„Siostra? Dziękuję, nie trzeba więcej…”
Odkąd przestałem otwierać drzwi własnej siostrze, zrobiło się ciszej. Żadnych telefonów, wizyt, ani odrobiny zainteresowania – kompletne wykluczenie. Brzmi okrutnie? Tylko dla tych, co nie znają całej prawdy. Nie mam już siły być jednocześnie ojcem, gosposią i darmowym terapeutą. Siostra wycisnęła mnie jak cytrynę. Wspólna krew, a czuję, jakbym gościł natręta, który wysysa energię i choćby nie kiwnie palcem.
Nasza rodzina to osobny rozdział. Mama i ja zostaliśmy rodzicami niemal w tym samym czasie. Miałem dwadzieścia lat, ona – czterdzieści dwa. Urodziły mi się bliźniaki, a jej – trzecie dziecko. Do tego młodsza siostra, Agatka, która właśnie skończyła osiemnaście lat. Bałagan? Naturalnie. Wesoło? Ani trochę. Zwłaszcza gdy na twojej głowie dwójka maluchów, dom, rachunki i siostra, która uznała twój mieszkanie za swój prywatny hotel.
Z żoną planowaliśmy dzieci, choć bliźniaki były niespodzianką. Dowiedziałem się późno, gdy brzuch zdradził tajemnicę. Ale nie poddałem się – uznaliśmy to za dar losu. Od roku i trzech miesięcy żyję w trybie „wszystko naraz”: pieluchy, kaszki, płacze, pranie, gotowanie i te rzadkie chwile, gdy dzieci wreszcie śpią.
A Agatka? Uznała, iż u mamy jest zbyt wiele wymagań, i uciekła. I zgadnijcie gdzie? Do mnie. Nie na kilka dni – na stałe. Oficjalnie „pomaga z siostrzeńcami”. W rzeczywistości? Całe dnie w telefonie, wyjada moje obiady i opowiada mamie, jak to „padła ze zmęczenia, pomagając bratu”. Fałsz? Aż bije po oczach.
Studia? Porzuciła. Praca? Zwolniła się sama. Cele? Żadnych. Za to roszczeń – jak u premiera. jeżeli poproszę, by wyniosła śmieci, zaraz jęczy, iż „mama ją wykończyła” i „musi odpocząć”. Próbowałem przymykać oko, wierzyć, iż w końcu się ogarnie. Marzenia. Zero inicjatywy, zero wdzięczności, za to pretensje jak z rękawa.
Pewnego dnia pękłem. Dzień jak zawsze piekielny: dzieci marudne, obiad na gazie, pranie w bębnie, ja bez śniadania. A Agatka podchodzi i prosi… żeby zaprosić jej koleżankę. Do mojego domu. Gdy ja ledwo zipię, ona chce urządzić sobie pogaduchy. To była kropla, która przelała czarę.
Wyłączyłem gaz, otarł ręce i powiedziałem spokojnie: „Pakuj się. Do mamy”. Nie chcę jej więcej widzieć. Samemu ciężko, a z taką „pomocnicą” – to już przekracza granice. Nie jestem z żelaza. Cierpliwość ma swoje limity. Niech teraz tłumaczy mamie, dlaczego nie ma gdzie się schować. A ja w końcu odetchnę – w ciszy, choćby z dwójką dzieci na barana.
*Lekcja? Rodzinę się kocha, ale czasem trzeba postawić granice – dla własnego zdrowia.*