Rodzona siostra? Dziękuję, już wystarczy…

newskey24.com 1 dzień temu

Od pewnego czasu przestałam otwierać drzwi własnej siostrze. Żadnych telefonów, żadnych wizyt, ani odrobiny zainteresowania — tylko całkowita obojętność. Brzmi okrutnie? Tylko dla tych, którzy nie znają prawdy. Po prostu nie miałam już siły być jednocześnie matką, gospodynią i darmową terapeutką. Siostra wyczerpała mnie do granic możliwości. Choć to ta sama krew, czułam, jakby była nieproszonym gościem, który pożera moją energię i choćby nie dziękuje.

Nasza rodzina to, delikatnie mówiąc, niecodzienny przypadek. Wyobraźcie sobie: mama i ja zaszłyśmy w ciążę niemal w tym samym czasie. Miałam dwadzieścia lat, ona — czterdzieści dwa. Ja urodziłam bliźniaków, ona — trzecie dziecko. Do tego nasza najmłodsza siostra, Kasia, która właśnie skończyła osiemnaście lat. Chaos? Tak. Wesoło? Bynajmniej. Zwłaszcza gdy na twojej głowie są dwójka maluchów, dom, codzienność i siostra, która uznała, iż twoje mieszkanie to jej prywatny ośrodek wypoczynkowy.

Bliźniaków planowaliśmy z mężem, choć podwójna niespodzianka była szokiem. Dowiedziałam się późno, gdy brzuch zdradzał wszystkie tajemnice. Ale nie poddałam się — uznaliśmy to za dar losu. Od tamtej pory minął rok i trzy miesiące życia w trybie wielozadaniowości: pieluchy, kaszki, płacz, sprzątanie, pranie, gotowanie i te rzadkie chwile ciszy, gdy dzieci wreszcie zasypiają.

A Kasia? Kasia uznała, iż mama ma zbyt wiele wymagań i uciekła. I gdzie? Do mnie. Nie na kilka dni — na stałe. Oficjalnie — pomaga z siostrzeńcami. W rzeczywistości? Całe dnie w telefonie, wyjada moje obiady i opowiada mamie, jak to „padła ze zmęczenia, pomagając siostrze”. Obłuda? W najczystszej postaci.

Studia? Nie poszła. Praca? Zwolniła się. Cele? Żadnych. Za to pretensji — jak u ministra. jeżeli proszę ją, by zrobiła cokolwiek w domu, natychmiast przypomina sobie, jak to „mama ją wykończyła” i iż „musi odpocząć”. Starałam się nie reagować, przymykać oczy, wierzyć, iż się ogarnie i zacznie pomagać. Tak, marzenia. W zamian — zero inicjatywy, zero wdzięczności, a pretensji — aż po sufit.

I w pewnym momencie po prostu eksplodowałam. Dzień jak zwykle był trudny: dzieci marudziły, obiad na kuchence, pranie w bębnie, a ja choćby nie zdążyłam zjeść. I wtedy Kasia podchodzi i prosi… żebym zaprosiła jej koleżankę. Do mojego domu. Gdy ja pracuję na granicy wyczerpania, ona chce sobie pogadać z przyjaciółką. To była ostatnia kropla.

Wyłączyłam płytę, otarłam ręce i spokojnie powiedziałam: „Pakuj się. Do domu”. Już nie chcę jej widzieć u siebie. Samo życie jest wystarczająco trudne, a z taką „pomocnicą” — to już wcale nie do zniesienia. Nie jestem ze stali. Cierpliwość ma swoje granice. Niech teraz tłumaczy mamie, dlaczego nie chowa się już u siostry. A ja wreszcie odetchnę — choćby w ciszy, choćby z dwójką dzieci na rękach.

Idź do oryginalnego materiału