Rozdarte serce babci: Dramat rodzinny

twojacena.pl 6 dni temu

Rozdarte serce babci: Dramat rodziny Sylwii

Sylwia smażyła kotlety w kuchni ich przytulnego mieszkania w Poznaniu, gdy drzwi wejściowe z trzaskiem się otworzyły, a do przedpokoju wpadły jej córki, wracające od babci.

— O, moje dziewczynki! Jak było u babci? — Sylwia otarła ręce o fartuch i wyszła powitać córki z uśmiechem.
— Babcia nas nie kocha! — krzyknęły jednogłośnie Zosia i Hania, ich głosy drżały ze złości.
— Co? Dlaczego tak myślicie? — Sylwia zastygła, czując, jak serce ściska się z niepokoju.
— Babcia dzisiaj coś zrobiła… — zaczęły dziewczynki, wymieniając spojrzenia.
— Co zrobiła? — głos Sylwii stał się ostrzejszy, w piersi narastał chłód.
Zosia i Hania, ledwo powstrzymując łzy, wysypały wszystko. Sylwia słuchała, a z każdym słowem jej twarz kamieniała z przerażenia.

— Babcia nas nie kocha! — powtórzyły dziewczynki, ledwo przekraczając próg.
— Skąd taki pomysł? — Krzysztof, ojciec dziewczynek, oderwał się od gazety, marszcząc brwi. Sylwia spojrzała na męża, czekając na wyjaśnienia.
— Ona Filipowi i Karince dawała wszystko, co najlepsze, widziałam! — zaczęła Zosia, nerwowo szarpiąc rękaw bluzki. — A nam nic. Im wolno było biegać po domu, hałasować, a nam kazała siedzieć cicho. A gdy wyjeżdżali, babcia napchała im kieszenie cukierkami, dała każdemu czekoladę, przytuliła, odprowadziła na przystanek. A nas… — tu Hania łzy już się zakręciły, — po prostu drzwi zamknęła!

Sylwia poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Od dawna zauważała, iż teściowa, Wanda Stefaniak, bardziej kocha dzieci swojej córki Moniki niż ich córki. Ale żeby aż tak otwarcie? To było już za dużo. Relacje z teściową układały się poprawnie: bez szczególnej bliskości, ale i bez kłótni. Wszystko się zmieniło, gdy Monika i jej mąż doczekali się Filipa i Kariny. Wtedy Wanda pokazała, na co ją stać.

Przez telefon mogła godzinami rozpływać się nad dziećmi Moniki:
— Takie mądre, wszystko po mamie, po prostu aniołki! — zachwycała się babcia.

Sylwia liczyła, iż ich córkom też przypadnie choć odrobina tej miłości. Ale gdy kilka lat później urodziły się Zosia i Hania, Wanda przyjęła tę wiadomość chłodno:
— Dwie naraz? No, macie pomysł! Nie starczy mi sił na takie harce.
— Nikt nie prosi o pomoc — zdziwił się Krzysztof. — Damy sobie radę.
— No pewnie! — prychnęła teściowa. — Monice by się bardziej przydało. Ona ma ciężko, dzieci w podobnym wieku!
— A nasze to co? Nie dzieci? — nie wytrzymała Sylwia. — Mówiłaś, iż u Moniki maluchy spokojne, bez problemów.
Wanda spojrzała na synową spode łba i rzuciła:
— Brat powinien siostrze pomagać. On jej rodzony, nie to co ty.

Po tej rozmowie Sylwia i Krzysztof zrozumieli: nie mogą liczyć na pomoc teściowej. Bliźniaczki zabierały mnóstwo czasu i energii, ale ratowała ich mama Sylwii. Przychodziła z drugiego końca miasta, pomagała, jak mogła, i nigdy nie narzekała. Wanda widziała tylko Monikę i jej rodzinę. O Filipie i Karinie mogła gadać godzinami, a o córkach Krzysztofa machała ręką:
— No, rosną jakoś…

Mieszkali daleko od teściowej, rzadko ją odwiedzali. Z Moniką też się nie spotykali — czwórka dzieci w jednym mieszkaniu to był chaos. Gdy tylko zaczynały się zabawy, Wanda łapała się za głowę, narzekając na ciśnienie. Krzysztof i Sylwia od razu pakowali córki i wracali do domu. Monika z dziećmi zawsze zostawała.

Gdy jednak się pojawiali, zaczynały się uwagi: iż Zosia i Hania wzięły cukierki bez pytania, iż coś przewróciły, iż za głośne. I znowu — ciśnienie, ból głowy i prośba, żeby już wracali. A jednocześnie Wanda nie przestawała chwalić dzieci Moniki:
— Takie wnuki mi moja córka dała! Ciche, grzeczne, kochane. Ciągle „babciu, babciu”!

Filipowi i Karinie kupowała ubrania niemal co tydzień, rozpieszczała słodyczami, zabawkami. A Zosię i Hanię obdarowywała tylko od święta — i to byle czym.

Pierwsi niesprawiedliwość zauważyli znajomi. Gdy zapytali, dlaczego Wanda tak faworyzuje dzieci córki, odparła dumnie:
— To moja krew!
— A córki Krzysztofa?
— Skąd mam wiedzieć, czyje one są? Na syna zapisane, tyle.

Te słowa, jak trucizna, dotarły do Krzysztofa i Sylwii przez życzliwych ludzi. Krzysztof pierwszy raz wpadł w złość i pojechał do matki na poważną rozmowę. Po tym Wanda się na chwilę uciszyła, ale nie na długo.

Monika mieszkała blisko matki, często ją odwiedzała. Krzysztof woził córki rzadziej, ale dziewczynki lubiły bawić się z kuzynami. Na początku. niedługo choćby Filip i Karina zauważyli, iż babcia traktuje ich inaczej. Więc wszystkie psoty zrzucali na Zosię i Hanię, a babcia chętnie wierzyła ulubieńcom.

Ostatnią kroplą była historia, którą opowiedziały córki. Wanda obsypała Filipa i Karinę cukierkami, dała każdej tabliczkę czekolady, przytuliła i odprowadziła na przystanek pod same okna. A Zosię i Hanię po prostu wypchnęła za drzwi, mówiąc, iż „głowa ją boli”. Ich autobus stał daleko, dziesięć minut marszu przez pusty teren.

— Szłyście same?! — Sylwia aż pobladła ze strachu.
— No — kiwnęła głową Zosia, ocierając nos.
— Tam są bezpańskie psy… Bałyśmy się — dodała Hania, jej oczy lśniły od łez. — Więcej do babci nie pojedziemy!

Sylwia i Krzysztof wymienili spojrzenia. Postanowienie córek poparli, ale Krzysztof i tak zadzwonił do matki:
— Mamo, aż tak źle się czułaś?
— O co ci chodzi? — zdziwiła się Wanda.
— Więc dlaczego puściłaś dziewczynki same? Wiedziałaś, gdzie mają przystanek! Mogłaś do mnie zadzwonić albo do Sylwii.
— Nie dramatyzuj, nie są malutkie. Doszły przecież! Trzeba je uczyć samodzielności.
— MamoNastępnego dnia Wanda próbowała jeszcze raz zadzwonić, ale Krzysztof zignorował jej połączenie, a Sylwia westchnęła ciężko, wiedząc, iż nic już nie odwróci lat zaniedbania.

Idź do oryginalnego materiału