Rozdarte serce babci: Dramat rodziny Katarzyny
Katarzyna smażyła kotlety w kuchni ich przytulnego mieszkania we Wrocławiu, gdy drzwi wejściowe zatrzasnęły się, a do przedpokoju wpadły jej córki, wracające od babci.
— O, moje dziewczynki! Jak było u babci? — Katarzyna wytarła ręce w fartuch i wyszła powitać córki z uśmiechem.
— Babcia nas nie kocha! — wykrzyknęły jednocześnie Zosia i Hania, a ich głosy drżały z żalu.
— Co? Dlaczego tak myślicie? — Katarzyna zastygła, czując, jak serce ściska się z niepokoju.
— Babcia dziś zrobiła coś okropnego… — zaczęły dziewczynki, wymieniając się spojrzeniami.
— Co zrobiła? — głos Katarzyny stał się ostry, a w piersi narastał chłód.
Zosia i Hania, ledwo powstrzymując łzy, opowiedziały wszystko. Katarzyna słuchała, a z każdym słowem jej twarz kamieniała z przerażenia.
— Babcia nas nie kocha! — powtórzyły dziewczynki, ledwo przekraczając próg.
— Skąd taki pomysł? — Marek, ojciec dziewczynek, oderwał wzrok od gazety i zmarszczył brwi. Katarzyna spojrzała na męża, czekając na wyjaśnienia.
— Dawała wszystko najlepsze Bartkowi i Oli, widziałam! — zaczęła Zosia, nerwowo ciągnąc rękaw bluzki. — A nam nic. Im pozwalała biegać po domu, tupać, a nam kazała siedzieć cicho. A kiedy wyjeżdżali, babcia napchała im kieszenie cukierkami, każdemu dała czekoladkę, przytuliła i odprowadziła na przystanek. A nas… — Hania łkając dokończyła — po prostu zamknęła za nami drzwi!
Katarzyna poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Od dawna zauważała, iż teściowa, Zofia Stanisławowa, bardziej kocha dzieci swojej córki, Agnieszki, niż ich córki. Ale aż tak otwarcie? To już było za dużo. Relacje z teściową były poprawne: bez wielkiej czułości, ale też bez kłótni. Wszystko zmieniło się, gdy Agnieszka i jej mąż doczekali się Bartka i Oli. Wtedy Zofia Stanisławowa pokazała swoje prawdziwe oblicze.
Przez telefon mogła godzinami opowiadać, jakie to Agnieszka ma wspaniałe dzieci:
— Takie mądre, wszystko po mamie, prawdziwe aniołki! — zachwycała się babcia.
Katarzyna miała nadzieję, iż ich córki też dostaną choć odrobinę tej miłości. Ale gdy kilka lat później urodziły się Zosia i Hania, teściowa przyjęła wiadomość chłodno:
— Dwie na raz? No, dajcie spokój! Nie starczy mi sił, by się nimi zajmować.
— Nikt cię nie prosi — zdziwił się Marek. — Sami damy radę.
— Oczywiście! — prychnęła teściowa. — Lepiej Agnieszce pomóżcie. Ona ma ciężko, dzieci w podobnym wieku!
— A nasze to co, nie dzieci? — nie wytrzymała Katarzyna. — Mówiłaś przecież, iż dzieci Agnieszki są spokojne, bez problemów.
Zofia Stanisławowa spojrzała ostro na synową i rzuciła:
— Brat powinien pomagać siostrze. To jego rodzona, nie to co ty.
Po tej rozmowie Katarzyna i Marek zrozumieli: nie mogą liczyć na pomoc teściowej. Bliźniaczki wymagały mnóstwa czasu i energii, ale wspierała ich mama Katarzyny. Przebywała całe miasto, by pomóc, jak tylko mogła, i nigdy nie narzekała. Zofia Stanisławowa widziała tylko Agnieszkę i jej rodzinę. O Bartku i Oli mogła mówić godzinami, a o córkach Marka machała ręką:
— No, rosną jakoś…
Katarzyna z mężem mieszkali daleko od teściowej, rzadko ją odwiedzali. Z Agnieszką starała się nie spotykać: czworo dzieci w jednym mieszkaniu to chaos. Gdy tylko dzieci zaczynały się bawić, Zofia Stanisławowa łapała się za głowę, narzekając na ciśnienie. Marek i Katarzyna natychmiast pakowali się do domu, zabierając córki. Agnieszka zostawała z dziećmi.
Gdy jednak przyjeżdżali, zaczynały się pretensje: albo Zosia i Hania zjadły cukierki bez pytania, albo coś rozlały, albo za głośno się zachowywały. I znów — ciśnienie, ból głowy i prośba, by gwałtownie wyjść. A jednocześnie teściowa nie przestawała chwalić dzieci Agnieszki:
— Oto jakich wnuków dała mi moja córka! Ciche, grzeczne, kochane. Ciągle „babciu, babciu”!
Bartkowi i Oli kupowała ubrania niemal co tydzień, rozpieszczała słodyczami i zabawkami. A Zosi i Hani dawała prezenty tylko na święta — i to byle jakie.
Pierwsi niesprawiedliwość zauważyli znajomi. Na pytanie, dlaczego Zofia Stanisławowa faworyzuje dzieci córki, odpowiedziała dumnie:
— To moja krew!
— A córki Marka?
— Skąd mam wiedzieć, czyje one są? Na syna zapisane, i tyle.
Te słowa, jak trucizna, dotarły do Marka i Katarzyny przez życzliwych ludzi. Marek pierwszy raz wybuchnął i pojechał do matki na poważną rozmowę. Po tym Zofia Stanisławowa na chwilę się uspokoiła, ale nie na długo.
Agnieszka z dziećmi mieszkała niedaleko teściowej, często ją odwiedzała. Marek woził córki rzadziej, ale dziewczynki lubiły bawić się z kuzynami. Na początku. Ale wkrótWkrótce jednak choćby Bartek i Ola zauważyli, iż babcia traktuje ich inaczej niż kuzynki, i zaczęli wykorzystywać tę sytuację, zwalając na nie wszystkie psoty.