Rodzeństwo? Dziękuję, już wystarczy…

twojacena.pl 15 godzin temu

Dawno już przestałam otwierać drzwi własnej siostrze. Ani telefonów, ani wizyt, ani odrobiny zainteresowania – tylko cisza. Może brzmi to okrutnie, ale jedynie dla tych, którzy nie znają całej prawdy. Po prostu nie miałam już siły być jednocześnie matką, gospodynią i darmową terapeutką. Siostra wyczerpała mnie do cna. Choć przecież to ta sama krew, czułam się, jakby wtargnął do mnie nieproszony gość, który wysysa energię, choćby nie mówiąc „dziękuję”.

Nasza rodzina była, delikatnie mówiąc, nietypowa. Wyobraźcie sobie: mama i ja zaszłyśmy w ciążę niemal w tym samym czasie. Miałam dwadzieścia lat, ona czterdzieści dwa. Ja urodziłam bliźniaki, ona – trzecie dziecko. Do tego nasza najmłodsza siostra, Kasia, która wtedy skończyła osiemnaście lat. Chaos? Tak. Wesoło? Niekoniecznie. Zwłaszcza gdy na twoich barkach leżą dwójka maluchów, dom, codzienność i siostra, która uznała, iż twoje mieszkanie to jej letniskowy azyl.

Z moimi chłopcami było tak: z mężem planowaliśmy dziecko, choć bliźniaki okazały się niespodzianką. Dowiedziałam się późno, gdy brzuch zdradzał już wszystkie sekrety. Ale nie poddałam się – uznaliśmy to za dar losu. Od tamtej pory, przez rok i trzy miesiące, żyłam w trybie nieustannego pośpiechu: pieluchy, kaszki, krzyki, sprzątanie, pranie, gotowanie i te rzadkie chwile ciszy, gdy dzieci wreszcie zasnęły.

A Kasia? Kasia uznała, iż mama wymaga za dużo, i uciekła. I zgadnijcie dokąd? Do mnie. Nie na kilka dni, tylko na stałe. Oficjalnie – pomagała z siostrzeńcami. W rzeczywistości – całymi dniami w telefonie, dojadała moje obiady i opowiadała mamie, jak to „padła ze zmęczenia, pomagając siostrze”. Obłuda? W najczystszej postaci.

Studia? Nie poszła. Praca? Zwolniła się. Cele? Żadnych. Za to roszczeń – jak u ministra. Gdy prosiłam ją, by choć odrobinę pomogła w domu, natychmiast przypominała, jak to „mama ją wykończyła” i iż „musi odpocząć”. Próbowałam nie reagować, przymykać oczy, wierzyć, iż w końcu się opamięta i zacznie pomagać. Ach, cóż za złudzenia. W zamian – zero inicjatywy, zero wdzięczności i morze pretensji.

I w końcu mnie poniosło. Dzień był, jak zwykle, ciężki: dzieci marudziły, obiad na kuchence, pranie w bębnie, sama choćby nie zdążyłam zjeść. A Kasia podchodzi i prosi… żebym zaprosiła jej koleżankę. Do mojego domu. Gdy ja ledwie żyłam, ona chciała sobie pogawędzić z kumpelą. To była kropla, która przelała czarę.

Wyłączyłam gaz, otarłam ręce i spokojnie powiedziałam: „Pakuj się. Do domu”. Nie chcę jej więcej u siebie. Samo życie jest wystarczająco trudne, a z taką „pomocnicą” – to już zupełnie nie do zniesienia. Nie jestem ze stali. Cierpliwość też ma granice. Niech teraz tłumaczy mamie, dlaczego nie chowa się już u siostry. A ja wreszcie odetchnę – w ciszy, choćby jeżeli z dwojgiem dzieci na rękach.

Idź do oryginalnego materiału