Pierwsza za mąż wyszła starsza córka. Po rozwodzie wróciła z dwójką dzieci. Teraz w małym mieszkaniu mieszkali rodzice, starsza córka z dwoma synkami, babcia i Marysia – razem siedem osób. Rodzina nie może się już doczekać, kiedy Marysia wreszcie wyprowadzi się z domu. Już teraz są gotowi spakować jej walizki i sami szukają dla niej męża.
– Moi rodzice, siostra z dwójką dzieci, babcia i ja. W sumie siedmioro! – wylicza 23-letnia Marysia. – I wszyscy razem mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu. Koleżanki pytają mnie, jak my się tam w ogóle mieścimy. Nikogo nie zapraszam w gości – nie ma gdzie usiąść choćby dla jednej osoby.
To mieszkanie rodzice Marysi dostali kiedyś od państwa. W tamtych czasach, po latach życia w ciasnej kamienicy, wydawało się pałacem – ogromna jak na standardy kuchnia, dwa oddzielne pokoje, porządny przedpokój. Większość koleżanek mamy mieszkała dużo skromniej, a choćby ich trzypokojowe mieszkania przegrywały z tym lokum pod każdym względem.
Marysia urodziła się już w tym „pałacu”, który dziś nikt tak by nie nazwał.
Dziesięć lat temu rodzice byli zmuszeni zabrać do siebie z wioski babcię, mamę taty. Już wtedy zrobiło się ciasno: rodzice w jednym pokoju, Marysia z siostrą w drugim, do nich doszła jeszcze babcia. Wtedy nie był to wielki problem – babcia na pół roku, od maja do października, jeździła do siostry na wieś. Starsza siostra szykowała się do ślubu – z wielkiej, prawdziwie romantycznej miłości.
Rodzice tak właśnie wyobrażali sobie przyszłość – dziewczynki dorosną, wyjdą za mąż i wyprowadzą się. A jeżeli którejś powinie się noga, zawsze mogą wrócić. Ale przecież niemożliwe, żeby obu nie wyszło…
Zorganizowali starszej córce piękne wesele, ona odeszła do „szczęśliwego nowego życia”, a w mieszkaniu nagle zrobiło się luźniej: rodzice, którzy całe dnie spędzali w pracy, Marysia z babcią, która była wtedy jeszcze sprawna i dbała o dom – sprzątała, gotowała pyszne obiady.
Ale euforia nie trwała długo. Małżeństwo siostry się rozpadło i dwa lata temu wróciła do rodzinnego mieszkania – z dwójką małych synów.
Od tego czasu nie żyją, tylko jakoś wegetują razem.
Babcia podupadła na zdrowiu, prawie nie wstaje z łóżka. Chłopcy biegają i krzyczą po całym mieszkaniu, a siostra obraża się, gdy ktoś próbuje ich uspokoić. Atmosfera jest napięta, ciągłe kłótnie o drobiazgi, w każdym kącie walają się rzeczy, nikt nie ma swojego kąta. Mama zrezygnowała z pracy, żeby zajmować się wnukami i chorą teściową. Pracują tylko trzy osoby – Marysia, jej siostra i ojciec – ale pieniędzy wciąż brakuje.
Marysia wciąż studiuje, więc porządnie zarabiać zacznie dopiero za kilka lat. Wynająć mieszkanie nie ma za co, a choćby gdyby, to oddawanie dwóch trzecich pensji za cudze cztery ściany wydaje się jej bez sensu. Na własne mieszkanie w tej rodzinie nie ma szans nikt – poza Marysią.
Rodzina marzy o tym, żeby Marysia wyszła za mąż i wyprowadziła się. Wtedy wszystkim zrobiłoby się lżej.
Póki nie miała nikogo, nikt o tym głośno nie mówił. Ale odkąd zaczęła spotykać się ze Stefanem, temat stał się gorący. Chłopak ma „pełen pakiet” – samochód, dobrą pracę, a co najważniejsze – własne dwupokojowe mieszkanie. Na pierwszy rzut oka jest w porządku, chociaż Marysię już teraz niepokoją pewne cechy w jego charakterze i zachowaniu. Dostrzega drobne sygnały, które mogą zwiastować przyszłe problemy.
Nie jest pewna, czy Stefan to ten mężczyzna, z którym chciałaby spędzić życie i dla którego z euforią urodziłaby dziecko. Konkretów mu zarzucić nie może, ale intuicja podpowiada jej, iż coś jest nie tak.
Rodzina tymczasem najchętniej już dziś spakowałaby Marysi rzeczy: „Dziewczyno, po co zwlekać? Facet porządny, ma mieszkanie, bierze cię – działaj, póki chce! Gdzie znajdziesz lepszą okazję?”
Radzą jej, żeby nie czekała na wielką miłość, bo może się nie doczekać. Albo się doczeka, i skończy jak starsza siostra – rozczarowana, z dwójką dzieci w domu rodziców.
Marysia coraz częściej o tym myśli. Sama ma już dość ciasnoty i napiętej atmosfery. Ale boi się, iż jeżeli pójdzie na kompromis i popełni błąd, skończy jeszcze gorzej niż jej siostra.