Rodzina bez skazy

polregion.pl 8 godzin temu

Dzisiaj zapisałam w pamiętniku szczegóły, które długo nosiłam w sobie…

– Boję się… – stanęłam przed klatką schodową, wbijając wzrok w ziemię.

– Czego? Moich rodziców? – pytanie Marka zabrzmiało trochę zaskoczonym tonem, gdy ścisnął moją dłoń.

– Że mnie nie polubią – szepnęłam, czując, jak serce bije mi szybciej.

– Nie denerwuj się. Będzie dobrze. To ja cię kocham i ja jestem twoim przyszłym mężem, nie oni. Chodź – pociągnął mnie delikatnie za sobą.

– Mamę nazywają Weronika Henrykówna. Zapamiętałaś? – instruował, patrząc na mnie badawczo.

Powtórzyłam wolno, ale z głowy wyleciało mi to natychmiast.

– Ojca…

– Tadeusz Marek! – wyrzuciłam szybko. – Chociaż twojemu tacie na imię normalnie. Skąd twoja mama ma takie dziwne drugie imię? Twój dziadek był Niemcem?

– Co? Skąd ci to przyszło do głowy?

Weszliśmy do klatki, a Marek przywołał windę.

– Nazwał ją ojciec, mój dziadek, na cześć swojej żony. Mówił, iż była niezwykłą osobą. Aktorką. Szkoda, iż jej nie poznałem – odszedł za młodu. Ród miał korzenie gdzieś w Anglii…

Windę przyjęliśmy w milczeniu.

– Wszystko w porządku, jestem przy tobie – szepnął i przytulił mnie, gdy drzwi się zamknęły.

Drzwi otworzyła drobna kobieta o krótkich, ciemnych włosach. Wydała mi się zbyt młoda, by być matką Marka. Uśmiechnęła się i skinęła zapraszająco.

Miała na sobie szerokie, beżowe spodnie z lejącego się jedwabiu i białą bluzkę. Dopiero w świetle przedpokoju dostrzegłam drobne zmarszczki, które zdradzały jej wiek.

– Dzień dobry – wydukałam, patrząc na Marka po wsparcie, ale on tylko milczał. Woląc nie ryzykować, nie wymieniłam imienia, tylko spuściłam wzrok.

– Wchodź, Kasiu. Nie stresuj się. Nikt za pierwszym razem nie wymawia mojego imienia prawidłowo – powiedziała z wyrozumiałością, a ja odetchnęłam z ulgą.

– Nie trzeba zdejmować butów. Tadeusz! Gdzie się podziewasz? – zawołała Weronika.

Do pokoju wszedł przystojny, postawny mężczyzna. Przypominał mi amerykańskiego aktora, choć podobieństwo było tylko w aurze. Przy nim Weronika wyglądała jeszcze drobniej. *Jak on musiał wyglądać w młodości, skoro teraz wciąż tak przyciąga wzrok?*

– Tadeusz Marek – przedstawił się, podając mi dłoń. Jego uścisk był ciepły i pewny.

– Siadajcie, zupa zaraz ostygnie – zarządziła Weronika.

– Marek, zaopiekuj się Kasią – powiedział Tadeusz, nalewając wino.

Rozmowa przy stole płynęła. Weronika pytała ostrożnie, sama opowiadając o ich rodzinie. Z każdą minutą czułam się swobodniej – może przez wino, może przez spokój, który tu panował.

– Niech twoi rodzice się nie martwią. Ze ślubem damy radę – zakończyła Weronika ze szczerym uśmiechem.

Ich rodzina wydawała mi się idealna. Moja? Tata przy stole zawsze za dużo pił, mama go uspokajała, a ja czułam tylko wstyd. Gdyby moja rodzina była taka jak ich…

– Co powiedziałeś? – ocknęłam się, gdy Marek coś szepnął.

– Że cię polubili.

– Masz wspaniałych rodziców. Chciałabym, żeby nasze życie wyglądało tak, jak ich. Widać, iż się kochają. A moi… Już widzę, jak się zachowają na weselu.

– Nie martw się. Nie zawiodą. My też się czasem kłócimy, tylko cicho. A propos – wybrałaś już suknię? Chcę, żebyś była najpiękniejsza.

Pocałował mnie, a ja pomyślałam, iż nie chcę iść do salonu z mamą – oszczędza na wszystkim. Zostawała tylko przyjaciółka – Beata. Zadzwoniłam do niej od razu.

Beata gadatliwie opowiadała o wszystkim, w końcu spytała:

– Po co dzwonisz?

– Chcę, żebyś poszła ze mną wybrać suknię ślubną.

– Ślub?! Super! Kiedy?

Umówiłyśmy się na następny dzień w kawiarni. *Boże, jaka ona hałaśliwa* – westchnęłam po rozmowie.

W kawiarni czekałam, gdy nagle zobaczyłam… Tadeusza. Siedział z młodą blondynką, trzymał jej dłoń, coś mówił czule. Potem ją pocałował. *Miałam rację. Romans?*

– Kasia! Jestem! – Beata wpadła jak burza, zwracając uwagę wszystkich.

– Cicho! – syknęłam, ale ona tylko machnęła ręką.

– Muszę iść – wstałam nagle, nie patrząc w stronę Tadeusza.

– Dlaczego? – goniła mnie na ulicy.

– Nic. Boli mnie głowa.

Odetchnęłam dopiero po wyjściu. Zadzwoniłam do Marka po numer Weroniki.

– Weroniko Henrykówno, pomoże mi pani wybrać suknię?

– Oczywiście.

W salonie Weronika wybierała stanowczo. W końcu trafiłyśmy na idealną.

– Zmęczyłam się. Kawy? – zaproponowała.

W tej samej kawiarni. Rozejrzałam się – Tadeusza nie było.

– Weroniko Henrykówno… jak pani z nim wytrzymała? – spytałam w końcu.

– Kocham go – odpowiedziała prosto. – Z czasem przywykłam. Ludzie myślą, iż mu nie pasuję. Ty też?

– Nie!

– On jest jak dziecko. Nie potrafi sobie sam choćby skarpet znaleźć. Mądra kobieta nigdy nie da mężczyźnie odczuć, iż jestem od niego bystrzejsza.

*A jednak sam wybrał swoją kochankę. Powiedzieć?* Zamilkłam.

Kilka dni później znów ich widziałam – wychodzili z jubilera.

Nie wytrzymałam i powiedziałam Markowi.

– To niemożliwe. On kocha mamę – odpowiedział twardo.

Naraziliśmy się na pierwszą kłótnię.

Na urodziny Tadeusza Weronika zaprosiła nas na naradę. Gdy Marek wyszedł, spytała:

– Chcesz o coś zapytać?

– Widziałam… pana Tadeusza z inną kobietą.

Jej oczy pociemniały, ale twarz pozostała spokojna.

– Myślisz, iż nie wiem?

– Jak…?

– Zdradza mnie od lat. Kobiety to czują.

– I pani mu wybacza?

– Kocham go. Wychowałam się w biedzie. Wyszłam za niego, urodziłam Marka. Gdzie mam iść? Z czasem przywykłam. On też nie idealny, ale dla syna zostawiłabym wszystko.

A gdy po latach sama stanęłam przed podobnym wyborem, zrozumiałam, iż miłość czasem wymaga cichej walki – nie o ideał, ale o to, co już się ma.

Idź do oryginalnego materiału