— Co chcę, to zrobię! To też moje mieszkanie! Nie podoba ci się – wynoś się! — warknął Krzysiek, patrząc spode łba na matkę.
Elżbieta wyszła z klatki schodowej. Łzy zasłaniały jej wzrok. Dotarła do ławki na podwórkowym placu zabaw i ciężko na nią opadła. Szczelniej otuliła się płaszczem. Choć czerwiec zbliżał się ku połowie, wieczory i noce były chłodne. Obiecana przez synoptyków fala upałów jakoś nie nadchodziła.
Wzdrygnęła się, wsuwając dłonie do kieszeni. Posiedzi tu, aż zmarznie na kość, a potem co? Gdzie pójść? Dożyła tego – syn wyrzucił ją z domu. Westyluchnęła bezradnie. Całe życie spędziła w tym mieszkaniu – stąd jechała do urzędu stanu cywilnego, tu przyniosła Krzysia ze szpitala. Syn…
***
— Mamo, jedziemy z klasą na majówkę do Krakowa — oznajmił Krzysiek z progu, rzucając plecak na podłogę.
— Mamo, słyszysz? — stał już w drzwiach kuchni, patrząc na matkę obiervającą przy zlewie ziemniaki. Po jej zesztywchniałych plecach od razu zrozumiał, iż wyprawa raczej mu nie grozi. Ale spróbował jeszcze raz.
— Mamo, dasz pieniądze? — zapytał, przekrzykując szum wody.
— Ile? — odparła, nie odwracając się.
— Bilet tam i z powrotem, hostel, na jedzenie i bilety do muzeów… — wyrecytował jak z nut.
— *Ile?!* — powtórzyła zirytowana, wrzucając obranego ziemniaka do garnka. Krople wody prysnęły jej na twarz i zmoczyły sukienkę na piersiach.
Elżbieta cisnęła nóż do zlewu i odwróciła się do syna.
— Jasne. — Krzysiek spuścił głowę i powlókł się do pokoju.
— Nie mam pieniędzy do wydawania. Nie rosną mi na drzewie, tylko zarabiam. Na jesień musisz mieć nowe buty – na wiosnę ledwo chodziłeś w starych. Kurtkę też potrzebujesz, bo z poprzedniej rękawy już jak dla przedszkolaka — głos matki dogonił go przy drzwiach, popchnął w plecy.
Krzysiek zatrzasnął za sobą drzwi. Ale słowa i tak wpływały przez szparę, choć już mniej wyraźnie.
— Wszyscy pojadą, tylko nie ja — mamrotał pod nosem. — A ja też chcę do Krakowa! — krzyknął już głośniej.
Głos się załamał, w ostatnim słowie zadrgały ledwo powstrzymywane łzy.
Matka pewnie nie usłyszała, ale jakby mu odpowiedziała:
— Jeszcze się najeździsz. Jak dorośniesz, zarobisz, to sobie polecisz choćby na Hawaje — warknęła z kuchni.
Krzysiek łykał ślinę.
— A idź zapytaj ojca! On ci choćby zabawki nie kupił, na urodziny jakieś badziewne samochodziki. Po 500+ ani grosza więcej. A co kupisz za te grosze? Rośniesz, wszystko na tobie pęka, a ceny ubrań… — niosło się z kuchni.
Krzysiek założył słuchawki, ale piski matki przebijały się choćby przez muzykę. Otarł łzy pięścią. Jak sam nie wpadł! Kiedy ojciec odchodził, powiedział mu, iż jak coś, to ma dzwonić. I właśnie teraz była taka okazja. Postanowił nie zwlekać i zadzwonić. Ale telefonu komórkowego nie miał.
Cicho uchylił drzwi, wyjrzał. Matka w kuchni terkotała garnkami, coś mamrocząc. Krzysiek przemknął do przedpokoju, wciągnął adidasy i wyszedł, starannie zamykając drzwi, by zatrzask nie zaskoczył. Zbiegł po schodach, podreptał do sąsiedniego bloku, do Wiktora Nowaka. Tam był stacjonarny.
Wiktor ucieszył się na jego widok.
— Muszę zadzwonić — powiedział Krzysiek, sięgając po słuchawkę. WyKiedy Elżbieta otworzyła oczy następnego ranka, pierwsze co zobaczyła, było zawiniątko z ciepłymi drożdżówkami, które Krzysiek zostawił na stole, a obok – klucze do mieszkania z przypiętą karteczką: *”Zostań, mamo. To nasz dom.”*