Dzisiaj wpadamy z wizytą do domu Kasi, ilustratorki znanej na Instagramie jako
, która wraz z mężem Szymonem i synami, Edkiem i Lucjanem, stworzyła wyjątkowe miejsce pod Serockiem. Ten dom jest minimalistyczny, ale ma wyraźne akcenty kolorystyczne i ogromne serce, bo to właśnie ludzie tworzą jego klimat.
To przestrzeń pełna dobrej energii, śmiechu i kreatywności. Wspólne chwile przy piecu opalanym drewnem, z którego wychodzi przepyszna pizza, rodzinne rozmowy i spokój przerywany czasem… brakiem zasięgu, wszystko to sprawia, iż to miejsce jest naprawdę wyjątkowe. Zapraszamy do Rodzinnego Domu Kasi – domu, w którym czuć bliskość, luz i piękno prostych rozwiązań.
Dagmara Suchorabska: Jak trafiliście pod Serock? To był przypadek, ucieczka z miasta czy długo dojrzewający plan?
Katarzyna Bogucka: Wyznaczyliśmy sobie limit 50 km do Warszawy i w obrębie tej odległości, we wszystkich kierunkach od stolicy, szukaliśmy domu gotowego lub prawie gotowego do zamieszkania. Widzieliśmy kilka fajnych miejsc na południe od miasta, ale ich ceny i koszty wykończenia były poza naszymi możliwościami. Dom pod Serockiem mieścił się w ramach naszej zdolności kredytowej. Uczucie przyszło z czasem.
Co was przekonało, iż to właśnie tu? Cisza? Brak zasięgu? Widok za oknem?
W pobliżu jest las, są dwie rzeki, mamy kawałek ogrodu. Bliskość natury i bliskość stolicy – odległość wystarczająca na nasze potrzeby. Do tego oczywiście ogromne przestrzenie w samym domu – po mieszkaniu i pracy w 39-metrowej kawalerce nietrudno było zrobić na nas wrażenie.

Pamiętacie, co pomyśleliście, kiedy pierwszy raz stanęliście na tym podwórku?
To był któryś z kolei dom, więc byliśmy sceptyczni. Szymon był zakochany w poprzednio oglądanym domu, dlatego przyjechał nieco obrażony na całą sytuację. Pamiętam, iż była słoneczna pogoda – idealna, żeby nam się zakręciło w głowach od marzeń.
Historia i układ
Czy ten dom miał w sobie coś, co od razu poczuliście, jakby czekał właśnie na was?
Tak. Miał niską cenę, w sam raz dla dwójki freelancerów prowadzących własną działalność. W zmianie miejsca zamieszkania i wyprowadzce z miasta chodziło nam nie tylko o to, by mieć miejsce do pracy poza sypialniosalonem, ale żeby nie siedzieć w pracy non stop i spłacać kredyt, a pożyć troszkę – najchętniej w naturze.


Jak zmieniał się dom razem z wami? Czy uczyliście się go stopniowo, czy od razu „kliknęło”?
Dom się cały czas zmienia razem z nami. Najpierw mieliśmy dwie oddzielne pracownie, w których się odwiedzaliśmy. Potem pojawił się nasz syn i od razu zrobiliśmy mu pokoik, a pracę przenieśliśmy do jednego pomieszczenia. Dziecięcy pokoik był tylko w teorii, w praktyce łóżeczko stało w sypialni, a sala zabaw rozprzestrzeniała się po domu tak gwałtownie jak kurz. Gdy pojawił się drugi syn, zamieniliśmy pracownię z pokoikiem, aby chłopcy mieli większą wspólną przestrzeń. Odtąd my cisnęliśmy się na 10 m kw. Z pomocą przyszły kuny, przez które musieliśmy wymienić dach. Przy okazji wstawiliśmy na górze okna, zrobiliśmy schody i całą resztę. Pokój zabaw, sala fitness i pracownia malarska – wszystko to przenika się na piętrze. Mam wrażenie, iż z domem jest tak, iż on może być zawsze w procesie. Ja lubię optymalizować, ale staram się nie wpadać w to szaleństwo. Nie chcę być niewolnikiem tych przestrzeni.

Które miejsce najpierw zrobiło się „domowe”? Gdzie dziś się toczy życie rodziny?
Mamy w domu dwa sezony – latem żyjemy na dole, zimą na górze. W lecie parter jest chłodniejszy, z wyjściem na taras i ogród, które są przedłużeniem salonu. Na górze trzeba włączać klimatyzację, w nocy otwierać okna. Staram się wtedy pracować mniej (pracownia jest na górze) i korzystać z ciepłych miesięcy na dworze. Sezon zimowy należy do góry. Światło wpada oknami dachowymi, wtedy to tam jest najprzyjemniej, a ja jestem światłoczuła i działam na energię słoneczną, więc to dla mnie bardzo istotne. Długie wieczory, gdy gwałtownie robi się ciemno, spędzamy w tej naszej przestrzeni zabawowo-plastyczno-kinowo-fitnessowej.
Remont i urządzanie
Jak wyglądało urządzanie tej przestrzeni? Radość, frustracja, twórczy chaos…?
Żadne z nas nie siedziało w magazynach wnętrzarskich i nie rozmyślało nad rozwiązaniami. Zarówno w pierwszej fazie wykańczania, gdy urządzaliśmy parter, jak i później, przy robieniu góry, korzystaliśmy ze wsparcia architektów, którzy pomogli nam stworzyć ogólny plan, funkcjonalną bazę. Mając te ramy, poddaliśmy przestrzeń naszemu chaosowi, pomyłkom i niekonsekwencji.


Czy zdarzały się momenty w rodzaju „nie wiem, co robię, ale czuję, iż to ma sens”?
Raczej w drugą stronę. Widzę dużo kwiatków, które wyszły po latach. À propos kwiatków – ostatnio znowu posadziliśmy roślinę, która okazała się bardzo ekspansywna: rozprzestrzenia się gwałtownie i zagłusza pozostałe gatunki. Musimy ją wykopać, zanim się u nas na dobre zadomowi.
Macie w domu coś zrobionego własnymi rękami albo znalezionego w zupełnie dziwnym miejscu?
Szymon zrobił chłopakom łóżka ze sklejki. Lucjan ma też biurko. Są świetne. Szymon kontynuuje przygodę z drewnem i teraz zajmuje się produkcją krzywych drewnianych łyżek. Na ile będą użytkowe, jeszcze się okaże.


Rzeczy i emocje
Który przedmiot w domu najwięcej o was opowiada?
Wydaje mi się, iż stoły. Mamy dość mało miejsca w części jadalnianej, ale nie przeszkodziło nam to we wstawieniu tam 2-metrowego stołu. U nas dużo kręci się wokół jedzenia, więc stół jest częstym miejscem spotkań całej rodziny.
Czy są w waszym wnętrzu ślady pozostawione przez dzieci – takie, których nie chcecie usuwać?
Śladów jest bardzo dużo. Najwięcej w wąskich korytarzach, w których bawią się w ganianego. Na drewnianych słupach mamy rysunki mazakami. Nie przeszkadzają mi. Zmorą są za to naklejki na meblach – tego bardzo nie lubię. Ostatnio przeznaczyłam jedną stronę drzwi garażowych do obklejenia.


Macie coś, co przetrwa każdą przeprowadzkę? Choć kolejnej pewnie nie planujecie!
Mamy za dużo gratów – utknęliśmy tu na dobre! Na poważnie nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy. Kiedyś to były lampki, ale ponieważ większość była szklana lub ceramiczna, już ich nie ma (dzieci!), a te, które są teraz w domu, nie stanowią wartości sentymentalnej.
Życie w rytmie domu
Jak wygląda wasz typowy wieczór? Jest pizza z pieca, ogień, gwar?
Rok szkolny to gonitwa. Gdy dzieci wracają ze szkoły, staramy się z nimi jeszcze dokądś wyjść, na przykład na rowery. Potem kolacja i zaganianie do mycia, czytania, spania. Pizza jest wtedy, gdy są goście, albo w weekend, jeżeli wyjątkowo zostajemy na miejscu i ratujemy ogród z tygodniowych/miesięcznych zaniedbań. W letnie wieczory najczęściej siedzimy w ogrodzie – podlewanie, wyjadanie malin i pomidorów, ogarnianie i huśtanie. Gdy robi się ciemno, wchodzimy do domu i odpalamy procedurę jak w roku szkolnym.
Co robicie, gdy nie ma zasięgu – czy to przeszkoda, czy dar od losu?
Szymonowi zdarzają się z tego powodu nieprzyjemności – często przygotowuje coś, co ma być wyemitowane w ciągu kilku godzin. Ja nie mam takich deadline’ów, więc brak prądu czy internetu to dar — wtedy rower, spacer albo książka.
Czy ten dom ma jakiś rytuał? Moment w ciągu dnia, który wyznacza domowy puls?
Rytm dobowy wyznacza tu Pajda – nasz 15-letni mops. Musi dostać jedzenie rano i o siedemnastej. Nie daje żyć na godzinę przed tym czasem.
Na przyszłość i z głębi serca
Jak ten dom was zmienił – jako ludzi, jako rodziców, jako parę?
Ja zrobiłam prawo jazdy, żeby móc się stąd czasem wyrwać. Efekty nie są powalające, ale jest OK. Mieszkamy w tym domu już 12 lat. Dorośliśmy w nim. Staliśmy się rodzicami. Kto wie, co będzie dalej…

Czego się uczycie od tej przestrzeni, a czego od siebie w niej?
Dom jest duży, a przestrzenie otwarte. Chociaż mamy swoje pokoje, indywidualne azyle, wciąż spędzamy ze sobą czas. Niezależnie od tego, jak fajne pokoje stworzylibyśmy dzieciom, wciąż jestem „grzędą na dzieci”. Zdarza mi się na to narzekać, ale staram się doceniać, bo zmiany pewnie nadejdą szybciej, niż się tego spodziewam.
Czy myślicie czasem: „Dobrze, iż nie posłuchaliśmy rozsądku”?
Nie posłuchaliśmy? Wydawało mi się, iż to była rozsądna decyzja. W sam raz skrojona pod nas. Może mieszkanie tu nie jest idealnym rozwiązaniem, ale nie umiem na poważnie wymyślić innego. Gdybanie, iż gdzieś byłoby lepiej, jest tylko gdybaniem. Cieszymy się z własnego kąta i z tego, co mamy.