Rodzice przyjechali na weekend
— Mamo, czyś oszalała?! Jacy rodzice?! — krzyknęła Kinga do słuchawki, omal nie wypuszczając jej z rąk. — Przecież sto razy ci mówiłam, iż z Krzyskiem tylko się spotykamy!
— A co, spotykasz się, to znaczy, iż to niepoważne? — głos matki brzmiał stanowczo i nie wróżył nic dobrego. — Kinga, masz już dwadzieścia siedem lat! Inne w twoim wieku dawno zamężne, dzieci rodzą, a ty wciąż się bawisz! Jego rodzice to porządni ludzie, pracowici, mają trzypokojowe mieszkanie na Mokotowie…
— Mamo! — Kinga zamknęła oczy, próbując powstrzymać ból głowy. — Posłuchaj mnie uważnie. NIE jestem gotowa wychodzić za mąż. NIE chcę o tym rozmawiać z obcymi ludźmi. I w ogóle, powinnaś była ze mną to omówić!
— Za późno na dyskusje — matka wyraźnie się wściekła. — Już do nich zadzwoniłam, przyjadą jutro rano. Krzysztow zresztą wie. Wczoraj z nim rozmawiałam, zgodził się.
Kinga powoli osunęła się na kanapę. Krzysiek się zgodził… Oczywiście, jemu co szkodzi? Mieszcza spokojnie u rodziców, do pracy chodzi co drugi dzień, a tu taka gratka — gotowa narzeczona z własnym mieszkaniem i pensją.
— Mamo, może ich odwołamy? Powiesz, iż zachorowałam…
— Kinguś — głos matki stał się nagle miękki, niemal błagalny. — No zrozum, córeczko. Tak bardzo chcę zobaczyć wnuki! A jak coś mi się stanie, a ty zostaniesz sama? Krzysztow to dobry chłopak, nie pije, nie pali…
— Nie pije? — prychnęła Kinga. — Przecież przedwczoraj ledwo na nogach stał!
— No, święto było! — gwałtownie znalazła odpowiedź matka. — Dobrze, kochanie, przyjdź jutro przed dziesiątą. Już kupiłam kurczaka, tort zamówię…
Rozmowa się urwała. Kinga jeszcze minutę siedziała, wpatrzona w pustkę, po czym gwałtownie wstała i zaczęła chodzić po pokoju. Musiała coś zrobić, ale co? Zabić Krzysztofa? Matkę? A może uciec do koleżanki na działkę i siedzieć tam do poniedziałku?
Telefon zadzwonił ponownie.
— Kinga, to ja — głos Krzysztofa brzmiał winowajczo. — Słuchaj, twoja mama do mnie wczoraj dzwoniła…
— Ty draniu! — westchnęła Kinga. — Mogłeś mnie uprzedzić!
— Myślałem, iż żartuje! Naprawdę! Kto teraz śluby przez swatów urządza? Myślałem, iż pogada i zapomni…
— A kiedy zrozumiałeś, iż to nie żarty?
— Jak moi rodzice zaczęli tort wybierać — przyznał się Krzysiek. — Kinga, może zagramy w tę grę? Posiedzimy, pogadamy, oni się uspokoją…
— Krzysiu, zdajesz sobie sprawę, iż po tym cyrku mama pod konwojem mnie z tobą ożeni? Pewnie już suknię wypatruje!
— No i co? — w jego głosie pojawiły się dziwne nuty. — A co, ja ci nie pasuję?
Kinga zamilkła. Właśnie tu był cały problem. Krzysztow jej się podobał, i to bardzo. Wysoki, przystojny, dobry. Ale było w nim coś… jakby niedociągnięcie. Nigdy sam nie podejmował decyzji. Zawsze radził się mamy, choćby którą koszulę na randkę założyć. A teraz i ślub nie jego pomysł.
— Słuchaj, Krzysiu — zaczęła ostrożnie. — A ty sam chcesz się ożenić? Ze mną, rozumiesz?
— Oczywiście, iż chcę! — odpowiedział zbyt szybko. — To znaczy… w sumie… dobrze się znamy…
— To nie odpowiedź — zmęczona rzuciła Kinga. — Dobrze, zobaczymy się jutro.
Cały wieczór biegała po mieszkaniu, przymierzając raz tę, raz inną sukienkę. Zbyt odświętna — pomyślą, iż się zgadza. Zbyt zwykła — mama będzie tygodniami wykładała, jak trzeba wyglądać na poważne rozmowy. W końcu wybrała szary kostium — elegancko, ale skromnie.
Rano Kinga obudziła się z postanowieniem, żeby wszystko odrzucić. Zadzwoni do mamy, powie, iż zachorowała, albo wyjechała służbowo, albo… Ale telefon milczał, a gdy wykręciła numer matki, nikt nie odebrał. Pewnie już na targu, kupuje przysmaki na stół.
O wpół do dziesiątej Kinga stała przed rodzicielskim domem, nie mogąc się zmusić do wejścia. Sąsiadka podlewała kwiaty na balkonie i ciekawie spoglądała w dół.
— Kinga! — dobiegło z góry. — Wejdź już, na co czekasz!
Matka powitała ją w odświętnym fartuchu i z konspiracyjną miną.
— No i dobrze, iż wcześniej przyszłaś! Pomóż nakryć do stołu. Patrz, jaką śledzikową kupiłam, będzie pod pierzynką! I kawior wzięłam, wprawdzie nie czerwony, ale też dobry…
— Mamo — próbowała wtrącić Kinga, ale matka już ciągnęła ją do kuchni.
— A kostiumik ładny! Poważny taki, służbowy. W sam raz! Rodzice Krzysztowa lubią, jak dziewczyna skromnie się ubiera…
— Skąd wiesz, co lubią?
— Już się znamy! — dumnie oznajmiła matka. — Poznaliśmy się, jak Krzysztow zaświadczenie do lekarza nosił. Mirosława, jego mama, taka miła kobieta! Gadaliśmy z nią pół godziny, opowiadała mi o tobie wszystko…
— O mnie? Co o mnie?
— No, iż ładna, pracowita, mieszkanie własne… Bardzo się cieszą, iż Krzysztow taką narzeczoną znalazł!
Kinga poczuła, jak w środku wszystko wrze. Więc już o niej mówią jak o narzeczonej! A jej zdania nikt nie pytał!
— Mamo, posłuchaj mnie — wzięła matkę za ramiona. — Nie jestem gotowa wychodzić za mąż. Rozumiesz? Nie chcę jeszcze iść do ślubu!
— Nie chcesz? — matka zmarszczyła brwi. — A po co się z chłopakiem spotykasz? Dla zabawy? To nieładnie, Kinguś! Faceta trzeba albo puścić, albo za niego wyjść!
— Ale my tylko się spotykamy! Poznajemy się! Może w ogóle do siebie nie pasujemy!
— Pół roku się spotykacie, co jeszcze poznawać? — zamachała rękami matka. — Za moich czasów ludzie w miesiąc decydowali! A wy ciągle zwlekacie…
Dzwonek do drzwi przerwał ich spór. Matka gwałtownie zdjęła fartuch, poprawiła włosy i uroczyście pomaszerowała do przedpokoju. Kinga została w kuchni,I wtedy Kinga zrozumiała, iż czasem największe decyzje przychodzą niespodziewanie, a życie potrafi zaskakiwać tam, gdzie najmniej się tego spodziewamy.