Jest taki dzień w roku, gdzie dominuje motyw serca i kolor
soczyście czerwony. Są prezenty i wyznania miłości… Walentynki czyli dzień,
który jedni tępią i nienawidzą bo to „wymysł Zachodu” a inni traktują jako
okazję do spędzenia miłego dnia z ukochaną osobą. Nie jestem jakąś zagorzałą fanką Walentynek,
ale uczyniłam z nich okazję do miłego spędzenia wieczoru z mężem.
Nie wiedzieć czemu mnie ten dzień nie skojarzył się z
czerwienią a koralowym różem. Nie pytajcie dlaczego bo sama nie znam odpowiedzi
– po prostu róż i już J
Pod ten kolor wymyśliłam menu po czym płynnie przeszłam do obmyślania stroju,
który miał odbiegać od tego co noszę na co dzień. Chcąc uniknąć nieporozumień i
nieścisłości to wyjaśnię, iż w oknach nie pojawiły się różowe zasłony. Nie nakryłam
także stołu wściekle różowym obrusem. Kolor ten pojawił się wyłącznie w menu
oraz na mnie samej o czym za chwilę powiedzą zdjęcia. Przygotowania do kolacji
rozpoczęłam jednak od nakrycia stołu.
Obrus fioletowy, porcelana z Ćmielowa,
kolorowe kryształowe kieliszki i stylowe, szklane świeczniki. Właśnie to czego
do tej pory brakowało mi w naszych domowych kolacjach to blask świec osadzonych
na świecznikach. Te jakie widać na zdjęciach pochodzą ze sklepu AtelierBrocante, który jest rajem dla wszystkich miłośnika wnętrz vintage. Mnie zawsze
kusi piękna porcelana do kawy, kolorowe szkło i sprzęty o jakich teraz można
tylko poczytać w książkach. Skoro stół
nakryty to następnym etapem było przygotowanie samej siebie J
Sukienka jaką widzicie
pochodzi z lat 60, jest projektem firmy KAIMINA a zakupiona została w moim
ulubionym Retro Clubie. To dzianina w kolorze koralowego różu, która ma fason
szmizjerki zapinanej na rząd celuloidowych czerwonych guzików spiętej paskiem z
klamrą z tego samego tworzywa.
Usiłowałam odszukać tę firmę w internecie, ale
bezskutecznie – gdyby ktokolwiek z Was czytelników wiedział gdzie mogę odszukać
takie informacje będę wdzięczna za wiadomość. Do sukienki, która ma zabudowaną
szyję dobrałam kolorową apaszkę marki Kenzo z mięsistego jedwabiu z motywem
kwiatów.
Bawiąc się tonacją koralowo – kremową na ręku mam trzy bransolety z
tworzywa przy czym czerwona zasługuje na uwagę ze względu na rzeźbienia.
Pomijam milczeniem kwestię fryzury bo włosy to mój odwieczny
dylemat. Najchętniej po prostu bym je ścięła i problem zniknąłby tak samo
szybko jak się pojawił J
Niemniej wczoraj uznałam, ze takie proste włosy nie spięte w żaden kok to
najlepsza opcja do tej sukienki.
Skoro opisałam już stół oraz ubranie to przejdę do
najważniejszej części wieczoru czyli menu. Samo wymyślenie potraw to nic,
potrzeba potem pomysły wcielić w życie by nadać im realny kształt. Zadania tego
podjął się mój mąż dzięki czemu była to prawdziwa uczta nie tylko dla
podniebienia, ale i dla oczu J
Na początek krewetki w sosie pomidorowym z podsmażonym na patelni czosnkiem.
Za
krewetki mogę dać się pokroić do tego stopnia je uwielbiam. Na danie główne
trzymając się tej samej tonacji kolorystycznej był łosoś na kremie z zielonego
groszku z pieczonymi ziemniaczkami.
Do tych potraw nie mogło zabraknąć różowego
wytrawnego wina z Prowansji pitego w kieliszkach przeznaczonych na inny typ
wina, ale to drobiazg :D
I skoro taka uroczysta kolacja to nie mogło zabraknąć
deseru. Wymyśliłam coś co lubi chyba niemal każda kobieta czyli tiramisu.
Mąż
podał je w wielkich kieliszkach do czerwonego wina a ja po namyśle przyznałam,
że to jest lepsze ich wykorzystanie niż to pierwotne J
Kolację zakończyliśmy przed ekranem tv oglądając jeden z najbardziej znanych filmów vintage jakimoże być. Znane, ale bardzo przez nas lubiane „Śniadanie u Tiffany’go” zakończyło z nami ten przyjemny i nastrojowy wieczór. Oczywiście mogłam spróbować wystylizować się na wampa w małej czarnej, na wysokich obcasach i z krwistą czerwienią połyskującą na ustach i paznokciach. Mogłam i być może kiedyś zobaczycie mnie w takim właśnie wydaniu. Dzisiejszy dzień potraktowałam jednak jako zabawę kolorem i próbą ustawienia kolacji we wszelkich odmianach różu. To także moja chęć pokazania stylizacji na lata 60 – stąd apaszka i szeroka bransoleta do sukienki z tych właśnie lat.
Kolację zakończyliśmy przed ekranem tv oglądając jeden z najbardziej znanych filmów vintage jakimoże być. Znane, ale bardzo przez nas lubiane „Śniadanie u Tiffany’go” zakończyło z nami ten przyjemny i nastrojowy wieczór. Oczywiście mogłam spróbować wystylizować się na wampa w małej czarnej, na wysokich obcasach i z krwistą czerwienią połyskującą na ustach i paznokciach. Mogłam i być może kiedyś zobaczycie mnie w takim właśnie wydaniu. Dzisiejszy dzień potraktowałam jednak jako zabawę kolorem i próbą ustawienia kolacji we wszelkich odmianach różu. To także moja chęć pokazania stylizacji na lata 60 – stąd apaszka i szeroka bransoleta do sukienki z tych właśnie lat.
Kochani życzę Wam miłości przez cały rok, a choćby dłużej a
na zwieńczenie tego fantastycznego dnia zostawiam muzyczną pocztówkę. To jedna
z moich ulubionych piosenek, ale idealnie pasująca na ten dzisiejszy wyjątkowy
wieczór z ukochaną osobą. Szanowni Państwo oto Bobby Vinton i jego piosenka
„Roses are red”