Rodzice męża postanowili przeprowadzić się do nas na starość, nie pytając mnie o zdanie
Marek, słyszysz, co do Ciebie mówię? Twoja mama właśnie dzwoniła i mówiła, iż już sprzedają dom! Sprzedają dom, Marek! A za miesiąc będą tutaj! Kasia trzymała telefon tak mocno, iż kostki u palców zbielały, a głos zamienił się w krzyk, którego nie mogła powstrzymać.
Marek, leżący na kanapie z tabletem, powoli podniósł wzrok.
Kasiu, po co ta panika? To nie jutro. Miesiąc to sporo czasu. I poza tym nie jedziemy do naszej kawalerki, tylko do naszego miasta.
Do jakiego miasta?! Kasia błądziła po pokoju, potykając się o porozrzucane zabawki Antosia. Jadwiga wprost powiedziała: Najpierw zamieszkamy u was, póki szukamy czegoś lepszego. Najpierw! Wiesz, ile to może potrwać? Rok? Dwa? Mamy czterdzieści metrów kwadratowych, Marek! Czterdzieści! My, Antoś i jeszcze dwie osoby starsze ze swoimi przyzwyczajeniami, chorobami i skrzyniami?!
Marek odłożył tablet i przycisnął palce do nosa. Jego wyraz twarzy był jakby cierpiał z powodu przemieszczania się od wielkich spraw świata do jakiegoś absurdalnego apokalipsy.
Nie wypędzę ich na ulicę. To starzy ludzie. Ciężko im w wsi, dom duży, ogródek, trzeba odśnieżać. Ojciec złamał plecy w zeszłym roku, matka ma nadciśnienie. Potrzebują opieki. A my tu, pod ręką.
Opieka? Twoja mama ma sześćdziesiąt pięć lat, przez cały czas pracuje w gminie i wogródku ora jak traktor. Ojciec ma siedemdziesiąt, chodzi na ryby dwadzieścia kilometrów pieszo. Jaka opieka? Po prostu nudno im i chcą bliżej dzieci. Tylko zapomnieli zapytać nas!
Kasiu, przestań histeryzować. To moi rodzice. Muszę im pomóc. Może wynajmiemy im mieszkanie na początek.
Na co? Płacimy kredyt hipoteczny, kredyt na auto, przedszkole. Po wypłacie zostaje nam trzy tysiące zł. Jaka wynajmowana kawalerka?
No, sprzedają dom, pieniądze się pojawią
Dom na uboczu, trzysta kilometrów od cywilizacji? Za ile go sprzedadzą? Milion? W mieście za taką kasę kupimy garaż albo stodole na obrzeżu. Rozumiesz, iż przyjeżdżają tu na stałe?
Kasia opadła na fotel, patrząc na rozgrywający się kataklizm w zwolnionym tempie. Jadwiga kobieta stanowcza, hałaśliwa, lubiąca rozkazywać i Wojciech cichy, ale uparty, z nałogiem palenia Prima i słuchania radia na pełną głośność, bo słyszy już słabo. Ich małe, wykończone mieszkanie kryło jedyny zakątek ciszy łazienkę, i to połączoną z kuchnią.
Nie pozwolę im mieszkać z nami powiedziała cicho, ale stanowczo. Na wizytę proszę. Na tydzień w porządku. Ale na stałe nie.
Marek spojrzał na nią z dezaprobatą.
Jesteś okrutna, Kasiu. To rodzina.
To moja rodzina. Ja, Ty i Antoś. I będę ich bronić.
Od tamtej rozmowy minął miesiąc miesiąc ognia i niepokoju. Kasia proponowała różne rozwiązania: niech najpierw sprzedadzą dom, włożą pieniądze do banku, przyjadą na zwiad, wynająją mieszkanie. Marek tylko wzruszał ramionami: Mama mówi, iż kupujący już jest, zadatek wpłacili.
Jadwiga dzwoniła codziennie.
Kasiu, tu przeglądam konserwy ogórki, pomidorki, leczo. Wszystko wam przywieziemy! Antoś lubi babcine ogórki, a ja wezmę moją puchową pierzynę i położymy na waszym kanapie, bo zimno. I dywan, ten czerwony, pamiętasz? Wasza podłoga goła, zimno, dziecko cierpi. Położymy dywan będzie pięknie!
Kasia słuchała, czując jak siwe się jej włosy. Dywan, pierzyna, ich skandynawski minimalizm.
Jadwiga, nie potrzebujemy dywanu. Mamy ogrzewanie podłogowe. I nie ma miejsca na tyle konserw, żeby je trzymać.
O znajdziemy miejsce! Na balkon wyłożymy! A dywan tworzy przytulność. Ty, Kasiu, jesteś młoda, nie rozumiesz.
Dzień X nadszedł w sobotę. Marek od rana był nerwowy, biegał po mieszkaniu, przestawiał rzeczy, próbując znaleźć choć odrobinę przestrzeni. Antosa wysłali do mamy Kasi, żeby nie przeszkadzał.
W południe podjechała mała furgonetka. Z niej wyszedł Wojciech z kijkiem, wesoły, i Jadwiga, dowodząca załogą jak generał na paradzie.
Uważajcie! To zastawa! Nie rozbijcie! Nie przewracajcie kartonu z sadzonkami!
Kasia patrzyła przez okno i liczyła pudła. Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści Woreczki, węzły, stary kinkiet, narty (!), i oczywiście zwinięty w rulon czerwony dywan.
Marek, gdzie to wszystko położymy? szepnęła.
Zajmiemy się tym mruknął mąż i pobiegł witać gości.
Dwie godziny zamieniły przedpokój w klatkę. Kartony stały w korytarzu, w kuchni, w pokoju. Jadwiga, nie zdejmując butów, chodziła po mieszkaniu, wydając rozkazy.
Ten szafa się przesuwa. Tu postawimy mój komod. Jest stary, dębowy, nie z płyt. Kolo, przynieś komod!
Jadwigo, jaki komod? błagała Kasia. Nie ma miejsca!
Znajdziesz! odcięła teściowa. Nie wyrzucaj na śmietnik.
Wieczorem mieszkanie stało się składem. W jedynej pokojowej części, którą Kasia z miłością wyznaczyła na sypialnię i pokój dziecka, panował chaos. Kanapa rodziców Marka (tak, przywieźli własną) wciśnięta w róg, zasłaniająca okno. Telewizor Wojciecha postawiono na stoliku, zasłaniając połowę ekranu płytki Nelli.
No i, przynajmniej możemy żyć zadowolona przyglądała się Jadwiga, wycierając pot z czoła. Tęskno, ale w tłoku nie ma wstydu. Kasieńko, postaw czajnik, głodny jestem po drodze.
Kolacja w napiętej atmosferze. Wojciech warczał herbatą, Jadwiga krytykowała zupę Kasi (zbyt rzadka, gotuję na kościach), a Marek przyklejony do talerza nie odważył się spojrzeć na żonę.
Dobra, dzieci odłożyła teściowa. Dom sprzedaliśmy, pieniądze w notesie. Nie kupujemy teraz, ceny szalone, pośrednicy oszuści. Zostaniemy u was, obejrzymy okolicę, może wybierzemy działkę. Nie macie nic przeciw?
Kasia otworzyła usta, by sprzeciwić się, ale Marek wyprzedził ją:
Oczywiście, mamo. Mieszkajcie tyle, ile potrzebujecie.
Kasia kopnęła go pod stołem, ale on nie drgnął.
Zaczęły się codzienne koszmary. Poranki od szóstej. Wojciech wstawał, szurał do toalety, potem do kuchni, włączał radia Disco Polo i palił w oknie, choć Kasia setki razy prosiła, by nie palił w mieszkaniu. Dym wlewał się do pokoju.
Wojciechu, proszę, pal na klatce! prosiła Kasia, kaszląc.
Daj spokój, córeczko, zimno tam, przeciągi odrzucał teść. Ja tu palę.
O siódmej wstawała Jadwiga i rozbrzmiewały garnki. Zdecydowała, iż sama gotuje, twierdząc, iż Kasia męża głodnym nie zostawi.
Owsianka na wodzie to nie jedzenie! wołała, mieszając smażone boczku i jajka. Marek potrzebuje siły, pracuje.
Zapach smażonego boczku przeszywał ubrania, włosy, zasłony. Kasia, zwolenniczka zdrowej diety, patrzyła w przerażeniu na tłuste plamy na płycie i stole.
Wieczorem, gdy wracali z pracy, czekał rozliczeniowy przegląd.
Kasiu, po co nie prasujesz bielizny? witała teściowa w progu. W szafie masz zmarszczone prześcieradła. Nieporządek. Prasowałam wszystko.
Dziękuję, Jadwigo, ale nie wchodź do moich szaf, odpowiedziała Kasia, trzymając się na krawędzi wyczerpania.
Chcę pomóc! Jesteś niewdzięczna.
Antos też nie miał spokoju. Babcia podsuwała mu cukierki (dzieciak chce słodyczy!), chociaż miał alergię, pozwalała oglądać kreskówki do północy i znosiła kary rodziców.
Nie karz go! krzyczała, gdy Kasia próbowała pouczyć chłopca za porozrzucane klocki. Mały, babcia posprząta.
Autorytet rodziców topniał na oczy. Antos gwałtownie zrozumiał, kto teraz rządzi w domu, i biegł z żalem do babci po każdą wymówkę.
Po dwóch tygodniach Kasia była na krawędzi załamania. Marek starał się zostawać dłużej w pracy, przychodząc, gdy rodzice już spali.
Marek, to już nie może tak trwać rzekła Kasia w sobotę rano, zamknięci w łazience, jedynym miejscu, gdzie mogli porozmawiać bez świadków. Nie szukają mieszkania. Nie przeglądają ogłoszeń. Osiedlili się. Widzisz? Twoja mama już przeszczepiła moje kwiaty do swoich doniczek!
Kasieńko, wytrzyj. Porozmawiam z nimi w weekend.
Obiecałeś rozmawiać tydzień temu! Marek, albo wyjadą, albo wezmę Antosa i wyjadę do mamy. Wybierz.
Marek pobladł. Ultimaty nie były jego mocą, ale rozumiał, iż żona nie żartuje.
W niedzielę przy obiedzie.
Mamo, tato zaczął Marek, nerwowo dźwigając serwetkę. My z Kasią pomyśleliśmy Może warto już patrzeć na mieszkania? Ceny rosną, pieniądze tracą na wartości. I jest nam ciasno.
Jadwiga zamarła z łyżką w jamie. Wojciech przyciszył radio.
Ciasno? spytała teściowa, głos drżał. Czy przeszkadzamy? Czy rodzice przeszkadzają? Staramy się! Gotuję, sprzątam, opiekuję się wnukiem! A wy nas wypędzacie?
Nikt nie wypędza. Po prostu każdy potrzebuje swojej przestrzeni. Przecież chcieliście osobnego lokum.
Chcieliśmy Zastanowiliśmy się, po co wydawać pieniądze? Jesteśmy już starzy, kilka nam potrzeba. A pieniądze wam się przydadzą. Zostawimy spadek! Teraz możemy razem mieszkać. Wspólne kamienice nie narzekają. A my rodzina!
Nie wykrzyknęła Kasia. Nie będziemy mieszkać razem. To niemożliwe. Mamy różne rytmy, różne przyzwyczajenia. Nie mogę spać przy telewizorze, nie mogę oddychać dymem. Chcę być panią w swojej kuchni.
Jadwiga rozpruła ręce.
To co! Nie podoba się nam synowej! Palimy inaczej, oddychamy inaczej! Marek, słyszysz? Żona twoich rodziców ich wypędza!
Mamo, Kasia ma rację szepnął Marek. Kochamy was, ale musimy mieszkać osobno. Jutro obejrzymy oferty. Mam już pośrednika.
Jadwiga wyrzuciła łyżkę, rozlewając zupę po serwetce.
Niewdzięczni! Sprzedaliśmy dom, zostawiliśmy wszystko, by być blisko! A wy Kolo, pakuj się! Odjeżdżamy!
Gdzie? zdziwił się Wojciech. W nocy?
Do hotelu! Albo na dworzec! Bo nie chcemy już dzieci!
Spektakl się rozpoczął. Jadwiga piła walerianę, łapała się za serce, pakowała walizki, płakała. Marek biegał wokół, przepraszał, tłumaczył. Kasia siedziała w kącie i patrzyła na ten cyrk. Wiedziała, iż jeżeli teraz podda się, zostaną na zawsze.
Jadwigo powiedziała, gdy emocje nieco ustąpiły nikt nie pojedzie na dworzec. Wynajmiemy wam mieszkanie od razu. Dobre, blisko nas. Będziecie przychodzić w gości, zabierać Antosa na spacery. Ale będziecie mieszkać osobno. To nie podlega dyskusji.
Nie liczycie się z nami! wykrzyknęła teściowa. Jesteśmy obce!
W końcu, pod koniec dnia, udało się dojść do porozumienia. Marek znalazł przez znajomych pustą dwójkę w sąsiednim bloku. Właściciele nie mieli nic przeciwko wynajmowi na kilkaW końcu, pod koniec dnia, udało się dojść do porozumienia.








