i Jan spojrzeli na siebie. Poparli decyzję córek, ale Jan mimo wszystko zadzwonił do matki:
— Mamo, tak ci było źle?
— O czym ty mówisz? — zdziwiła się Zofia.
— To czemu puściłaś dziewczynki same? Wiedziałaś, gdzie jest ich przystanek! Mogłaś zadzwonić do mnie lub Weroniki.
— Nie dramatyzuj, nie są malutkie. Doszły jakoś! Trzeba je uczyć samodzielności.
— Mamo, mają sześć lat! Szły przez pustkowie z psami! Dzieci Agnieszki nigdy same nie puszczasz. Dlaczego?
—— To wszystko przez twoją Weronikę, ona ci podpowiada takie głupoty! — warknęła Zofia i gwałtownie odłożyła słuchawkę.

Idź do oryginalnego materiału