Dzisiaj zapisałam w pamiętniku szczegóły, które długo nosiłam w sobie…
– Boję się… – stanęłam przed klatką schodową, wbijając wzrok w ziemię.
– Czego? Moich rodziców? – pytanie Marka zabrzmiało trochę zaskoczonym tonem, gdy ścisnął moją dłoń.
– Że mnie nie polubią – szepnęłam, czując, jak serce bije mi szybciej.
– Nie denerwuj się. Będzie dobrze. To ja cię kocham i ja jestem twoim przyszłym mężem, nie oni. Chodź – pociągnął mnie delikatnie za sobą.
– Mamę nazywają Weronika Henrykówna. Zapamiętałaś? – instruował, patrząc na mnie badawczo.
Powtórzyłam wolno, ale z głowy wyleciało mi to natychmiast.
– Ojca…
– Tadeusz Marek! – wyrzuciłam szybko. – Chociaż twojemu tacie na imię normalnie. Skąd twoja mama ma takie dziwne drugie imię? Twój dziadek był Niemcem?
– Co? Skąd ci to przyszło do głowy?
Weszliśmy do klatki, a Marek przywołał windę.
– Nazwał ją ojciec, mój dziadek, na cześć swojej żony. Mówił, iż była niezwykłą osobą. Aktorką. Szkoda, iż jej nie poznałem – odszedł za młodu. Ród miał korzenie gdzieś w Anglii…
Windę przyjęliśmy w milczeniu.
– Wszystko w porządku, jestem przy tobie – szepnął i przytulił mnie, gdy drzwi się zamknęły.
Drzwi otworzyła drobna kobieta o krótkich, ciemnych włosach. Wydała mi się zbyt młoda, by być matką Marka. Uśmiechnęła się i skinęła zapraszająco.
Miała na sobie szerokie, beżowe spodnie z lejącego się jedwabiu i białą bluzkę. Dopiero w świetle przedpokoju dostrzegłam drobne zmarszczki, które zdradzały jej wiek.
– Dzień dobry – wydukałam, patrząc na Marka po wsparcie, ale on tylko milczał. Woląc nie ryzykować, nie wymieniłam imienia, tylko spuściłam wzrok.
– Wchodź, Kasiu. Nie stresuj się. Nikt za pierwszym razem nie wymawia mojego imienia prawidłowo – powiedziała z wyrozumiałością, a ja odetchnęłam z ulgą.
– Nie trzeba zdejmować butów. Tadeusz! Gdzie się podziewasz? – zawołała Weronika.
Do pokoju wszedł przystojny, postawny mężczyzna. Przypominał mi amerykańskiego aktora, choć podobieństwo było tylko w aurze. Przy nim Weronika wyglądała jeszcze drobniej. *Jak on musiał wyglądać w młodości, skoro teraz wciąż tak przyciąga wzrok?*
– Tadeusz Marek – przedstawił się, podając mi dłoń. Jego uścisk był ciepły i pewny.
– Siadajcie, zupa zaraz ostygnie – zarządziła Weronika.
– Marek, zaopiekuj się Kasią – powiedział Tadeusz, nalewając wino.
Rozmowa przy stole płynęła. Weronika pytała ostrożnie, sama opowiadając o ich rodzinie. Z każdą minutą czułam się swobodniej – może przez wino, może przez spokój, który tu panował.
– Niech twoi rodzice się nie martwią. Ze ślubem damy radę – zakończyła Weronika ze szczerym uśmiechem.
Ich rodzina wydawała mi się idealna. Moja? Tata przy stole zawsze za dużo pił, mama go uspokajała, a ja czułam tylko wstyd. Gdyby moja rodzina była taka jak ich…
– Co powiedziałeś? – ocknęłam się, gdy Marek coś szepnął.
– Że cię polubili.
– Masz wspaniałych rodziców. Chciałabym, żeby nasze życie wyglądało tak, jak ich. Widać, iż się kochają. A moi… Już widzę, jak się zachowają na weselu.
– Nie martw się. Nie zawiodą. My też się czasem kłócimy, tylko cicho. A propos – wybrałaś już suknię? Chcę, żebyś była najpiękniejsza.
Pocałował mnie, a ja pomyślałam, iż nie chcę iść do salonu z mamą – oszczędza na wszystkim. Zostawała tylko przyjaciółka – Beata. Zadzwoniłam do niej od razu.
Beata gadatliwie opowiadała o wszystkim, w końcu spytała:
– Po co dzwonisz?
– Chcę, żebyś poszła ze mną wybrać suknię ślubną.
– Ślub?! Super! Kiedy?
Umówiłyśmy się na następny dzień w kawiarni. *Boże, jaka ona hałaśliwa* – westchnęłam po rozmowie.
W kawiarni czekałam, gdy nagle zobaczyłam… Tadeusza. Siedział z młodą blondynką, trzymał jej dłoń, coś mówił czule. Potem ją pocałował. *Miałam rację. Romans?*
– Kasia! Jestem! – Beata wpadła jak burza, zwracając uwagę wszystkich.
– Cicho! – syknęłam, ale ona tylko machnęła ręką.
– Muszę iść – wstałam nagle, nie patrząc w stronę Tadeusza.
– Dlaczego? – goniła mnie na ulicy.
– Nic. Boli mnie głowa.
Odetchnęłam dopiero po wyjściu. Zadzwoniłam do Marka po numer Weroniki.
– Weroniko Henrykówno, pomoże mi pani wybrać suknię?
– Oczywiście.
W salonie Weronika wybierała stanowczo. W końcu trafiłyśmy na idealną.
– Zmęczyłam się. Kawy? – zaproponowała.
W tej samej kawiarni. Rozejrzałam się – Tadeusza nie było.
– Weroniko Henrykówno… jak pani z nim wytrzymała? – spytałam w końcu.
– Kocham go – odpowiedziała prosto. – Z czasem przywykłam. Ludzie myślą, iż mu nie pasuję. Ty też?
– Nie!
– On jest jak dziecko. Nie potrafi sobie sam choćby skarpet znaleźć. Mądra kobieta nigdy nie da mężczyźnie odczuć, iż jestem od niego bystrzejsza.
*A jednak sam wybrał swoją kochankę. Powiedzieć?* Zamilkłam.
Kilka dni później znów ich widziałam – wychodzili z jubilera.
Nie wytrzymałam i powiedziałam Markowi.
– To niemożliwe. On kocha mamę – odpowiedział twardo.
Naraziliśmy się na pierwszą kłótnię.
Na urodziny Tadeusza Weronika zaprosiła nas na naradę. Gdy Marek wyszedł, spytała:
– Chcesz o coś zapytać?
– Widziałam… pana Tadeusza z inną kobietą.
Jej oczy pociemniały, ale twarz pozostała spokojna.
– Myślisz, iż nie wiem?
– Jak…?
– Zdradza mnie od lat. Kobiety to czują.
– I pani mu wybacza?
– Kocham go. Wychowałam się w biedzie. Wyszłam za niego, urodziłam Marka. Gdzie mam iść? Z czasem przywykłam. On też nie idealny, ale dla syna zostawiłabym wszystko.
A gdy po latach sama stanęłam przed podobnym wyborem, zrozumiałam, iż miłość czasem wymaga cichej walki – nie o ideał, ale o to, co już się ma.