Robię, co chcę, w moim własnym świecie – nie podoba się, to nie musisz być!

twojacena.pl 9 godzin temu

„Co chcę, to będę robić. To też moje mieszkanie. Nie podoba ci się – wynoś się!” – warknął Krzysztof, patrząc spode łba na matkę.

Barbara wyszła z klatki schodowej. Łzy zasłaniały jej oczy. Dotarła do ławki na placu zabaw i ciężko na nią opadła. Ciasniej otuliła się płaszczem. Choć czerwiec zbliżał się do połowy, wieczory i noce były chłodne. Obiecana przez meteorologów fala upałów nie nadchodziła.

Zadrżała, wsuwając dłonie do kieszeni. Posiedzi tutaj, aż zmarznie do końca, ale co potem? Gdzie ma iść? Dożyła tego, iż syn wyrzucił ją z domu. Łkając, oparła twarz w dłoniach. Całe życie mieszkała w tym budynku, stąd pojechała do urzędu stanu cywilnego, tu przyniosła syna ze szpitala. Syn…

***

„Mamo, jedziemy z klasą na majówkę do Krakowa” – oznajmił Krzysiek od progu, rzucając plecak na podłogę.

„Mamo, słyszysz?” – stał już w drzwiach kuchni i patrzył na matkę, która przy zlewie obierała ziemniaki. Wpatrując się w jej nieruchome plecy, domyślił się, iż raczej nie pojedzie. Ale spróbował jeszcze raz.

„Mamo, dasz mi pieniądze?” – zapytał, podnosząc głos ponad szum wody.

„Ile?” – odparła, nie odwracając się.

„Bilet tam i z powrotem, hostel, jedzenie, bilety do muzeów…” – wyrecytował z pamięci.

„Ile?” – powtórzyła zirytowana, wrzucając ziemniaka do garnka z wodą. Krople prysnęły jej na twarz i bluzkę.

Barbara rzuciła nóż do zlewu i odwróciła się do syna.

„Rozumiem” – Krzysztof spuścił głowę i powlókł się do swojego pokoju.

„Nie mam dodatkowych pieniędzy. Nie drukuję ich, tylko zarabiam. Na jesień musimy kupić ci buty. Wiosnę ledwo przetrwałeś w starych. Kurtka też potrzebna, w starej rękawy już za krótkie” – głos matki dogonił go przy drzwiach, popychając w plecy.

Krzysztof zatrzasnął za sobą drzwi. Ale słowa matki i tu docierały, choć mniej wyraźnie.

„Wszyscy jadą, a ja nie” – mruknął pod nosem. „Też chcę do Krakowa!” – krzyknął głośniej.

Głos mu się załamał, słychać było ostatnie próby powstrzymania łez.

Matka pewnie go nie słyszała, ale odpowiedziała, jakby na przekór:

„Najeździsz się jeszcze. Jak dorośniesz, zarobisz, to choćby do Ameryki pojedziesz” – wrzasnęła z kuchni.

Krzysiek połykał łzy.

„A ojca zapytaj. On ci nigdy nie kupił choćby zabawki. Na urodziny jakieś tanie samochodziki. Poza alimentami grosza na ciebie nie wydał. I co kupisz za te grosze? Rośniesz, wszystko ci się pali, a ceny ubrań…” – leciało z kuchni.

Krzysiek założył słuchawki, ale krzyk matki przedzierał się i przez nie. Otrząsną łzy pięścią. Dlaczego sam na to nie wpadł? Gdy ojciec odchodził, powiedział, iż jeżeli będzie trzeba, ma się zgłosić. Teraz właśnie była taka potrzeba. Postanowił nie zwlekać i zadzwonić. Ale nie miał telefonu.

Cicho uchylił drzwi, wyjrzał na korytarz. Matka w kuchni grzmiała garnkami, coś mamrocząc. Krzysiek przemknął do przedpokoju, wciągnął adidasy i wyszedł, ostrożnie zamykając drzwi, by zamek nie zaskoczył. Zbiegł po schodach, podbiegł do sąsiedniego bloku, do Darka Kowalskiego. U nich był domowy telefon.

Darek ucieszył się, widząc go.

„Muszę zadzwonić” – powiedział Krzysiek, sięgając po słuchawkę. gwałtownie wykręcił numer i przyłożył do ucha, łapiąc oddech, gdy rozlegały się sygnały.

Już miał odłożyć, gdy ktoś odebrał.

„Tato, cześć!” – zawołał radośnie.

„Kto mówi?” – padło chłodne pytanie.

Krzysiek spojrzał na Darka, który tylko wzruszył ramionami. Odwrócił się.

„To ja, Krzysiek.”

„Jaki Krzysiek?”

„Tato?!” – krzyknął rozpaczliwie, ale w odpowiedzi usłyszał tylko sygnał zajętości.

Odłożył słuchawkę, ledwie powstrzymując płacz.

„Co się stało?” – spytał Darek.

„Nie jadę do Krakowa. Matka nie da pieniędzy, a ojciec się odciął.” – warknął Krzysiek.

„Mogę poprosić rodziców. Powiem, iż to ważne. Dadzą, a ja ci pożyczę” – zaproponował Darek.

„Nie. Rodzice się dowiedzą, będzie awantura. Przeżyję.” – Wyszedł bez słowa.

Gdy Krzysiek był mały, matka całowała go, nazywała kotkiem, słoneczkiem i kupowała zabawki, choćby gdy nie prosił.

A potem jakby ją podmieniono. Ojciec odszedł, a ona stała się nerwowa, złośliwa, krzyczała, szarpała go za każdą psotę, czasem choćby dała klapsa albo kuksańca. A to bolało bardziej niż lanie. Żadnego czułego słowa, tylko krzyki i kuksańce.

Krzysiek choćby myślał o ucieczce. Ale bez pieniędzy daleko nie zajdzie. Ma dopiero jedenaście lat, nikt go nie zatrudni.

„Nie prosiłem, żeby mnie rodzić. Pech. Urodziłbym się u Darka, żyłbym jak król…” – myślał, wchodząc po schodach.

W wieku czternastu lat przyzwyczaił się do krzyków matki. Po prostu wychodził z domu i wałęsał się po ulicach. Albo zamykał w pokoju, puszczając muzykę na cały regulator.

W liceum szukał czułości u dziewczyn. Ale jeżeli któraś nie chciała się całować, od razu ją porzucał – tak samo chciał zrobić z matką. Do domu zaglądał tylko spać. Leżał w nocy z otwartymi oczami, przeklinając los, matkę, ojca i całe swoje przeklęte życie.

Nie uczył się, ale czasem łapał choćby czwórki. Spróbował wszystkiego – papierosów, wina, wódki, zioła. Brakowało pieniędzy, więc gwałtownie przestał, zanim się uzależnił.

Pewnej nocy wrócił o pierwszej. Matka czekała w przedpokoju i od razu zaczęła krzyczeć. Gdy zamachnęła się, żeby uderzyć, złapał jej rękę i ścisnął. Matka jęknęła z bólu.

„Nie waż się na mnie krzyczeć! Słyszysz?!” – warknął, odepchnął jej dłoń i wszedł doBarbara powoli otworzyła oczy, poczuła dłoń syna na swoim ramieniu i w końcu zrozumiała, iż choćby po wszystkim, co między nimi zaszło, jest wciąż jego matką, a on – choć zbuntowany i zraniony – w głębi serca wciąż ją kocha.

Idź do oryginalnego materiału