Rodzina przyjechała i została
Halina Kowalska właśnie wyjmowała z piekarnika szarlotkę, gdy zadzwonili do drzwi. Spojrzała na zegarek wpół do dziesiątej rano. Za wcześnie na gości.
Idę, idę! zawołała, wycierając ręce w fartuch i kierując się do wejścia.
Na progu stała Wanda z mężem Zbigniewem, obwieszeni torbami i walizkami. Kuzynka wyglądała na zmęczoną i zmiętą, a jej mąż marszczył brwi z niezadowoleniem.
Halinko, kochana! zaszczebiotała Wanda, rzucając się w objęcia. Przyjechaliśmy do ciebie! Nie odmówisz przecież rodzinie?
Wanda? Halina spojrzała na gości z dezorientacją. Co się stało? Skąd przyjechaliście?
Z Katowic burknął Zbigniew, wciągając do przedpokoju ogromną walizę. Długo jechaliśmy, przeklęte korki.
Wejdźcie, wejdźcie zakrzątnęła się Halina. Rozbierzcie się. Tylko nie rozumiem… Nie daliście znać.
Wanda zrzuciła kurtkę i powiesiła na wieszaku.
Halinko, widzisz, mamy taką sytuację. Zbyszek stracił pracę, pieniędzy brak. A tu jeszcze mieszkanie musieliśmy sprzedać.
Jak to sprzedać? jęknęła Halina.
No długi były, kredyty machnął ręką Zbigniew. Więc pomyśleliśmy, iż przyjedziemy do ciebie. Mieszkasz sama w trzypokojowym, miejsca starczy dla wszystkich.
Halina stała, mrugając, nie wierząc własnym uszom. Tymczasem Wanda już przeszła do kuchni i wciągała nosem zapachy.
Ojej, jak pachnie! Szarlotka, tak? A my akurat głodni. Całą drogę nie jedliśmy, oszczędzaliśmy.
Siadajcie do stołu zaproponowała gospodyni, wciąż zdezorientowana. Zaraz nastawię herbatę.
Zbigniew rzucił się na krzesło i rozejrzał po mieszkaniu.
Nieźle tu masz, Halina. Remont świeży, meble porządne. Widać, iż samej żyje się wygodnie.
W jego tonie było coś oskarżycielskiego, co ukłuło Halinę. Mieszkała sama od ośmiu lat po śmierci męża, przyzwyczaiła się do ciszy i porządku. Pracowała w bibliotece, zarabiała niewiele, ale starczało na wszystko.
A gdzie wasze rzeczy? spytała, nalewając herbatę.
No tam, w przedpokoju skinęła Wanda. Zbyszek, wnosisz wszystko do pokoju.
Do którego pokoju? ostrożnie zapytała Halina.
No jak to do którego? Do wolnego. Masz przecież trzy.
Wanda, zaczekaj. Najpierw porozmawiajmy. Nie rozumiem, na jak długo przyjechaliście?
Wanda i Zbigniew wymienili spojrzenia.
No, dopóki sprawy się nie poprawią wymijająco odparła kuzynka. Znajdziemy pracę, staniemy na nogi.
A to kiedy mniej więcej będzie?
A kto to wie? Zbigniew odciął sobie sporą kromkę ciasta. Może miesiąc, może pół roku. Zależy od okoliczności.
Halina poczuła, jak ściska ją w środku. Rozumiała, iż odmówić rodzinie w trudnej chwili to nietakt, ale myśl, iż w jej spokojnym życiu pojawią się na stałe lokatorzy, napawała ją przerażeniem.
Halinko, nie wyrzucisz nas na ulicę? Wanda złapała ją za rękę. Jesteśmy rodziną. A w rodzinie trzeba sobie pomagać.
Oczywiście, iż nie wyrzucę westchnęła Halina. Tylko to takie nagłe.
Wieczorem goście już całkiem się rozgoszcili. Zbigniew rozsiadł się na kanapie z pilotem i przeskakiwa