To było niesamowite, mówią ci, którzy ją wiedzieli w ostatnią niedzielę. W poniedziałek też była, ale krócej. Robert Szaj, który kieruje Fundacją Nicolaus Copernicus w Truszczynach, obserwował ją ze swojego obserwatorium na północy Polski. Ma szczęście, bo im dalej na północ, tym widoki były bardziej imponujące. Pierwszej nocy zorza wyłoniła się na kilkadziesiąt minut, kolejnej dwa razy na kilkanaście. Robert Szaj twierdzi, iż jeszcze mamy szanse ją zobaczyć, jeżeli tylko pozwoli na to pogoda. „Szansa jest i to będzie zdarzało się coraz częściej, ponieważ słońce jest coraz bardziej aktywne i wyrzuca cząstki wysokoenergetyczne w kierunku ziemi. A tym razem było ich naprawdę wiele. Dlatego efekt na niebie wyglądał tak imponujące. Nie jesteśmy jednak w stanie przewidzieć w dłuższej perspektywie, kiedy to znów się wydarzy. Trzeba być cierpliwym”, mówi Szaj.
Czym jest burza geomagnetyczna?
Zacznijmy od tego, iż Ziemię otacza magnetosfera, czyli pole magnetyczne, które chroni naszą planetę przed tym, co do nas dociera ze Słońca, ale też całego kosmosu. Chroni ona nas między innymi przed wysokoenergetycznymi cząstkami, które mogłyby w bardzo krótkim czasie zniszczyć całe życie na Ziemi. Musimy wiedzieć, iż pole magnetyczne, tak samo jak atmosfera ziemska, nie jest stabilne. To nie jest coś, co ma jakieś stałe parametry. Ono się nieustannie zmienia w zależności od tego, jak zachowuje się Słońce i cały wszechświat nas otaczający. Jak coś dzieje się na Słońcu, to nasza magnetosfera na to reaguje.
A co teraz wydarzyło się na Słońcu?
Ze Słońca w naszym kierunku została wyrzucona ogromna ilość wysokoenergetycznych cząstek. Wielu osobom wydaje się, iż Słońce to taka stabilna gwiazda, która świeci na naszym niebie dziennym i jest niezmienna. A to nieprawda, bo na tej gwieździe dzieje się ciągle sporo. Dochodzi na niej do cyklicznych aktywności. Średnio co 11 lat ta aktywność jest maksymalna i my teraz jesteśmy właśnie w fazie jej wzrostu. Kilka dni temu na Słońcu nastąpił wyrzut plazmy. W kierunku naszej planety zmierzały wysoko naładowana chmura cząstek wyrzuconych ze Słońca, które dotarła do magnetosfery, czyli tej zewnętrznej warstwy atmosfery ziemskiej.
Część z tych cząstek przedostała się wzdłuż linii ziemskiego pola magnetycznego w pobliże biegunów naszej planety. Wchodząc w górne warstwy atmosfery z ogromnymi prędkościami pobudzały one atomy tlenu i azotu do świecenia. Wtedy na niebie pojawiły się zorze polarne.
Co może się wydarzyć?
Czasem, jeżeli taki wysokoenergetyczny wybuch na Słońcu, który wyemituje dużą ilość cząstek, okaże się silny i przedrze się przez naszą magnetosferę, to może wówczas zakłócić działania m.in. satelitów, które krążą nad naszą planetą. To nie jest takie nierealne, bo już zdarzało w naszej historii. Z kolei w latach 70. XX-wieku zostało zakłócone funkcjonowanie linii elektrycznych, które przesyłały prąd. Na kilkadziesiąt godzin wyłączył się prąd prawie na całym wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Ale to nie był największy „wybuch na Słońcu”, który spowodował przedostanie się cząstek do powierzchni Ziemi. W połowie XIX wieku, kiedy rozłożono na dnie oceanu Atlantyckiego kable telegraficzne, łączące Europę ze Stanami Zjednoczonymi, astronomowie zauważyli największy w historii badań naszej dziennej gwiazdy wybuch. Spowodował on przepalenie kabla, dlatego połączenie trzeba było budować od nowa.
Kiedy mamy patrzeć w niebo?
To są wydarzenia krótkotrwałe, które realizowane są od kilkudziesięciu minut do kilku godzin. Dlatego trzeba być cierpliwym. Nie jesteśmy w stanie określić dokładnej minuty. Dopiero kiedy fala cząstek dotrze w pobliże Ziemi, można w przybliżeniu obliczyć, kiedy na niebie pojawi się zorza. Warto uzbroić się w cierpliwość i przyglądać się, w szczególności w północnej Polsce, być może zobaczyć jedno z najpiękniejszych zjawisk na niebie.
***
Robert Szaj, dyrektor TVP Nauka, kieruje Fundacją Nicolaus Copernicus w Truszczynach, zajmuje się popularyzowaniem wiedzy na temat Mikołaja Kopernika i astronomii.